SOS dla zielonej energii! Elektrownie wodne stają się nierentowne

Czytaj dalej
Fot. Filip Kowalkowski
Grażyna Ostropolska

SOS dla zielonej energii! Elektrownie wodne stają się nierentowne

Grażyna Ostropolska

W Kujawsko-Pomorskiem działają 52 elektrownie wodne. Ich los jest niepewny, bo polski rząd wbrew unijnym dyrektywom stawia na brudną energię z węgla, zaś nowe akty prawne godzą w producentów tej czystej z odnawialnych źródeł energii (OZE) Efekt? Elektrownie wodne stają się nierentowne. Jeśli padną, grożą nam podtopienia i powodzie.

Małe elektrownie wodne ocalały bądź powstały od nowa dzięki pasjonatom. Takich niewielkich obiektów hydroenergetycznych jest w Polsce około 400, z czego 44 w naszym regionie. Wydawało się, że europejska dyrektywa, obligująca nasz kraj do pozyskania do 2020 r. 15 proc. energii z OZE (Odnawialne Źródła Energii) to wiatr w żagle producentów czystej energii z wody. Tymczasem...- Hydroenergetyka jest obecnie w bardzo głębokim dołku.

To może zaszkodzić całej gospodarce wodnej, ochronie środowiska i przeciwpowodziowej, ponieważ są to naczynia połączone - zauważa Andrzej Tersa, prezes Towarzystwa Elektrowni Wodnych. Z analizy, którą TEW dysponuje, wynika, że poza kilkoma nowoczesnymi elektrowniami wodnymi wszystkie inne są teraz podkreską.

- Jeszcze 2-3 lata temu płacono nam 240 zł za megawatogodzinę a teraz cena zakupu energii, pozyskanej z wody, spadła do 40 zł. Na dodatek małe elektrownie wodne ze starymi instalacjami są dyskryminowane podczas sprzedaży zielonej energii na aukcjach - tłumaczy Tersa. Jakby tego było mało, nowe prawo wodne zakłada, że hydroelektrownie zapłacą haracz za pobór wody. - A przecież woda tylko przelatuje przez nasze turbiny i napowietrzona trafia ponownie do cieku - pokazuje nonsens tego przepisu. Co się stanie, gdy właściciele tracących rentowność elektrowni wodnychpowiedzą dość i wyłączą turbiny?


- Nie potrafię sobie tego wyobrazić, bo to byłaby prawdziwa ekologiczna katastrofa. Powiedzmy, że ktoś zamyka elektrownię, a tu zbliża się fala wezbraniowa lub powodziowa i nikt tego nie pilnuje?! To spowoduje powodzie i podtopienia - ostrzega prezes TEW. Nie bez powodu, bo to właściciel elektrowni utrzymuje stopień wodny na rzece. W elektrowni wodnej we Włocławku, największej w Kujawsko-Pomorskiem to energetyka ponosi 65 procent kosztów utrzymania zbiornika - zauważa Andrzej Tersa.

Jeszcze rok temu wydawało się, że lada moment ruszy budowa kolejnego stopnia wodnego (w Nieszawie) w ramach Kaskady Dolnej Wisły, ale...

- Sporządzono raport oddziaływania tej inwestycji na środowisko, wprowadzono poprawki, ale w spółce Energa, która prowadzi ten projekt, zmienił się zarząd, który źle ocenił to, co zrobił poprzedni - mówi Tersa i odsyła nas do wywiadu z prezesem Dawidem Obajtkiem (nowym szefem spółki Energa), który zapowiada zmiany w projekcie i samodzielne finansowanie tej inwestycji. Budowa nowego stopnia wodnego w ramach Kaskady Dolnej Wisły to wydatek rzędu 3 miliardów złotych. Nie ma to sensu ekonomicznego dla właściciela wodnej elektrowni, chyba że znajdzie współpartnerów do finansowania tej inwestycji - zauważa Tersa.

O tym, jak zmienia się pogoda dla właścicieli małych elektrowni wodnych, dużo wie Jerzy Kujawski, który wraz z żoną i synem prowadzi elektrownie wodne na rzekach województw pomorskiego i kujawsko-pomorskiego. Pierwszą zbudował od podstaw na rzece Wierzycy w miejscowości Zamek Kiszewski. - Sposobem gospodarczym. Sto lat temu ludzie potrafili to zrobić, to i mnie się udało - mówi. Podglądał stare młyny, a że lubił majsterkować, znał się na instalacjach i budownictwie, dał sobie radę. Kujawski ma dziś pięć własnych elektrowni wodnych o łącznej mocy 1,8MW. Pracuje w nich 13 turbin, w tym dziewięć własnej produkcji, bo ta rodzinna firma zamieniła się w mały kombinat. Świadczy usługi w całej Polsce, także na rzecz dużych elektrowni, którym brakuje fachowców i serwisu.

