Spotkał się z potomkami Inków. Wyprawa do Chile, Boliwii i Peru
Leszek Walkiewicz z Darłowa opowiedział o swojej wyprawie do Ameryki Południowej. Zrobił setki zdjęć, poznał niesamowitych ludzi i widział wiele tajemniczych budowli.
Zadawanie pytania podróżnikowi dlaczego wyprawa do Ameryki Południowej jest chyba nie na miejscu. Więc zapytam, dlaczego dopiero teraz?
Od zawsze fascynują mnie dawne cywilizacje, ale po Bliskim Wschodzie i Azji dopiero teraz przyszedł czas na Amerykę Południową. Wcześniej nie miałem takiej możliwości, a nie mogłem przecież ominąć miejsc, w których funkcjonowało Państwo Inków. To była dla mnie niesamowita wyprawa, do której musiałem się odpowiednio przygotować, łącznie z wizytą u kardiologa. Człowiek ma swoje lata, a wiedziałem, że będę dużo czasu spędzał na wysokościach, na których człowiek na co dzień nie przebywa. Taka jest specyfika krajów leżących w Andach. Tam naprawdę inaczej się oddycha.
Do tego wylądował pan w stolicy Chile w środku tamtejszego lata?
Po szesnastogodzinnym locie uderzyło w nas gorące powietrze - 37 stopni Celsjusza, ale jeśli chodzi o temperatury to wcale nie były jeszcze najwyższe. Na pustyni Atakama byliśmy przy ponad 40 stopniach Celsjusza. I co ciekawe, w miejscu, w którym podobno od stu lat nie spadł deszcz, zaczęło padać akurat podczas naszego pobytu. Byłem więc bezpośrednim świadkiem historycznego wydarzenia.
Chile to faktycznie kraj klimatycznych kontrastów i przerażających odległości?
Zdecydowanie tak. Klimat od równikowego aż po polarny na południowych krańcach, ale to nic dziwnego, bo kraj ten ciągnie się na długości ponad 4300 kilometrów, a więc jak z Darłowa do centralnej Afryki. Zaplanowanie podróży to niesamowite wyzwanie, zresztą my tam cały czas byliśmy w podróży. Chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć, a czasu wcale nie mieliśmy za dużo.
Jak opisałby pan Boliwię?
Nazywana jest Tybetem Ameryki Południowej, a więc dominują góry i niesamowite wąwozy. Widoki zapierają dech w piersiach i przyprawiają o dreszczyk, gdy na wąskiej szutrowej drodze trzeba się minąć z innym autem nad olbrzymim urwiskiem. Dech w piersiach zapiera też dosłownie, bo nasze organizmy nie są przyzwyczajone do przebywania non stop na tak dużych wysokościach. Miejscowi mają na to swój sposób. Dopuszczona jest tam uprawa koki, bo żucie liści koki i picie herbaty z niej to zakorzeniony od wieków zwyczaj w kulturze całego obszaru Andów. Zwalcza głód, służy jako środek medyczny i ułatwia znoszenie górskiego klimatu.
Po Boliwii przyszedł czas na Peru.
W Peru dotknąłem niesamowitej historii, czegoś, co trudno wytłumaczyć i zrozumieć. Mam tu na myśli między innymi niesamowite budowle, w których widać wręcz kosmiczną precyzję wykonania. Wielkie kamienie są do siebie tak dopasowane, że aż trudno uwierzyć, że mógł to zrobić człowiek. Będąc tam doskonale zrozumiałem wszystkie niesamowite historie opisywane w wielu książkach i teorie mówiące o tym, że mogło tam dojść do kontaktu z obcymi cywilizacjami. Inny przykład to tunele pod skałami, których powstanie trudno wyjaśnić w racjonalny sposób. Wyglądają jak dosłownie wypalone laserem. Widziałem też podłużne czaszki, które w żaden sposób nie przypominają czaszek ludzkich. Fascynujące miejsce.
Jakie wrażenia po wizycie w Machu Picchu?
Mówi się, że to najlepiej zachowane miasto Inków, ale widać spore zniszczenia. Przede wszystkim ciężko się tam dostać. Wyprawa różnymi środkami transportu zajmuje jeden dzień. Miałem świadomość, że to jedno z najbardziej tajemniczych dawnych miast, ale najbardziej zaskoczyło mnie to, o czym mówili nam przewodnicy, że wszędzie wokół jest jeszcze mnóstwo miejsc, które podobno czekają na odkrycie.
Spotkał pan rdzennych mieszkańców?
Potomkowie Inków cały czas kultywują dawne tradycje. Spotkaliśmy ich na najwyżej położonym żeglownym jeziorze na świecie - Titicaca - na wysokości 3.850 m n.p.m, gdzie żyją na kilku wysepkach, łowią ryby, co jakiś czas podpływają na brzeg, żeby wymienić się na potrzebne im towary.
Chciałby pan tam wrócić?
Śmiało mogę powiedzieć, że podczas tej wyprawy dotknąłem czegoś, co trudno nawet nazwać. Miałem świadomość, że jestem w niesamowitym miejscu, skrywającym tajemnice ważne z punktu widzenia całej ludzkości. Byłem też na płaskowyżu Nazca, który znany jest zwłaszcza z tzw. Rysunków z Nazca - systemu linii, które oglądane z góry wyobrażają kształtem zwierzęta lub figury geometryczne. Te rysunki rozciągają się na przestrzeni kilkuset metrów, ale w całości można je obejrzeć tylko z lotu ptaka. To niestety, nie było nam dane. To kolejny powód, by jeszcze kiedyś tam wrócić.