Spowiedź matki Kamila: Wybaczyłam mężowi, że odebrał synowi i sobie życie
Nigdy się tym nie pogodzę, co się stało, ale muszę nauczyć się z tym żyć. Trzyma mnie tylko wielka i głęboka wiara w Boga. Chcę tak żyć, by spotkać się z nimi. Z mężem i synem - zwierza się pani Marta, matka 10-letniego chłopca. Minął miesiąc od tragedii w mieszkaniu w jednym z bloków przy ul. Bohaterów Westerplatte w Łapach
Co mną targa? Cały czas zadaję sobie pytanie: dlaczego to się stało? Dlaczego mi się to przydarzyło? Dlaczego nie żyje moje dziecko? Nie myślałam, że coś takiego spotka mnie w życiu. Nigdy się z tym nie pogodzę, ale muszę nauczyć się z tym żyć. Wybaczyłam swojemu mężowi. Bo wiem, że to, co zrobił, było wyłącznie spowodowane jego chorobą. Mąż miał głęboką depresję. My wszyscy wokół byliśmy ślepi, bo nie zauważyliśmy, że z nim jest aż tak źle. Nikt z nas nie brał tego do siebie, że mąż jest aż tak mocno przygnębiony.
Pracował jako dekarz. Kochał to, co robił. Był pracoholikiem. Jednak po udarze słonecznym musiał zrezygnować z pracy. Nie mógł wrócić na dach. Wtedy bardzo się załamał. Jego depresja pogłębiała się. Aż coś w nim pękło...
Jeśli miałabym kogoś obwiniać, to panią psychiatrę z Łap, która się nim zajmowała. To ona powinna najszybciej dostrzec, że mąż ma taką depresję, a nie przez cały rok wypisywać mu ciągle te same leki.
Zawiozłam męża do psychiatry w Białymstoku. Lekarz od razu zobaczył, jak bardzo jest on chory. Tyle że on już był tak nieporadny, że nie mógł przyjechać do Białegostoku, by się leczyć. Wojtek zmienił się o 180 stopni. Wcześniej był osobą zaradną, operatywną, ale nagle to szybko się odwróciło. I to bardzo mocno męża przygnębiało. Rozwiedliśmy się cztery lata temu. Nie chcę o tym mówić. Stało się to za porozumieniem stron. Ale on był moim mężem do śmierci, bo przecież połączył nas kościelny sakrament.
Mąż nie potrafił sobie poradzić. Jednak nie chciał zostawić tutaj syna, bo go bardzo mocno kochał. Nad życie. Był bardzo dobrym człowiekiem i ojcem. Dawał Kamilowi tyle miłości. Niejedna kobieta nie potrafi dać jej tyle swojemu dziecku.
Na Facebooku napisałam, że Wojtek to najlepszy ojciec, jakiego mogłam znaleźć dla swojego dziecka. Wiedziałam, że Kamil jest przy nim bezpieczny. Żebym tego nie czuła, nie zostawiłabym synka pod opieką męża.
Do Anglii wyjeżdżałam ostatnio często, by dorobić. Musiałam pracować na swoje i Kamila utrzymanie. Mąż został w domu, był na rencie. Wspierała go finansowo rodzina. On miał rodziców, ja ich nie miałam. Moja mama zmarła na raka trzy lata temu.
Kamil mieszkał z tatą, bo ja wyjeżdżałam. Do szóstego roku synka wychowywali moi rodzice, zanim umarła moja mama.
Oczywiście, że utrzymywałam kontakty z synem. Miałam z nim świetną relację. Pisaliśmy do siebie. Kamil miał problemy z ortografią. Postanowiliśmy więc, że nie będziemy rozmawiali przez telefon, tylko więcej będziemy SMS-ować. No i pisaliśmy do siebie....
Mam w telefonie smsy, które dostawałam do mojego dziecka. Pisał, że jestem najlepszą mamą na świecie.
Owszem, syn nie mógł zaakceptować, że nie jesteśmy z mężem razem. Zresztą po rozstaniu z nim nie miałam żadnego partnera, on też nie miał nikogo. Ja nawet nie chciałam być z kimś, bo mój Kamil nie był gotowy, by zaakceptować, że tato lub mama są z kimś innym. On cały czas widział nas razem.
Czy były próby, byśmy znowu byli razem? Tak, przed męża udarem. Pewnie gdyby nie ten udar, doszłoby do tego. Bo były plany zamieszkania znowu razem.
Z Anglii wróciłam na początku grudnia. Jak już byłam w Polsce, często widywaliśmy się z mężem i synkiem. Oni przyjeżdżali do mnie, bo mieszkam w Białymstoku. Ja też ich odwiedzałam w Łapach. Sąsiadka Wojtka zeznała, że widywała mnie rzadko. Skąd ta kobieta mogła wiedzieć, kiedy przyjeżdżam? Przecież sąsiedzi nie znali mnie. Jak można takie rzeczy mówić?
Tydzień przed tą tragedią mąż z synem także spędzili weekend u mnie w Białymstoku. Kupiliśmy wtedy Kamilowi ubrania na wiosnę. Synek bardzo się cieszył, że spędzimy razem noc. Zresztą ja też u nich nocowałam. Przecież jak każde dziecko chciał mieć pełną rodzinę.
W sobotę ostatni raz rozmawiałam z synem i mężem przez telefon. Jednak nie wyczułam w jego głosie żadnych oznak, które mogłyby mnie zaniepokoić.
W niedzielę, kiedy doszło do tragedii, miałam jechać do nich na obiad. Bywało tak, że mąż z synem odwiedzał swoich rodziców w Płonce Kościelnej albo do mnie przyjeżdżali, bądź ja do nich.
