Sparaliżowany Jarek będzie leżał na środku salonu
Świat Jarka, Agnieszki i trójki ich dzieci zawalił się dokładnie miesiąc temu. Ich plany i marzenia legły w gruzach przez... psa.
Jarek miał wypadek i cudem uszedł z życiem. Ze zmiażdżonym rdzeniem kręgowym i sparaliżowanym ciałem jest przykuty do łóżka.
Tatusiu, jedź z nami do domu - dwuletnia Lilianka ciągnie Jarka za rękaw. Nie rozumie, że jej tata nie może ruszyć nawet palcem. Zalaną łzami dziewczynkę od ojca odrywa matka. Chce ją zabrać do domu. Mała jednak pragnie zostać w szpitalu, bo to jej pierwsze spotkanie z tatą od wypadku.
Agnieszka i Jarek Łukaszuk spod Korycina byli szczęśliwą i kochającą się rodziną. Mają trójkę dzieci i rok temu wprowadzili się do własnego, wymarzonego domu. Wszystko układało się pomyślnie. Agnieszka nie pracowała, opiekowała się dziećmi. Na dom zarabiał Jarek.
Limit pecha na całe życie już wyczerpali. Syn ma padaczkę i autyzm, a ojciec leży w szpitalu sparaliżowany
Od początku grudnia szykowali się do świąt. Zawsze wcześniej starali się zadbać o prezenty, by potem nie wpadać w przedświąteczną gorączkę. Bardzo chcieli, aby te święta w ich domu były nadzwyczajne.
Dzień, który zmienił ich życie
3 grudnia 2018 - ten dzień przekreślił nie tylko ich świąteczne plany, ale i pod znakiem zapytania postawił całą ich przyszłość. 34-letni Jarek nie zapomni go nigdy.
To był poniedziałkowy, wczesny poranek. Jarek jechał do pracy, jest zawodowym kierowcą. Miał niedaleko, trasę znał jak własną kieszeń. Tego dnia na szosach było ślisko, więc za bardzo nie przyciskał pedału gazu. Nagle na drogę, tuż pod koła jego samochodu, wbiegł duży pies. 34-latek mówi, że były to ułamki sekundy. Zwierzę wyskoczyło na jezdnię z prawej strony, auto na śliskiej nawierzchni wpadło w poślizg, dachowało i zatrzymało się w pobliskim rowie.
Jarek cały czas był przytomny i bez trudu przywołuje w pamięci te dramatyczne chwile. Ale gdy o tym mówi, co chwilę łamie mu się głos. Wyjaśnia, że od początku wiedział, że to nie skończy się dobrze. Gdy samochód znalazł się w rowie, on nie czuł swoich nóg ani rąk...
Kiedy na miejscu pojawiły się służby ratunkowe, Jarek poprosił, by jak najszybciej zadzwonili do jego narzeczonej, do Agi.
Nie chodzi, ale żyje
Agnieszka już nie płacze. Mówi, że wyschły jej kanaliki łzowe.
- W słuchawce telefonu usłyszałam, że mam się nie denerwować, że mój narzeczony miał wypadek, ale żyje... Że ma tylko problem z nogami - wspomina Agnieszka. - Zaczęłam wtedy płakać i tak płakałam przez kolejnych kilkadziesiąt godzin. Cały czas. Nie mogłam ani na chwilę powstrzymać łez.
34-latek trafił na białostocki SOR. Spędził tam siedem godzin. Lekarze zdecydowali, że musi trafić na stół. To miała być operacja ratująca życie. Potem pojawiła się diagnoza: zmiażdżony rdzeń kręgowy w odcinku szyjnym.
Agnieszka usłyszała, że cudem będzie, jeśli kiedykolwiek uda się go posadzić na wózku. Jednak nie poddała się. Mówi, że limit pecha w ich życiu musi być już wyczerpany. Bo, jak dotychczas, los im nie szczędził nieszczęść. Najstarszy syn kilka lat temu zachorował na padaczkę i autyzm. Aga poświęciła wszystko, by ratować syna. Teraz zrobi to samo dla Jarka.
Diagnozy niektórych lekarzy dają nadzieję. Ale ta nadzieja kosztuje. Bo rehabilitacja, która może Jarka postawić na nogi, to 100 zł za każdą godzinę pracy fizjoterapeuty. A takich zabiegów potrzeba setki. Oszczędności rodziny więc bardzo szybko topnieją.
