Spalony skok Roszkowskiego. Dlaczego tak trudno będzie uczyć Historii i Teraźniejszości?
Historia i Teraźniejszość (HiT) to nowy przedmiot szkolny, który od dłuższego czasu wzbudza sporo kontrowersji. Od września zastąpi on Wiedzę o Społeczeństwie (WoS) w podstawowym programie nauczania w liceach, technikach i szkołach branżowych I stopnia. W założeniach Ministerstwa Edukacji i Nauki, HiT stanie się połączeniem WoS-u z historią najnowszą z lat 1945-2015. Do użytku nauczycieli został już dopuszczony przez ministerstwo pierwszy podręcznik do nowego przedmiotu autorstwa Wojciecha Roszkowskiego. Choć wydawnictwo Biały Kruk udostępniło dopiero egzemplarz testowy publikacji, wywołał on w mediach skrajne emocje. Czy rzeczywiście jest tak zły jak chcą jedni, czy jednak rację mają ci, którzy chwalą autora za atrakcyjną treść dzieła?
Jak było kiedyś?
Być może ktoś uzna to za dowód anegdotyczny, ale myśląc o HiT, przypominają mi się moje własne lekcje historii w szkole średniej. Edukację kończyłem ponad dekadę temu, ale dobrze pamiętam zajęcia z historii nie tylko z uwagi na nauczyciela, który zaraził mnie pasją do historii, ale również dlatego, że czułem pewien niedosyt.
Na naszych lekcjach nie dotarliśmy do historii najnowszej, bowiem nie wyrobiliśmy podstawy programowej. WoS tej wiedzy czysto historycznej nie uzupełniał, bowiem tak jak wtedy, tak dzisiaj program nauczania WoS-u kładł nacisk na edukację obywatelską: prawa i obowiązki obywatela, ustrój i organizację państwa, akty normatywne, stosunki międzynarodowe, itd. Dlatego też, pamiętając moje własne doświadczenie szkolne, propozycję nowego przedmiotu szkolnego łączącego historię najnowszą z wiedzą obywatelską przyjąłem z optymizmem. Mimo szumu medialnego wokół HiT-u odczuwałem jednak brak merytorycznej dyskusji.
Ten stan nie zmienił się nawet, gdy pojawił się na rynku pierwszy podręcznik tego przedmiotu autorstwa Wojciecha Roszkowskiego, podkreślmy raz jeszcze: w egzemplarzu testowym. Nie zauważyłem w mediach recenzji tego dzieła, dlatego postanowiłem sięgnąć do podręcznika w myśl zasady, że emocje nie powinny zastępować spokojnej i racjonalnej dyskusji. Zresztą sama postać autora jest rekomendacją. Roszkowski jest przecież twórcą wielu opracowań dotyczących historii najnowszej. Z lat szkolnych pamiętam, że czytałem jego “Historię Polski 1914-2005", którą oceniałem wtedy pozytywnie.
Forma akademicka
Od tamtej lektury upłynęło sporo lat. Zmieniła się nasza rzeczywistość, żyjemy w czasach powszechnej cyfryzacji i „ekranozy”. Dzięki rozwojowi internetu mamy dostęp do wielu znakomitych źródeł wiedzy, ale też do takich zasobów, których wiarygodność powinniśmy skrupulatnie sprawdzać. Jako zawodowy historyk i popularyzator doskonale rozumiem bolączki naszej edukacji. Sam powtarzam, że popularyzowanie historii jest pewnym przekleństwem, bo trzeba umieć opowiadać. Każda opowieść jest wysoce zindywidualizowana, naznaczona osobowością autora, przefiltrowana przez jego doświadczenie. Ponadto trzeba mówić i pisać językiem z maksymalnie niewielką liczbą trudnych słów, które rozumie tylko garstka specjalistów. Snucie opowieści jest więc sztuką, również w podręcznikach i na lekcjach w szkole.
