Spin doktorant. Dizaster spersonifikowany
Dzień dobry, dziś wyjątkowo nie o gorzowskim WORD, choć się okazało, że po cichu pożegnano się z kolejną postacią z kierownictwa ośrodka. Ważną postacią. By nie musieć robić w tej sprawie konferencji prasowej, zlikwidowano stanowisko.
I można teraz tłumaczyć, że wszystko jest w porządku. Głównych aktorów nie ma. Koliduje to co prawda ze słowami marszałek Polak, która, co rusz opowiada, że afera została wykreowana przez pisowskie media. Na potrzeby dyskusji mogę być i pisowskim medium. Problem mam jednak z użyciem czasownika „kreować”. Gdyby to było niemieckie „entwickeln”, które poza tworzyć, rozwijać znaczy również wywoływać – na przykład filmy, to bym się mógł zgodzić. Ale „kreować”? Nieźli byśmy musieli być w planowaniu. Żeby zawczasu, parę lat temu, doprowadzić do zatrudnienia człowieka, który po latach miałby został oskarżony o molestowanie. To jakieś mistrzostwo by było świata. A przecież klasyk mówi, że od dziennikarzy głupsi są tylko aktorzy. A od dziennikarzy pisowskich?
No właśnie. Ale nie o gorzowskim WORD miało być.
Ale męczy mnie to „kreować”. Istnieje oczywiście szansa, że pani marszałek Polak nie do końca rozumie znaczenie tego słowa. Ale może też rozumie. To zresztą nie tylko mój dylemat. Rozmawiałem z paroma dziennikarzami, którzy mieli z nią do czynienia w związku z jej tour po ogólnopolskich mediach. No i nie tylko ja się zastanawiam, czy mamy tu do czynienia z przypadkiem nierozumieniem znaczenia słów, czy z – cytując tego samego, co wyżej klasyka – mijaniem się z prawdą nie bez udziału świadomości.
Więc dlaczego nie o WORD-zie? Bo o rtęci.
Informacje o przekraczającej kosmicznie normy rtęci próbce pojawiły się w niemieckim radio. Źródło anonimowe. Następnego dnia istnienie próbki potwierdził brandenburski minister. Zaznaczając przy tym, że tak duże przekroczenie wymaga potwierdzenia powtórnym badaniem. Zwłaszcza, że nie wygląda na to, żeby ryby zdychały z powodu zatrucia akurat rtęcią.
Wieczorem w „Faktach po faktach” pani marszałek zarzekała się, że brandenburski minister powiedział jej, że obecność rtęci została potwierdzona. Nie spinało się nam to z tym, co mówił parę godzin wcześniej, więc wysłaliśmy do jego biura pytania. Konkretnie, czy rozmawiając z panią marszałek mówił o potwierdzeniu obecności rtęci w Odrze. Niemcy jak to Niemcy. Szybko odpisali. Że nie potwierdził, bo nie mógł, albowiem nie było jeszcze wyników.
Więc albo pani marszałek Polak nie zrozumiała, co mówił. Albo zrozumiała i postanowiła powiedzieć, co powiedziała. Za pierwszą opcją świadczyć może fakt, że o rtęci mówi dalej. Jej brak, rtęci znaczy, jest dowodem na jej, rtęci, wcześniejszą obecność. Rzeka płynie. Była rtęć w rzece i jej nie ma, bo spłynęła. Rzeką. Do morza. Comprende?
Jedną rzecz trzeba przyznać. Pani marszałek jest człowiekiem sukcesu. Udało się jej doprowadzić do tego, że przez chwilę Lubuskie nie kojarzyło się z molestowaniem seksualnym i mobbingiem w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego. Kojarzyło się z z panią marszałek opowiadającą o rtęci w Odrze i żądającej od rządu wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Żądającej nie potrafiąc tego żądania uzasadnić. „Bo by mogło być wykorzystane wojsko”. To samo, które było wykorzystywane wcześniej? Ech…
W Odrze znaleziono złote algi. To przez ich zakwit mogły mrzeć ryby. Rtęci nie ma. Za to widać już małe rybki. Zaraz się okaże, że ekosystem odrodzi się szybciej niż trwać będzie odbudowa reputacji Lubuskiego. I w reszcie Polski i w Niemczech. Dziękujemy pani marszałek!
[ostatnie zdanie to sarkazm, ironia, w tym przypadku: szyderstwo ukryte w wypowiedzi pozornie aprobującej. Czyli wcale nie dziękujemy]
Usłyszałem przed chwilą recenzję, że ten tekst jest w nieprzyjemny sposób bezlitosny. To prawda. Ale mam przed oczami ludzi, którzy się opowieścią o rtęci naprawdę przerazili. Dlatego ten tekst jest taki.