W ferworze poszukiwań atrakcji, które na nieskalanej piastowskiej ziemi zastąpiłyby te wszystkie nieobjęte bonem turystycznym Kolosea i Kanary, natrafiłem na Sosnę Kroczącą we wsi Wełecz, rzut szyszką od Buska Zdroju. Ludzie wierzący w cuda i spiski, ale nie w szczepionki, widzą w tym drzewie kaprys Boga lub dziw natury, dla mnie jest ono ciekawym symbolem głębokich cywilizacyjnych przemian, które się w Polsce dokonują – i zapewne niebawem dokonają.
Busko to, jak wiadomo, część historycznej Małopolski, a obecnie Świętokrzyskie – tak czy siak: jeden z bastionów polsko-katolickiej tradycji symbolizowanej przez słynnego Bartka. Lokalna historia, ta zapisana, zaczyna się dokładnie 200 lat po chrzcie Polski – od ufundowania kościoła. Kolejne wzmianki też dotyczą świątyń, klasztorów i w ogóle życia Kościoła (pisać umieli tylko księża i mnisi, więc to oni stworzyli Historię), z przerwami na rzezie i zniszczenia dokonywane przez Tatarów oraz kolejne odbudowy ze zgliszcz.
W połowie XIII wieku doszły słynne solanki, co uczyniło Busko miastem (na prawach niemieckiej Środy Śląskiej). Największym wydarzeniem końca XIV wieku była kąpiel królowej Jadwigi. W 1966 r. miasto wygrało ogólnopolski plebiscyt na najładniejsze polskie uzdrowisko. Oficjalna (spisana) Historia urywa się na początku lat 90. Co nie znaczy, że od tego czasu nic się nie dzieje!
Taka na przykład sosna w Wełeczy wygląda na coraz bardziej kroczącą (pień znajduje się coraz wyżej nad gruntem, korzenie na wierzchu mają kilka metrów), by nie rzec – uciekającą. Dokąd? Po pierwsze – jest ona zwrócona wyraźnie tyłem do przywiązanego do piastowskiej ziemi Bartka. Przywiązanego linami i betonem.
Tradycjonaliści twierdzą, że bez tego sztucznego podtrzymywania Bartek ległby w grobie, a z nim – tradycja; nienadęci patriotycznie szydercy śmieją się, że gdyby nie te pęta, „Bartek dawno pracowałby na zmywaku w Londynie lub innej Szwecji”. I "zapewne głosowałby na Trzaskowskiego".
Niepospolita (choć de facto pospolita) sosna w Wełeczy ucieka zatem od przybetonowanego do tradycji Bartka. Poza tym – ucieka ze wsi do miasta. Widać na pierwszy rzut oka, że jej korona wraz z większością korzeni skierowana jest w kierunku rynku w Busku, albo nawet w Krakowie. Mnóstwo okolicznych dziewcząt robi to, co najwyraźniej chciałaby zrobić ta sosna: ucieka ze wsi do miasta. Te mniej odważne – do Buska, te bardziej – do Kielc, jeszcze odważniejsze do Krakowa, Warszawy, albo w świat, którym nieustannie straszą je miejscowi piewcy tradycji, czyli – tak się przypadkowo składa – w znacznej i ciemnej masie zwolennicy klepania kobiet po pupie lub wręcz oburącz.
Przewaga liczebna kobiet nad mężczyznami w polskich miastach jest już taka jak po wielkiej wojnie. I na wsiach nie ma kogo klepać i nie ma komu rodzić. Demografowie wskazują, że zapaść dzietności jest wprost proporcjonalna do siły tradycji rozumianej po świętokrzysku, podkarpacku i podlasku. Chłop pod Buskiem bezskutecznie szuka żony, w efekcie czego bastiony zaczynają wymierać. A w - za przeproszeniem - metropoliach widać szybki wzrost dzietności i urodzeń. Rodzą tu te wszystkie sosny, co uciekły z umęczonej tradycją gleby.
Uciekły, co nie oznacza, że nie mają korzeni.