1. Mam – jak na mnie – nowy samochód. Nowy, bo osiemnastoletni. Amerykańscy inżynierowie wyposażyli ten samochód w system automatycznych świateł. Działa on tak, że w momencie wrzucenia biegu, zapalają się światła do jazdy dziennej. A kiedy czujnik stwierdzi, że się już ściemniło, uruchamiają się światła mijania. Wygodne. C'nie? Kierowca nie musi myśleć. A tak przynajmniej może mu się wydawać.
Z zewnątrz ta sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Światła do jazdy dziennej świecą tylko z przodu. Wystarczy deszcz, lub delikatna nawet mgła – samochód ledwo widać. Jeżeli nie daj Boże samochód jedzie po zalanej deszczem drodze szybkiego ruchu, czy autostradzie z odpowiednią dla takiej drogi prędkością, to, gdy jedzie na dziennych światłach – nie widać go zupełnie.
Być może w samochodach młodszych automatyczne światła działają lepiej, niż te w moim osiemnastoletnim chevrolecie. Raczej nie działają, bo gdyby działały, byłoby to widać na drogach.
W samochodach jest specjalny patent wymyślony na jazdę w trudnych warunkach – to tylne światło przeciwmgielne. Wymyślony, by ułatwić jadącemu za nami kierowcy nienajechanie na nas. Obawiam się jednak, że większość kierowców słyszy o istnieniu tego czego od diagnosty podczas przeglądu rejestracyjnego. Słowa „proszę włączyć tylne światło przeciwmgielne” często budzą konsternację.
2. Co mnie wzięło, by o tym pisać? Trzysta ponad kilometrów po zalanych deszczem drogach szybkiego ruchu północno-zachodniej Polski? To też. Przede wszystkim nawracająca konstatacja: ludzie bardzo lubią nie myśleć. Lubią, gdy ktoś z nich zdejmuje odpowiedzialność. Lub nie tyle zdejmuje, co tylko mówi, że to robi.
Tak jak z tymi światłami. –Dlaczego jedzie pan kierowca bez świateł? –Jak to jadę bez świateł? Mam włączony automat!
Czasy mamy takie, że coraz częściej ktoś korzysta z ludzkiej niechęci do myślenia, czy odpowiedzialności. Ludzie łykają gotowe recepty na życie jak te, w dość obrzydliwy sposób hodowane na pasztet francuskie gęsi.
3. Parę dni temu na Twitterze, jakaś pani napisała, że marzyła w Polsce o duecie w stylu Biden/Harris i że na „Campus_Polska” zobaczyła świetny duet Trzaskowski/Tusk. Interesujące porównanie. Gdy człowiek ostudzi nieco fascynację i przez chwilę to porównanie będzie sobie analizował, to może dojść do wniosku, że u nas rolę Bidena pełni Trzaskowski. I to wcale nie dlatego, że obu tytułuje się prezydentami.
Dlaczego o tym z kolei piszę? Nie wiem, ale jakoś od tego porównania się nie mogę uwolnić.