Spojrzała i już wiedziała, czy lepiej dziś do szefa nie podchodzić
31 października, po 42 latach i 8 miesiącach, na emeryturę przejdzie Elżbieta Batkowska, sekretarka dyrektorów szpitala wojewódzkiego w Tychach. 21 razy zmieniło się nazwisko na drzwiach gabinetu. Każdy przychodził ze swoimi przyzwyczajeniami i oczekiwaniami, Elżbieta Batkowska potrafiła sprostać wszystkim. Każdy nowy dyrektor szybko przekonywał się, jaki skarb ma w sekretariacie.
Kocham tę pracę. Zawsze szłam tu z radością. Prawie frunęłam. Odchodzę, bo w końcu trzeba – mówi Elżbieta Batkowska, która w sekretariacie dyrektora szpitala wojewódzkiego w Tychach przepracowała 42 lata. Od samego początku, od pierwszego dyrektora. Szef zmienił się jej 21 razy.
Potrzebna jest kobieta do pracy, a nie miss piękności
Miała 19 lat, kiedy jako pacjentka, w grudniu 1971 roku znalazła się w nowo otwartym szpitalu wojewódzkim w Tychach.
– Wszystko się dopiero tworzyło. Postanowiłam zapytać, czy nie znalazłaby się dla mnie jakaś posada. Zawsze chciałam pracować w szpitalu – wspomina.
Na początek została rejestratorką w poradniach specjalistycznych, potem przeszła do sekretariatu dyrektora ds. lecznictwa. – Bałam się strasznie odpowiedzialności, jaka ciąży na sekretarce dyrektora. Żyłam w permanentnym stresie. Cały czas niemal na baczność. Tu się leczył cały urząd wojewódzki. Przez gabinet dyrektora przewijały się różne osobistości, trzeba się było bardzo starać, żeby nie popełnić jakiejś gafy – opowiada sekretarka.
Nie ukrywa, że sekretarka wbrew pozorom to bardzo ciężka praca. – Na początku najwięcej czasu zajmowało przepisywanie różnych pism. W latach 80. oddziałów było 21, a na maszynie można było zrobić tylko siedem odbitek. Więc każde pismo trzeba było napisać trzy razy, żeby każdy oddział dostał swoją kopię. A jak się człowiek pomylił, to oczywiście zaczynanie od nowa – wspomina Elżbieta Batkowska. – Do tego telefony, wykonywanie poleceń dyrektora, dbanie, by o niczym nie zapomniał…
A jak dyrektor miał gości, to oczywiście trzeba było zadbać o odpowiednie podanie do stołu. Kursów nie było, ale była literatura, która pomagała w zdobywaniu wiedzy na ten temat. Pani Elżbieta jak mogła, starała się doskonalić swoje umiejętności.
- Z biegiem lat, kiedy przychodzili kolejni dyrektorzy, sama proponowałam, by wzięli sobie jakąś młodszą osobę do prowadzenia sekretariatu. Usłyszałam wtedy, że w sekretariacie potrzebna jest kobieta do pracy, a nie miss piękności. Więc cieszyłam się, że mimo mojego coraz bardziej zaawansowanego wieku, mogę nadal być w tym miejscu – opowiada.
- Pani Ela to wyjątkowa osoba. Tylko spojrzała i już wiedziała, w jakim szef jest nastroju, a tym samym, czy warto podchodzić z jakąś sprawą czy lepiej nie – opowiada Krzysztof Leki, dziś wiceprezes spółki Megrez, ale wcześniej dyrektor ds. lecznictwa w szpitalu wojewódzkim, jeszcze przed przekształceniem.
Dyrektor Jarosław Madowicz, jej pierwszy szef po podzieleniu Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Józefa Gasińskiego na część szpitalną (tę przejęła spółka Megrez) i poradnie (z tej części powstał Wojewódzki Zakład Opieki Zdrowotnej im. Józefa Gasińskiego; pani Ela przeszła do tej części), powtarzał często, że pani Ela czyta w jego myślach. Że już wie, zanim on zdąży powiedzieć.
I dr Leki, i dyrektor Madowicz chcieli ją zabrać do swoich miejsc pracy, ale pani Ela wolała raczej po raz kolejny stawić czoło nowej rzeczywistości i próbować dopasować się do nowego szefa niż wchodzić na czyjeś miejsce.
Przez niemal całe życie zawodowe bezpośrednimi szefami pani Elżbiety byli mężczyźni, ostatnim – dwudziestym pierwszym – jest kobieta, Bożena Mocha-Dziechciarz.
Profesor nie uznawał windy, na piąte piętro gnał po schodach
Elżbieta Batkowska jest jedną z nielicznych już osób na terenie szpitala wojewódzkiego i WZOZ im. prof. Gasińskiego, które patrona znały osobiście. – Profesor operował w latach 80. Miał wówczas około 80 lat. Zawsze towarzyszyłam mu na piąte piętro. Profesor nie uznawał windy. Dziarsko wchodził na górę po schodach. „Co ty tak dyszysz? Pewnie kurzysz” – mówił do mnie – opowiada pani Elżbieta.
Na swój użytek prowadzi sobie prywatną kronikę szpitalną. Są tam różne podziękowania, notki o dyrektorach, zwłaszcza tych zmarłych.
Bez pracy na pewno nie wytrzyma, więc...
31 października przestanie istnieć WZOZ im. prof. Józefa Gasińskiego. Poradnie przechodzą pod zarząd spółki pracowniczej. Nazwisko prof. Gasińskiego zniknie z szyldów. Dzień, który to zniknięcie poprzedzi, będzie ostatnim dniem pani Elżbiety w pracy. Zostać znaczyłoby nie tylko znowu mieć nowego szefa, ale tym razem także zmienić zakład. To już nie byłby „Gasiński”.
Pani Elżbieta wie, że bez pracy nie wytrzyma, że szybko będzie musiała sobie znaleźć jakieś zajęcie. – Będę się starała ludziom pomóc. Finansowo nie jestem w stanie, ale mogę jeszcze coś dać od siebie – mówi.