Bardzo trafnie - ocenia Jerzy Kujawski i przyznaje, że z choroby ratowania małych elektrowni wodnych (w skrócie MEW) jeszcze się nie wyleczył. A miał prawo, choćby z uwagi na urzędnicze kłody, blokujące budowę nowych elektrowni, na które ciągle ma apetyt.


- O elektrownię wodną na Dunajcu walczę dziewiąty rok, bo rok po tym, jak wniosłem o wydanie decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach włączono ten teren do obszarów „Natury 2000” i choć prawo nie powinno działać wstecz, to tu zadziałało - podaje przykład. Spotykamy się z panem Jerzym w Małej Elektrowni Wodnej „Kujawska” na bydgoskiej Wyspie Młyńskiej. Na co dzień Kujawski mieszka w Kościerzynie, ale w Bydgoszczy zostawił kawał serca. Eksponaty, których nie powstydziłyby się najlepsze muzea techniki: fonograf z 1903 r., stare radioodbiorniki, telewizory, najstarsze żarówki. Są tego setki. Kujawski śledzi ogłoszenia na internetowych portalach aukcyjnych. Skupuje zabytkowe cuda techniki, odnawia i przywraca im życie. Ma 600 starych odbiorników radiowych, w tym największą na świecie kolekcję radioodbiorników z przedwojennej polskiej wytwórni Elektrit w Wilnie, którą potem przejęli Rosjanie. - Udało mi się zdobyć 55 spośród 60 rodzajów radioodbiorników, wyprodukowanych przez Elektrit - mówi z dumą. Na co dzień tym zbiorem opiekuje się Marian Stróżyński, nestor bydgoskiej energetyki, który wie wszystko o eksponatach. Można je oglądać bezpłatnie po wcześniejszym uzgodnieniu terminu z panem Stróżyńskim. I pomyśleć, że nie byłoby ani tego muzeum, ani elektrowni, zasilającej ponad 500 domostw, bo... turbiny tej dawnej kaszarni miały być zabetonowane.

„Przewiduje się likwidację siłowni wodnej, co zostanie uskutecznione przez zabetonowanie komór turbinowych i częściowe zasypanie kanału, co przewiduje się wykonać po 1975 r.” - to fragment ekspertyzy, wykonanej 47 lat temu przez „Hydroprojekt”. Kaszarnia należała wówczas do zakładów zbożowych, które eksploatowały ją do końca. Próbowały sprzedać zabytkowy obiekt w przetargach, ale nie było chętnych. Jerzy Kujawski spadł im jak z nieba, bo PZZ miały problemy, być może finansowe. Połamane wały turbiny, wszystko się sypało, nikt nie wierzył, że obiekt da się odbudować. - „Zabetonuj to pan, bo będzie katastrofa”, słyszałem i odpowiadałem: „Nie pozwolę, bo trzeba uszanować i uratować to, co ludzie ciężką pracą stworzyli” - wspomina Jerzy Kujawski. Pamięta przerażenie w oczach żony, gdy w zakupionej starej kaszarni ujrzała mnóstwo grasujących szczurów. - Wraz z synem Piotrem, którego zaraziłem chorobą MEW, udało się nam ją przegłosować i tak zaczęła się budowa elektrowni wodnej „Kujawska”, praktycznie od nowa - wspomina. Przeżył trzech konserwatorów, którzy nie ułatwiali mu roboty. Dziś Mała Elektrownia Wodna „Kujawska” to prawdziwa perełka w jego kolekcji. Na Noteci w Łabiszynie też zbudował elektrownię; nieopodal młyna, który kupił ktoś inny. Kolejny nabytek: elektrownię wodną w Kozłowie pod Świeciem prowadzi spółka cywilna