Agnieszka planuje podjąć pracę, ale na razie nie może, bo od świtu do nocy jest w szpitalu. Stosując się do wskazówek rehabilitantów, cały czas masuje i „bodźcuje“ Jarka, bo tylko to może mu pomóc.
Lekarze chcą już wypisać 34-latka ze szpitala, ale Aga walczy o odroczenie tego momentu, bo - jak przyznaje - trochę się obawia, jak poradzi sobie sama w domu. Jednak już zdecydowała, że nie ulokuje partnera w oddzielnym pokoju.
- Jego łóżko będzie stało w salonie - zdradza. - Nie chcę, aby leżał odgrodzony ścianą. Zależy mi, żeby uczestniczył w życiu rodziny.
Myślała też o tym, że przydałby się remont łazienki, żeby trochę przystosować ją do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Ale na razie ją na to nie stać. Zresztą, kobieta ma cichą nadzieję, że w przyszłości ten remont okaże się zbędny, bo jej przyszły mąż stanie na nogi.
- Kiedy lekarz beznamiętnie mówił mi, że nic z Jarka nie będzie, to jego słowa mnie nie raniły - wyjawia Aga. - Wręcz przeciwnie, każde dodawało mi jakiejś nieludzkiej siły. Po wysłuchaniu tego, co lekarz ma do powiedzenia, odparłam, że jeszcze nie wiem, kiedy to się stanie, ale przyjdę do niego z moim Jarkiem. I że wtedy przypomnę, że próbował mi zabierać nadzieję. I żeby na mnie czekał.
Jej życie w ostatnich tygodniach kręci się wokół łóżka narzeczonego. Aga codziennie wstaje o 4.30, szykuje dzieciom obiad, ubrania i jedzie do szpitala. Wraca wieczorem. W nocy pierze, sprząta, kładzie się o północy. Na razie sił jej nie brakuje, w opiece nad dziećmi pomagają bliscy. Ale Aga wie, że któregoś dnia jej zmęczony organizm może odmówić posłuszeństwa. Nie wie, co wtedy będzie. Ma jedynie nadzieję, że ten moment szybko nie nadejdzie.
Wigilię rodzina spędziła w szpitalu, przy łóżku Jarka. Zrobili stolik z tacki, postawili go na Jarka nogach. Był biały obrusik, sianko i opłatek. Zapalona świeczka też była.
- Było też morze łez, które wyraziły więcej niż tysiąc słów - wspomina cicho Agnieszka. - Nie było śpiewania kolęd, szelestu rozpakowywanych prezentów i radosnych pisków dzieci z otrzymanych paczek. Widzę, że one wykonują ogromną pracę wewnętrzną, by podołać tej ciężkiej sytuacji. Ale wierzę, że przyszłe święta spędzimy w domu, jak kiedyś.
Jarek potrzebuje pomocy
Kiedy Agnieszka codziennie masuje każdy centymetr bezwładnego ciała narzeczonego, jednocześnie mu szepcze: - Nowy rok jest pełen pustych kartek do zapisania naszymi nowymi marzeniami, nowymi planami i nadziejami. 2019 przyszedł, dając nam szanse na zaczęcie wszystkiego od nowa, z jeszcze większą siłą. Wszystko będzie dobrze.
Spektakularnych efektów rehabilitacji na razie nie widać, ale Jarek zaczyna czuć coś w przedramionach. Właśnie został przeniesiony z OIOM-u na oddział rehabilitacji. Aga wierzy, że to, co zaczyna się dziać z jej narzeczonym, to cud. I że za jakiś czas zdarzy się kolejny i jej dzieci odzyskają tatę.
A kto wie, może kiedyś Jarek wróci też do pracy. Bardzo ją kochał. Świetnie dogadywał się ze współpracownikami. Zresztą, to oni poprosili naszą gazetę o nagłośnienie akcji pomocowej na jego rzecz.
- On nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Jeśli trzeba było zamienić się z kimś na wyjazd, można było na niego liczyć. Dlatego teraz my nie możemy zostawić go bez wsparcia i zrobimy wszystko, by stanął na nogi- mówi Kamil, jego kolega z pracy.
Planowane są aukcje charytatywne, z których cały dochód zostanie przeznaczony na rehabilitacje 34-latka. Na razie szczegóły nie są znane, będziemy o nich informować.
Póki co możemy pomóc Agnieszce w walce o sprawność narzeczonego. Liczy się każda złotówka. Każdy, kto chciałby wesprzeć Jarka może dokonywać wpłat na konto Agnieszka Krutul, nr konta: 02809300000040379730000010, koniecznie z dopiskiem - rehabilitacja Jarka.