Na tym tle dzieło Roszkowskiego nie wypada zbyt dobrze. Wprawdzie podręcznik stara się być innowacyjny, mamy bogatą szatę graficzną czy kody QR odsyłające uczniów do rozmaitych materiałów archiwalnych w sieci. Jednak sam podręcznik jest przeładowany tekstem (liczy sobie ponad 500 stron!). Odnoszę nawet wrażenie, że autor starał się w nim upchać jak najwięcej, nie mogąc się zdecydować na jakąś selekcję. Bardziej więc przypomina podręcznik akademicki, który w takiej formie sprawdziłby się na studiach wyższych, ale nie w szkole średniej (przypomnijmy: w zakresie nauczania podstawowego!). Uczeń, który ma na głowie szereg innych zajęć i przedmiotów, może się taką “kobyłą” zniechęcić do poznania naszej historii najnowszej. Zwłaszcza, że dla wielu uczniów będzie to jedyne zetknięcie się z tą tematyką w swojej edukacji.
Potencjalny wróg publiczny
Drugim mankamentem podręcznika jest styl pisarski autora, który ma charakter wybitnie publicystyczny. W wielu miejscach odnalazłem sądy wartościujące dane wydarzenie historyczne, postać czy zjawisko społeczne. Tym samym autor odbiera uczniowi możliwość wyciagnięcia własnych wniosków. Przykładem niech będzie rozdział dotyczący strat ludnościowych, migracji i przemian gospodarczych po II wojnie światowej. Autor słusznie stwierdza, że Polska pod względem reparacji wojennych została potraktowana niesprawiedliwie. Jednak fragment ten opatrzony jest oceną własną autora, jakoby prowadzone badania nad rekompensatą dla Polski “spotyka się z gwałtownymi protestami polskojęzycznych mediów znajdujących się w rękach niemieckich właścicieli”. Czy o taką opowieść nam chodzi? Sam temat historii reparacji po II wojnie światowej jest skomplikowany, a w podręczniku jest jednak tematem pobocznym. Uczeń nie poznaje więc przyczyn takiego stanu rzeczy, może więc wysnuć na tej niepełnej wiedzy różne wnioski. Na przykład taki, że każda osoba, która zajmie stanowisko odmienne od tego zaprezentowanego w podręczniku, może zostać uznana za potencjalnego wroga publicznego.
Kod kulturowy
Podręcznik, czego autor nie ukrywa, jest nasączony treściami religijnymi. Nie wiem, czy autor przekona uczniów do wizji świata, w której dobre jest tylko to, co głosi Kościół Katolicki. Z raportu opublikowanego w 2021 r. przez Katolicką Agencję Informacyjną wynika, że poziom praktyk religijnych wśród młodych Polaków w ciągu ostatnich 30 lat spadł o połowę. Autor podręcznika szkolnego nie powinien prowadzić swojej prywatnej krucjaty przeciwko tendencjom występującym w społeczeństwie, bo to nie jego rola. Nie wydaje mi się również, aby w kompetencjach historyka znajdowało się wskazywanie konkretnego modelu rodziny czy analizowanie przyczyn kwestionowania obecności symboli religijnych w miejscach publicznych. Pomijając już aspekt światopoglądowy (do którego każdy ma prawo i nie powinien być przez nikogo wartościowany), to tematy niezwykle drażliwe. Zwłaszcza, że w wielu miejscach dywagacje autora są zbyt płytkie, a sądy powierzchowne. Uczeń powinien dowiedzieć się, że świat nie dzieli się tylko na osoby wierzące w istnienie Boga i ateistów.