Szykowałam się, miałam umytą głowę. Zadzwoniła policja. Mój numer telefonu dostali od teściowej. Chciałam się jakoś wykręcić, że na przesłuchanie przyjadę następnego dnia. Była przecież niedziela, a ja miałam jechać do syna, do Łap. Usłyszałam, że sprawa jest pilna. Że oni po mnie przyjadą. Nie spodziewałam się, że będzie czekała na mnie tak straszna wiadomość.
Byłam przesłuchiwana dwie godziny. Jeszcze zanim policjanci powiedzieli mi o tym, co się stało, podejrzewałam, że mąż mógł coś sobie zrobić. Bo zadawano mi pytania sugerujące o tym. Ale wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mąż może zrobić coś złego Kamilowi. Przecież on naszego synka kochał nad życie.
Dopiero po podpisaniu protokołu, po zeznaniach, dowiedziałam się. O tym co się zdarzyło, policjanci poinformowali mnie w obecności psychologa. Czekali też ratownicy medyczni, bo najprawdopodobniej wiedzieli, jaka może być moja reakcja. Od razu zabrano mnie do szpitala.
Oczywiście, że byłam na pogrzebie męża i syna. Wyszłam ze szpitala na przepustkę, kiedy ich ciała zostały wystawione. Jak mogłoby mnie nie być wtedy przy nich?
Kamilek został pochowany w albie, w której miał przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej - 14 maja. W środę, czyli pięć dni przed zdarzeniem została odebrana od krawcowej.
Przez pierwsze dwa tygodnie było ze mną naprawdę źle. Po śmierci Kamila i Wojtka nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Przecież przeżyłam ogromną tragedię. Byłam na silnych zastrzykach.
Czy pani nie przeżywałaby utraty swoich bliskich? Kochałam męża i nadal go kocham. Dopiero jego śmierć i to, co się wydarzyło, uświadomiło mi, kim on dla mnie był. Nie wyobrażam sobie teraz drugiego związku. Syn również był dla mnie bardzo ważny. Był numerem jeden w moim życiu. Wszystko co robiłam, to było dla jego dobra.
Pieniądze, które zarabiałam za granicą, zarabiałam również z myślą o nim, a nie o sobie. Mój syn był dla mnie najważniejszy.
Na początku chciałam, by mój synek został pochowany w Łapach. Teściowa poprosiła mnie, by spoczęli razem na cmentarzu w Płonce Kościelnej, gdzie mieszkają rodzice męża. Pierwsze uczucie? Napięcie, złość... Ale przemyślałam to. Nie wiem co mnie w życiu spotka. Zgodziłam się. Bo wiem, że mąż kochał synka. I Kamil też kochał tatę.
Teściowa widzi z okna ich grób. Wiem, że ona zawsze tam pójdzie, zapali świeczkę dla syna i wnuczka. Bo ja nie wiem, co mi życie przyniesie. Na razie nie wybieram się za granicę. Zostanę w Polsce, bo sama potrzebuję opieki psychiatry....
W środę wyszłam ze szpitala. Sama bym tego nie przeszła. Ale nadal nie czuję się dobrze. Ponieważ zderzę się z tym wszystkim co mnie czeka.
Jest mi ciężko. Tym bardziej że jest wiosna. Widzę dzieci jeżdżące na rowerach, grające w piłkę... Zbliża się też dzień pierwszej komunii mojego synka...
Teraz z panią rozmawiam normalnie. Bo biorę leki, więc to mnie jeszcze trzyma. I moja bardzo wielka, głęboka wiara w Boga. Chcę tak żyć, by spotkać się z nimi.
Boję się też, że po rozmowie z panią rodzina męża będzie miała do mnie pretensje. Że po co cokolwiek mówiłam? Że nie powinnam z panią rozmawiać. Ale mnie też boli to, co się wydarzyło.
Nie utrzymywałam z rodziną męża za bardzo kontaktów. Jestem chrzestną córki siostry męża. Rok temu byłam u niej na komunii. Z teściową mam telefoniczny kontakt. Wiem, że teść obwinia mnie za to, co się stało. Może już mu przeszło... I męża, i moja rodzina bardzo to przeżyliśmy. Oni stracili dziecko i ja straciłam dziecko. Oni dziecko i wnuczka, ja dziecko i męża.
Będę też musiała się zderzyć z łapską rzeczywistością. Przecież pani wie, jacy ludzie mieszkają w Łapach... Boję się tam jechać. Dotarły do mnie słuchy, że to ja podobno zabiłam męża i syna... To nieprawda! To, co opowiadają ludzie, przechodzi ludzkie pojęcie. Przecież to było samobójstwo rozszerzone. Mam swoich przyjaciół, którzy mnie znają, wiedzą, jaka jestem.
Mieszkam w Białymstoku. Na szczęście. Łapy będą więc tylko przejazdem na cmentarz.
Cóż mogę więcej dodać? Powiedziałam całą prawdę.
Zabójstwo za zamkniętymi drzwiami
Do tragedii w Łapach doszło w niedzielę, 5 marca, w jednym z mieszkań w bloku przy ul. Bohaterów Westerplatte w Łapach. Ciała ojca i syna znaleźli ich bliscy. We wtorek, 7 marca, odbyła się sekcja zwłok. To ona dała wstępną odpowiedź na pytanie, co było przyczyną śmierci mężczyzny i jego synka. Śledczy ustalili, że nikt z zewnątrz nie przyczynił się do śmierci 36-latka i jego 10-letniego syna.
Na miejscu tragedii policjanci znaleźli też broń. Podobno był to przerobiony karabinek sportowy KBKS. Mężczyzna nie miał na niego pozwolenia.