Spowiedź heretyków. Trzeba umieć wybaczyć sobie i odpokutować winy
Do Zakładu Karnego w Wojkowicach trafili z różnych powodów. Początkowo obwiniali wszystkich, tylko nie siebie. W tym miejscu refleksja nie przychodzi ani szybko, ani łatwo. Najpierw trzeba zrozumieć swoje błędy.
Już samo słowo "więzienie" budzi skrajne emocje. Człowiek 24 godziny na dobę jest pod stałym nadzorem. Spaceruje, kiedy mu każą, je o określonych porach. Odizolowany od świata zewnętrznego na własną prośbę i przez własną głupotę. Do czasu, gdy zrozumie, że trafił tu nie dlatego, że system się na nim mści. Refleksja nie przychodzi łatwo, a sam proces resocjalizacji jest trudny. Otrzeźwienie przychodzi dopiero, gdy więźniowie zaczynają rozumieć, dlaczego się tu znaleźli. Wybrałam się do Zakładu Karnego w Wojkowicach, by porozmawiać ze skazanymi o życiu i żalu za grzechy.
Gdy wszystko zaczynało się układać, wsadzili mnie
Zakład karny to miejsce specyficzne, już samo przekroczenie bramy wywołuje ciarki na całym ciele. Oddzielony od świata wysokim murem budynek, wszędzie służba więzienna, kamery, każdy wchodzący musi się wylegitymować i uzyskać przepustkę. Trafiłam do małego pokoju, w którym oprócz mnie był jeszcze funkcjonariusz Służby Więziennej. Nie mogę zostać sam na sam z więźniem, nawet w półotwartej części zakładu.
Krzysztof (imię zmienione) wchodzi do pokoju nieco niepewnym krokiem, widać, że się denerwuje. Siada na krześle naprzeciwko mnie. To jego ósmy zakład karny. Jak twierdzi, ścigali go za różne rzeczy, bo miał "kilka problemów". Odsiaduje wyrok za brutalne pobicia z rozbojem. W trakcie rozbojów często używał kija bejsbolowego. Miał sądowy zakaz zbliżania się do rodziny, ze względu na przemoc, jakiej używał pod wpływem alkoholu wobec swojej żony.
- Od maja 2014 roku jestem w Wojkowicach. Jestem w trakcie terapii alkoholowej. Nie było mi łatwo, bo musiałem na początku wracać do przeszłości - opowiada. Jak wyglądało jego życie, nim trafił do zakładu? "Dobre towarzystwo", alkohol i rozboje.
- Pobicia, konkretne pobicia, z tym wiążą się moje wyroki. Kto mi się nie podobał, dostawał w gębę - zaczyna, ale nie chce wdawać się w szczegóły. - Na początku chciałem to wyprzeć z pamięci, bo zapomnieć się nie da. Łatwiej było mi otworzyć się przed terapeutką niż grupą. Terapeutka pomaga mi uporządkować emocje. Gdy zaczynałem terapię, nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robiłem, jak żyłem. Zostawiłem rodzinę, wyjechałem za granicę. Zrobiłem to nie mówiąc nic nikomu.
Miałem pracę, wszystko zaczynało się układać... Wsadzili mnie. Europol mnie ścigał - wspomina.
Otrzeźwienie przyszło, gdy okazało się, że była żona Krzysztofa zmarła, a jego dzieci mogą trafić do domu dziecka. Gotował się od emocji, nie mógł pójść do dzieci. Nie wiedział, co zrobić. - Dowiedziałem się, że dzieci są w pogotowiu opiekuńczym - zawiesza mu się głos i zaczyna płakać. - Walczę o to, by rodziną zastępczą dla dzieci była moja matka. Ja jestem w zakładzie, mimo że jestem prawnym opiekunem, to siedzę tutaj. Postępowanie jest w toku, mam nadzieję, że moja matka zostanie prawnym opiekunem - tłumaczy.
Gdy wyjechał z Polski, miał sporadyczny kontakt ze starszym synem. Umawiał się z nim po kryjomu, by była żona nie wiedziała. W 2010 roku odizolował się od starego środowiska. - Powiedziałem sobie: koniec z tym. Dostałbym dużo wyższy wyrok niż ten. W sumie odsiaduję pięć lat i cztery miesiące. Zostały mi jeszcze dwa lata i 10 miesięcy. Teraz najważniejsze jest dla mnie to, żeby dzieci trafiły do mojej matki. Jak wyjdę, chcę dać im to, czego nie dałem wcześniej.
Nikt nie wie, że siedzę w zakładzie. To straszny wstyd
Piotr (imię zmienione) odsiaduje wyrok za handel narkotykami, a także za pobicie. Swojej ofierze zadał tak potężny cios, że złamał jej szczękę. Odsiaduje wyrok trzech lat pozbawienia wolności. Dlaczego to zrobił? Bo mężczyzna był mu winny 3 tys. zł.