Nie wiem również, czy do współczesnej młodzieży trafią eksponowane przez Roszkowskiego autorytety. Nie ma wątpliwości, że chociażby postać Jana Pawła II odegrała ważną rolę w historii naszego kraju. Jednak sposób przedstawienia tej roli jest hagiograficzny. Pamiętajmy, że podręcznik skierowany jest do osób, które nie mogą pamiętać pontyfikatu papieża, a kod kulturowy, którym operuje autor może być niezrozumiały dla współczesnego nastolatka. Myślę, że warto pokazywać też nieoczywiste sylwetki wybitnych Polaków z końca XX wieku. Wciąż nieodkryty dla Polaków zostaje chociażby Karol Estreicher młodszy, który ratował i poszukiwał nasze skarby narodowe w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Podobnie jak nasz Ojciec Święty, to kibic Cracovii (o czym autor podręcznika nie omieszkał wspomnieć). Oczywiście życiorys Estreichera nie jest pozbawiony wad i kontrowersji, jednak stanowi świetny przykład pokazania patriotyzmu i odpowiedzialności.
Jak więc uczyć?
Niektórzy historycy twierdzą, że o historii możemy mówić w momencie, kiedy umrą wnuki bohaterów wydarzeń, które chcemy opisać. Niestety trudnością w opowiadaniu o historii najnowszej jest to, że często żyją nie tylko wnuki, ale sami bohaterowie historycznych procesów. Często muszą się oni konfrontować z ocenami, które dalekie są od merytorycznej dyskusji. W Polsce historia najnowsza stała się narzędziem do okładania przeciwników w wojenkach politycznych. Ludzie, którzy to robią nie mają pojęcia o warsztacie historyka, nie przyświecają im ani cele naukowe, ani poznawcze, ale chęć cynicznego wykorzystania odpowiednio spreparowanych obrazów przeszłości do własnych celów.
Co powinno być najbardziej frapujące w narracji historycznej? Ważne są oczywiście daty i ciągi przyczynowo-skutkowe. Jednak często wymyka się nam codzienność będąca na wyciągnięcie ręki: anegdoty, sztuka chłodnej analizy i empatia w ciągu skutkowo-przyczynowym, skupienie się na szczególe. Jeśli więc miałbym doradzić nauczycielom, gdzie szukać inspiracji do prowadzenia lekcji z historii i teraźniejszości, polecam działalność Tomasza Czukiewskiego i prowadzony przez niego kanał na YouTubie „Ciekawe historie”.
Spalony skok
Oczywiście można wskazywać mniejsze mankamenty podręcznika dalej, jak choćby błąd w dacie śmierci Jana Pawła II, jednak to zadanie chciałbym zostawić innym. Dla mnie nie jest to udana próba. Wydawnictwo, które wydało podręcznik, do tej pory głównie specjalizowała się w literaturze religijnej. Ten brak doświadczenia w tworzeniu treści edukacyjnej widać nie tylko w samej publicystycznej formule dzieła, ale także w braku interakcji z uczniem. Ogólne pytania kontrolne po zakończeniu każdego rozdziału to zdecydowanie za mało. Bibliografia uzupełniająca również cechuje klasyczne podejście do tematu. Nie postarano się wskazać uczniowi chociażby podcastów popularnonaukowych, stron internetowych, blogów, czy nawet profili w mediach społecznościowych, w których mogliby swoją wiedzę uzupełniać. Autor i redaktorzy podręcznika mogą chociażby skorzystać ze spisu przygotowanego przez Krzysztofa Ruchniewicza, wykładowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego. Zainicjował projekt "Historia w sieci”, który zbiera wszystkie formy aktywności historyków na polu edukacji historycznej w internecie. Myślę, że jest z czego wybierać zwłaszcza w zakresie opowiadania o historii najnowszej.
W niedawnym felietonie dla tygodnika „Sieci”, Aleksander Nalaskowski porównał podręcznik Wojciecha Roszkowskiego do fenomenalnego skoku w dal Roberta „Boba” Beamona z Igrzysk Olimpijskich w Meksyku w 1968 r. Tak jak niegdyś Beamon, tak Roszkowski odskoczył daleko od rywali. Sęk w tym, że skok Roszkowskiego jest spalony. Każdy może to dostrzec sam, mimo protestu zawodnika.
Autor tekstu jest historykiem UJ, blogerem, propagatorem wiedzy