Spin doktorant. Światopogląd
Wydawać by się mogło, że arytmetyka nie powinna się poddawać światopoglądowi. Jednak z niewiadomych przyczyn dwadzieścia tysięcy śpiewających na placu Piłsudskiego pierwszego sierpnia warszawiaków (i przyjezdnych) wyglądała na lekko licząc z pięć razy większe zgromadzenie, niż sto tysięcy kobiet maszerujących w czarnym marszu. Z niewiadomych? Z wiadomych.
Dyskutowałem z rok temu o liczebności proaborcyjnych protestów z pewną zaangażowaną dwudziestolatką. Była pełna wiary w zaangażowanie milionów polskich kobiet. Logiczne wyliczenia owocowały łzami w oczach. Mity to ważna rzecz.
Znam pewnego działacza społeczno-politycznego ze zdecydowanie przeciwnej niż tamta dwudziestolatka światopoglądowej strony, któremu zdarzało się zapowiadać milionowe marsze na Warszawę. Z miliona robiło się francuskie mille, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. I po jakimś czasie znowu mówić o milionie, który na Warszawę pomaszeruje.
Licytowanie się na liczby demonstrantów nie ma w Polsce specjalnego sensu. Z jednej strony nie zbudowaliśmy społeczeństwa obywatelskiego, które by się en masse angażowało w kwestie polityczne, z drugiej mimo wszystko nie dzieje się nic takiego, co by było w stanie na tyle rozjuszyć tzw. normalnych ludzi, by poszanowania swoich praw szukali na ulicy.
Wolą w liczbie nieosiągalnej dla politycznych demonstracji przyjść w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego na plac Piłsudskiego, śpiewać piosenki i krzyczeć od czasu, do czasu „Cześć i chwała bohaterom!”
Łaziłem przez trzy dni po Warszawie, co chwilę ktoś pytał mnie o aferę w gorzowskim WORD. Pytali dziennikarze, pytali politycy. Najciekawszą jednak rozmowę miałem z pewnym znanym specjalistą od komunikacji, który wraził wdzięczność „Gazecie Lubuskiej”, bo dzięki jej tekstom, będzie mógł tłumaczyć studentom, jak się nie zachowywać w przypadku kryzysowej sytuacji. I to było jeszcze przed konferencją, na której przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiemu ogłosili, że odwołują dyrektora WORD. Przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego ogłaszali to razem z szefem wojewódzkich struktur Platformy. Próbowałem w tym jakąś logikę odnaleźć, bo wszyscy obecni powtarzali jak mantrę, że sprawa nie jest polityczna. Koledzy wyjaśnili mi później, że szef struktur Platformy nazywany jest nadmarszałkiem, bo się tak właśnie w urzędzie marszałkowskim zachowuje.
Rzeczony nadmarszałek zachował się zresztą z całego towarzystwa w sprawie najracjonalniej, gdyż stosunkowo szybko doprowadził do zawieszenia ex-dyrektora WORD w prawach członka partii. Czyli zrobił to, co do szefa struktur należało. No i w przeciwieństwie do partyjnych koleżanek i kolegów nie robił rzeczy, które - jak to mówią - wypełniają znamiona czegoś, co się nazywa victim shaming. No właśnie. Znany specjalista od komunikacji o tym też będzie opowiadał studentom.
Ofiara nie poszła do prokuratury. Nie poszła, gdyż sprawca na co dzień epatował swoimi wieloletnimi znajomościami z przedstawicielami organów. Różnych. Ofiara nie poszła do Państwowej Inspekcji Pracy. PIP ma teraz robić za arbitra w sprawie mobbingu. I w sprawie gorzowskiej, i w sprawie Tomasza Lisa. A nie robi. Inspektor może porozmawiać z pracodawcą, może zalecić wprowadzenie polityki antymobbingowej, zlecić przeprowadzenie anonimowej ankiety, ale nie może orzec, czy mobbing miał miejsce, gdyż zrobić to może tylko sąd.
Znowu piszę wsobny tekst, bo prawdopodobnie nikt z Państwa nie oglądał tej konferencji. Jest na facebookowym koncie Lubuskiego Centrum Informacyjnego. Idąc w ślady znanego specjalisty od komunikacji, polecam do analizy studentom. I wyborcom. I wyborczyniom. Warto zobaczyć co osoby, które przez lata odmieniały przez wszystkie przypadki kwestie praw kobiet mówią o ofiarach mobbingu i molestowania. Domniemanych - dodam z procesowej ostrożności, bo teraz ciągle ktoś nas sądem straszy. Nas, ofiary (domniemane), i pewnie zaraz innych, którzy coś na temat sprawy będą mieć do powiedzenia. Cóż, jedni widzą milion, patrząc na tysiąc, inni uważają, że mogą robić dowolne świństwa i nikt tego nie zauważy, bo są tacy fajni.
A nie są.