Spór o wolność w internecie. Nie da się prosto opisać, kto jest dobry, a kto zły
Dyrektywa o prawach autorskich to przede wszystkim rozgrywka między kreatorami i dystrybutorami treści. Dla „zwyczajnych” użytkowników internetu nie ma aż takiego znaczenia i nie można jej nazywać cenzurą - mówi dr Michał Zaremba, prawnik, specjalista od prawa prasowego i prawa własności intelektualnej, pracownik naukowy Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Co by pan powiedział, gdyby miał pan jak najprościej wyjaśnić, o co chodzi w unijnej dyrektywie o ochronie praw autorskich? Bo prezes Kaczyński ujął to krótko: chodzi o to, żeby nie było wolności w sieci.
To ja spróbuję inaczej. Mamy tu do czynienia z kolejną bitwą w wojnie między kreatorami treści, w szczególności wielkimi koncernami filmowymi, fotograficznymi i wydawniczymi, a podmiotami, które dystrybuują te treści, czyli firmami telekomunikacyjnymi i oczywiście internetowymi gigantami - jak Google czy Facebook.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień