Socjalizm wiecznie żywy, czyli wraca moda na PRL
Aż się nie chce wierzyć, ale przyszła moda na lata 50. i 60. we wzornictwie, urządzaniu mieszkań, kreowaniu barów i restauracji. Dla młodych to czas prawdziwej egzotyki. Dla starszych nostalgia i pytanie: czy to naprawdę tak było?
Alina i Marek Grochowiakowie dziesięć lat temu dorobili się własnego domu. Przeprowadzili się do niego z segmentem „Rega” i kompletem wypoczynkowym „Mieszko”. To były w latach 70. meble z wyższej półki, bardzo dobrze zresztą wykonane przez niegdysiejsze Opolskie Fabryki Mebli. Ich córka długo czekała, aż rodziców stać będzie wreszcie na wymianę „gratów” na nowoczesne meble z Ikei, ale doczekała się tego dopiero wtedy, gdy opuściła rodzinny dom i urządzała własne mieszkanie.
- Może chciałabyś na pewien czas wstawić nasze meble, zanim będzie cię stać na te wymarzone? - zapytali rodzice, ale córka tylko wzruszyła ramionami: Napatrzyłam się już na nie. Teraz mam pomysł na to, by urządzić mieszkanie tanio i ciekawie. Muszę tylko pogrzebać u babci na strychu.
- Koncepcję podejrzała w jednym z wnętrzarskich pism. Projektant podpowiadał, w jaki sposób zestawić z nowoczesnymi odnalezione meble z lat 50. i 60. Te ostatnie stały na poddaszu domu babci. Młoda kobieta wyniosła je na podwórko i z dezaprobatą patrzyła na to, jak ro-dzice wnoszą na ich miejsce „Regę” i „Mieszka”, bo przecież takie porządne.
Jej zabiegi z nie mniejszym zdumieniem obserwowali rodzice, którym nie mieściło się w głowie, że komuś młodemu może się podobać to, co wyprodukowano w PRL, do którego - mimo czasowego dystansu- mieli jednoznaczny stosunek. Meble i przedmioty, które wtedy kupili, oceniali jako siermiężne i brzydkie. Zdumiewało ich, że młodzi ludzie chcą mieć w domu takie wyposażenie i to teraz, kiedy w sklepach za niewielkie pieniądze można kupić coś o wiele ładniejszego i nowego.
Marta, 26-letnia córka Grochowiaków, uważa natomiast, że styl lansowany przez Ikeę, który młodzi pokochali, po prostu się im przejadł. Wszystkie mieszkania jej rówieśników są do siebie podobne, więc ona chce mieszkać oryginalnie i stylowo. Taki pogląd na wnętrza podzielają jej koledzy i stąd moda na eklektyzm - zestawianie starego z nowym, a to „stare” to dziś nie tylko antyki - drogie i wymagające renowacji - lecz właśnie meble i przedmioty z lat 60.
Trwałość wyrobów była jednym z wymogów
Jedno z pism wnętrzarskich zrobiło listę przedmiotów kultowych z tamtych lat. Znalazł się na niej stolik w kształcie nerki, na chudych nóżkach, fotele z drewnianymi podłokietnikami, kredensy i „pomocniki” (podłużne szafki do stołowego pokoju) na wysoki połysk, a także m.in. fajansowe talerze z Włocławka. Ręcznie malowane w okresie transformacji zostały wypchnięte z rynku przez czerwone chińskie plastyki do kuchni.
Entuzjaści zbieracze trzymają w domu pieska kiwającego główką do samochodu, syfon na naboje do wody, adapter „Bam-bino” i niestrudzenie naprawiają motorynkę Komar. Duży fiat jest reliktem, który młodzi wypożyczają, by jechać nim do ślubu.
- To nieprawda, że wszystko, co wtedy produkowano, było beznadziejne - uważa Cezary Marek, opolski artysta plastyk i projektant wnętrz. - Mieliśmy już wówczas doskonałych fachowców, którzy na potrzeby rynku proponowali naprawdę bardzo atrakcyjne projekty, ale rynek nie dawał naturalnego podłoża dla projektowania. Jednym z wymogów była wówczas trwałość wyrobów, bo biednego społeczeństwa nie stać było na częste wymiany mebli czy ubiorów. Zamiast różnorodności mieliśmy więc skromność w ofercie. Ale potencjał naszych projektantów został dostrzeżone przez zachodnie firmy i wielu z nich do dziś projektuje dla nich, choć często polski klient wcale nie wie, kto jest autorem pięknego, współczesnego przedmiotu.
„Pewex” w internecie
Moda na pamiątki po PRL-u, która trwa w najlepsze, jest lansowana przez młodych ludzi, ale ich ocena tamtego dizajnu bywa bardzo powierzchowna. Wystarczy im „metryka urodzenia” mebla i to jest główna zachęta do zakupu. Dobrą decyzją jest przechowanie mebli z lat 70., ponieważ one stanowiły wyposażenie mieszkań naszych rodziców i choć u dzieci nie budzą sentymentu, za jakiś czas bębą nimi zainteresowane wnuki obecnych właścicieli, bo moda wraca co drugie pokolenie.