- Po co to robiłem? Trochę dla pieniędzy. Byłem głupi, nie pomyślałem - uśmiecha się nerwowo. - Dopiero jak trafiłem tutaj, przyszła refleksja. Nigdy wcześniej nie byłem karany. Zabłądziłem. Skusiły mnie szybkie pieniądze. W sumie pieniędzy mi nie brakowało, ale chciałem więcej... i szybko - mówi. - Czuję straszny wstyd. Moi rodzice, jak się o tym dowiedzieli, załamali się. Zawiodłem ich. Nikt nie wie, że jestem w zakładzie. To straszny wstyd. Wszyscy myślą, że pracuję za granicą.
Piotr utrzymywał się sam, od kiedy skończył 18 lat. Wpadł po pobiciu. W trakcie przeszukania w mieszkaniu policjanci znaleźli także narkotyki. - To był nieszczęśliwy wypadek. No, mocno go uderzyłem, był mi winny pieniądze. Sam potem go zawiozłem do szpitala - tłumaczy i uśmiecha się przy tym nerwowo. - Widziałem, że zrobiłem człowiekowi krzywdę. Odruchowo go uderzyłem, no... - zawiesza głos. - Na tyle potężnie, by złamać mu szczękę - zauważam. Piotr kiwa głową, patrzy w podłogę. - Niepotrzebne były te narkotyki i to wszystko. Zrujnowałem życie rodzicom i sobie. Mimo to nie zostawili mnie. To dla mnie bardzo ważne, że mnie nie zostawili. Wspólnie ustaliliśmy, że powiemy reszcie rodziny, że pracuję za granicą... No wstyd, wstyd! Szczególnie jak ma się porządną rodzinę, dziewięcioro rodzeństwa i ja jeden taki... - kończy.
Córka przyszła i powiedziała, żebym wybaczył sobie
Krzysztof (imię zmienione), prezentuje zupełnie inną postawę. Wchodzi, przedstawia się, mówi, że jest osadzonym, od razu mówi za co. - Tak od razu, bez krygowania się? - dziwię się. - Tak, od razu. Jak się gdzieś wchodzi, to trzeba się przedstawić, żeby osoba, do której mówię, wiedziała, kim jestem i z kim ma do czynienia. Taka zasada jest przyjęta w zakładach karnych - tłumaczy. Szybko jednak przechodzi do opowiedzenia swojej historii. - Jak się tutaj znalazłem, to najpierw byłem obrażony na cały świat i na całe życie. Dopóki człowiek sam nie zrozumie, dlaczego trafił do zakładu, nie widzi swojej winy - mówi.
Jak trafił do więzienia? Krzysztof miał spokojne życie, świetną pracę, fach w ręku. Dobrze zarabiał. Brakowało mu jednak adrenaliny. - Kradłem ciągniki, traktory, konstrukcje mostów i byłem dumny, że inni nie potrafią tego zrobić. Szczególnie jak jechałem z jednego końca Polski na drugi takim traktorem. Ja zrozumiałem swoją winę dopiero po półtora roku odsiadki. Wtedy zacząłem sam nad sobą pracować, poszedłem też do pracy w zakładzie – opowiada.
Gdy trafił do więzienia, jego małżeństwo się rozpadło. - Trzeba zacząć od wybaczenia sobie, trzeba całą winę na siebie wziąć, że tak się stało. Najtrudniej jest sobie wybaczyć. Nigdy mnie nie złapano na gorącym uczynku. Inni mnie wsypali. Też myślałem, że gdyby ten czy tamten nie powiedział, nie musiałbym tu siedzieć. W sądzie się przyznałem do wszystkiego bez składania wyjaśnień. Pamiętam, jak przed świętami przyjechała do mnie córka. Powiedziała, żebym wybaczył sobie i wszystkim wokoło. Wybaczyłem - gdy zaczyna mówić o córce, głos grzęźnie mu w gardle, a łzy płyną po policzkach.
- Córka mi najbardziej pomogła, ze względu na mnie chce studiować resocjalizację. To bardzo mądra dziewczyna - mówi. - Odliczam czas do wyjścia stąd. Mam gdzie wrócić. Każdemu skazanemu życzę, żeby miał gdzie wrócić. To jest bardzo ważne. Nie wiem, jak będzie kiedy wyjdę, czy żona będzie mnie chciała. Wierzę, że da się to jakoś poukładać - kończy.
W Zakładzie Karnym w Wojkowicach obecnie jest ponad 1000 osadzonych, nadzoruje ich 293 funkcjonariuszy
Mjr Joanna Korczyńska, psycholog, mówi:
Wiele osób, które do nas trafiają, to ludzie, którzy wykazują szereg problemów. Często mają na swoim koncie traumatyczne przeżycia. Normalne funkcjonowanie utrudniają im rozpoznane przez psychiatrów zaburzenia osobowości czy uzależnienia. Każdy człowiek, który chce zmienić coś w swoim życiu, potrzebuje przede wszystkim poczucia, że zmiana w jego przypadku jest możliwa. Podnieść w takiej sytuacji, kiedy jest się z etykietką skazanego, nie jest łatwo. Potrzebna jest wiara i nadzieja - również w to, że ktoś mi wybaczy. Wiara w Boga daje taki obszar osobom pozbawionym wolności.