„Tata, mama i syn” czyli klan Kujawskich w pełnym składzie. Przymierzali się do budowy podobnego obiektu na spiętrzeniu wody w Lubiczu pod Toruniem, ale miejska spółka wodociągowa, do której ten stopień wodny należy, nie była zainteresowana ich propozycją. - Szkoda, bo niewykorzystanie tego spiętrzenia wody na produkcję zdrowej energii to marnotrawstwo - uważa Jerzy Kujawski. Nie lubi narzekać. Jak widzi problem, to go rozwiązuje. W jednym przypadku nie dał rady, bo problem przerósł jego możliwości i wyobraźnię. W latach 2002- 2006 przygotowywał projekt budowy elektrowni wodnej w bydgoskim Opławcu. - To nie był nowy pomysł, tylko dużo wcześniej planowany stopień kaskady na Brdzie od Koronowa, przez Smukałę i Opławiec, do ujścia Brdy w Czersku Polskim. Powstały wszystkie szczeble tej drabiny, poza tym jednym w Opławcu. Gdyby powstało spiętrzenie i elektrownia wodna w Opławcu, to ludzie nie traciliby gruntów, które podczas szybkich przepływów zabiera im woda - tłumaczy Kujawski i zauważa, że to, co już znajdzie się w cieku, należy do jego właściciela. Wyjaśnia, że tam, gdzie działa elektrownia, woda w cieku płynie wolniej i ma zdolność samooczyszczania. - Zmniejsza też ryzyko podtopienia i powodzi, bo w hydroelektrowni jest stały monitoring, a jej obsługa czuwa nad bezpieczeństwem - dodaje.

Z inwestycji nic nie wyszło, bo na wniosek jednego z niezadowolonych sąd administracyjny uchylił decyzję o warunkach zabudowy „Stopnia wodnego Opławiec wraz z elektrownią wodną”. - Sąd doszedł do wniosku, że decyzja została udzielona z rażącym naruszeniem prawa, ponieważ w planie przestrzennym zagospodarowania miasta zapisano tylko „stopień wodny Opławiec” bez określenia: „ z elektrownią wodną” - tłumaczy Jerzy Kujawski. Prosił miejskich urzędników, by wydali nową decyzję, pozbawioną wad, lub zwrócili mu koszty. Niemałe. - Wykonałem ponad 50 odwiertów geologicznych, które miały określić poziom stabilizacji wody po jej spiętrzeniu; bezpieczny dla okolicznych terenów. Poniosłem koszty operatów, raportów i zawarłem przedwstępne umowy wykupu gruntów od ich właścicieli, co też nie było łatwe, z uwagi na nieuregulowane sprawy spadkowe - wylicza. Z ekspertyzy wykonanej przez naukowców wynikało, że miasto na tej inwestycji zyska, więc... - Ówczesny prezydent Konstanty Dombrowicz doszedł do wniosku, że najlepiej będzie ode mnie odkupić prawa do projektu i wtedy elektrownię w Opławcu zbuduje miejska spółka wodociągowa - relacjonuje przebieg negocjacji. Podchodził do tej propozycji niechętnie, ale gdy padł argument, że most drogowy (łączący Opławiec i Piaski), który miał zbudować na zaporze, nie może stać na działce prywatnej, spasował.

- Przekazałem wszystkie prawa nabyte oraz wartości materialne i niematerialne spółce MWiK z zastrzeżeniem prawa odkupu, jeśli zrezygnują z inwestycji - mówi. Realizacji projektu się nie doczekał. - Spotkałem się z prezesem MWiK, zaproponowałem powołanie spółki w partnerstwie publiczno-prywatnym i do dziś czekam na odpowiedź - mówi Kujawski. Nie kryje, że to go boli, bo projekt stopnia wodnego w Opławcu był jego oczkiem w głowie. - Gdybym ja go realizował, elektrownia już by stała. Wybudowałbym ją za 3 mln zł - mówi. W Elektrowni Wodnej „Kujawska” zachowały się stare zapisy właściciela tego obiektu z kwietnia 1888 r. Pokazywały poziom wody, która owej wiosny zalała budynek bydgoskiej poczty. - Są zdjęcia pokazujące listonoszy, poruszających się kajakami - mówi Kujawski. To był skutek spiętrzenia wody z Wisły i Drwęcy. - Uregulowała to dopiero zapora we Włocławku, która z uwagi na brak kolejnych stopni Kaskady Dolnej Wisły wymaga nieustannego wylewania ton betonu w uszczelnienie dna obiektu.


- Ratują ten obiekt, jak mogą, bo gdyby się rozsypał, to będzie katastrofa ekologiczna i wiosną woda zaleje całe Żuławy - ostrzega Kujawski. Martwi go fakt, że budowa drugiego stopnia kaskady znów się oddala, bo zmieniła się ekipa rządząca i to, co zrobili poprzednicy, jest „be”. W myśl zasady: na złość mamie odgryzę sobie uszy.

Grażyna Ostropolska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.