Obecnie, mimo tak ogromnej oferty rynkowej, współcześni projektanci nawiązują do pomysłów z tamtych lat lub wręcz proponują handlowcom repliki. Wyprodukowane teraz stoliki na chudych, toczonych nóżkach cieszą się bardzo dużym powodzeniem, a jedyne kiedyś na polskim rynku zimowe buty „Relaks”, których produkcję rozpoczęła w ubiegłym roku jedna z polskich firm, spodobały sie młodym ludziom.
W Warszawie kilku zapaleńcow otworzyło galerię i sklep z kultowymi przedmiotami z lat 50. i 60. Zgromadzili kilka tysięcy eksponatów. Reakcją na modę rodem z PRL stały się też aukcje internetowe. Ktoś wpadł na pomysł, by otworzyć w internecie sklep o nazwie dobrze znanej starszej generacji - „Pewex”.
Artur Ciechociński, organizator Opolskich Targów Budownictwa „Mój dom”, gromadzi od lat piękne przedmioty z czasów PRL - głównie porcelanę i szkło.
- Jako plastyk z wykształcenia nie czekałem na modowy peerelowski boom, ale starałem się zachować w domu przedmioty, które charakteryzowały się dobrym, ponadczasowym wzornictwem, bo takie - wbrew obiegowej opinii - też wtedy powstawały, sygnowane przez znane nazwiska - opowiada Ciechociński. - Część wzorów było zapożyczonych z Zachodu, bo związki polskich projetantów ze światem były duże, a ich wpływ na to, co pójdzie do produkcji, był wtedy większy niż teraz, kiedy obowiązuje masówka i dyktat niskiej ceny. Niektóre przedmioty użytkowe, takie jak sztućce, radio czy telewizor z tamtych lat przechowuję, bo są to pamiątki z czasów, do których dorośli nie chcieliby wracać.
Śniadanie przodownika pracy
Moda na PRL dotyczy także gastronomii. Jak grzyby po deszczu powstają lokale gastronomiczne, których wystrój i menu przenoszą konsumentów w czasy młodsze o kilkadziesiąt lat.
Ludziom, ktorzy dziwią się, co też może mieć do zaoferowania lokal, który chce bazować na czasach postnych i siermiężnych, odpowiada Jacek Malik - handlowiec, który często odwiedza różne miasta i szuka w centrum właśnie lokali „rodem z PRL”.
- Ich wspólna cecha to krótka karta dań, wszystkie znane, swojskie, bez wydziwiania - wyjaśnia. - Mam dość tych wyszukanych, „wielkoświatowych” nazw, pod którymi nie wiadomo co się kryje. Najczęściej zresztą byle co, i jeszcze w mikroskopijnej ilości. Schabowy, gulasz, żeberka są przeciwwagą dla kuchni chińskiej, tajskiej czy meksykańskiej, które z oryginalnymi mają tyle wspólnego, co krewetka z pasikonikiem.
Jednym z pierwszych w kraju tego typu lokali jest Bar Polski Ludowej „Setka” w centrum Wrocławia. Na czas posiłku konsumenci przenoszą się tam w odległą atmosferę PRL za sprawą muzyki z tamtych lat i scenografii jako żywo wyjętej z okresu rządów Gomółki.
Bar przykryty czerwonym skajem, ściany wytapetowane stronami „Trybuny Ludu” z okresu zjazdu PZPR i zdjęcia ówczesnych notabli w towarzystwie reklamy kawy „Marago”. Na stołach białe serwetki, aluminiowe sztućce i fajansowe talerze. Mapa Polski z tamtego okresu przypomina o istnieniu ZSRR i NRD.
W karcie dań lekkie „śniadanie dla pracownika umysłowego”( twarożek, grzanki z masłem czosnkowym, szczypiorek i salsa ( 10 zł). Tyle samo trzeba zapłacic za „śniadanie dla przodownika pracy” (dwa jaja sadzone, kiełbaska na ciepło, salsa). Na zakąskę można sobie przypomnieć, jak smakuje „galareta z nóżek wystanych w kolejce” (5 zł), zwana kiedyś meduzą. Na obiad propozycje dobrze wszystkim znane: schabowy, żeberka, gulasz - za kilkanaście złotych.
- Od momentu otwarcia odwiedziło nas ponad milion gości - mówi Marek Wąsik, prezes zarządu „Setki”. - Przyciąga ich do nas wystrój i atmosfera tamtych lat, którą starsi wspominają, a młodzi poznają, jednak stałych bywalców zachęca do powrotu tradycyjne, polskie menu i potrawy z naturalnych surowców w dostępnych cenach.