Spowiedź Piotra Krysiaka, byłego prezesa sanockiego hokeja: jestem filantropem
- Była stworzona piramida, z której można było korzystać przez lata, ale wybrano inną ścieżkę prowadzenia klubu - mówi w długiej i szczerej rozmowie Piotr Krysiak, były prezes Klubu Hokejowego Ciarko PBS Bank Sanok.
Długo unikał pan spotkań z dziennikarzami, choć już cztery lata minęły odkąd przestał pan działać w sanockim hokeju...
Przez ten czas wydarzyło się tak wiele przykrych rzeczy, zostało zdyskredytowane całe moje życie. To był ciężki czas, ciężkie chwile, ale tylko słabi mdleją. Jak pan widzi jestem, żyję, oddycham i staram się poukładać swoje sprawy, co nie jest łatwe. Nagonka jest już mniejsza, bo wiele osób już dostało to, co chciało, a niektórych przy hokeju już nie ma. Pokazali co potrafią, jaki mają talent i gdzie jest sanocki hokej w tej chwili, a gdzie mógł być. W pewnym momencie nie było mi nawet dane przekonać sponsorów do swoich racji, bo w maju 2013 roku sprawy nabrały takiego tempa, że nawet nie miałem możliwości spotkania z nimi. Zostałem tylko telefonicznie poinformowany przez ówczesnego przewodniczącego rady nadzorczej pana Lesława Wojtasa o decyzji rady, co dopełniło czary goryczy. Uważam, że po tylu latach współpracy i sukcesach, zasłużyłem na chwilę szczerej rozmowy.
Byłby pan w stanie wtedy ich przekonać?
Nie wiem. Ale pomysł mój i Krzysztofa Czecha był taki, żeby coraz mocniej inwestować w młodzież. Przedstawiłem go dużo wcześniej i rada nadzorcza na to przystała. Ponieważ naszych zawodników stać było na grę co najwyżej o 7-8 miejsce, postanowiliśmy zbudować szkółkę dla młodych zawodników, którzy mieli się rozwijać pod okiem doskonałych trenerów. Magnesem dla nich miała być pierwsza drużyna, oparta na czołowych polskich i solidnych zagranicznych zawodnikach. Firmy, kojarzone z hokejem, chciały sukcesu, żeby wzmocnić swoją markę i otrzymały taką reklamę, o której mogły wcześniej marzyć. Właściciele zaakceptowali ten plan, byli informowani o transferach zawodników i trenerów oraz o wysokościach kontraktów. Z czasem mieliśmy wprowadzać do gry kolejnych wychowanków, którzy potrafili zdobyć dwa mistrzostwa Polski juniorów.
Ale cofnijmy się w czasie jeszcze dalej, do Sanoka, w którym buduje się nowa hala, ale nie ma drużyny a na "Torsanie" dziadostwo jest takie, że brakuje na sznurowadła, stalki do łyżew, a kije zawodnicy sobie pożyczają. W taki klub wszedłem. Był marzec, a my już pożyczaliśmy pieniądze, żeby zamknąć sezon, uregulować zaległości z zawodnikami i zapłacić najpilniejsze faktury. Łatwo się teraz mówi innym, szczególnie tym, co prowadzili stare kluby, jak również osobom, które zawsze wiedziały lepiej „jak robić hokej”. Tym, którym zależało na zdyskredytowaniu mnie. Wszystkim „specjalistom od hokeja”, którym przez ponad 50 lat nie udało się wypracować sukcesu. Przecież oni tylko zmieniali literki w nazwie klubu i w ten sposób pozbywali się długów. Wszystkie stare kluby są w upadłości i mają w sumie kilkanaście milionów długów. Gdzie wtedy byli ci ludzie?
Pojawił się wówczas PBS Bank a przy wsparciu burmistrza Blecharczyka udało się wam „trafić” firmę Ciarko. Jak?
W rozmowach z prezesem Wojtasem dochodziliśmy do wniosku, że trzeba wzmocnić budżet i drużynę. Tym bardziej, że sanocka publiczność zawsze chce wyniku. A już wtedy było prawie półtora miliona długu. Jakimś cudem udało się utrzymać nasze stowarzyszenie w lidze, niektórzy mówią, że przy zielonym stoliku. Burmistrz zorganizował kolejne spotkanie dla potencjalnych sponsorów. Wysłano kilkadziesiąt zaproszeń, a kto przyszedł – tylko bank i pan Jerzy Torma. Tak wyglądało wtedy zainteresowanie hokejem przez środowisko sanockich biznesmenów. Dlatego najpierw powołaliśmy spółkę i na prośbę banku stworzyliśmy nowy podmiot, kontrolowany przez radę nadzorczą.
Jeżdżąc po wielu firmach wylądowaliśmy z burmistrzem Wojciechem Blecharczykiem u pana prezesa Ryszarda Ziarko. Rozmowa toczyła się o wszystkim i o niczym, bo pan prezes bardziej był zainteresowany wsparciem szkół i szpitali niż hokejem.
W pewnym momencie mówię: „Produkuje pan prawie milion okapów rocznie. Proszę dać tylko złotówkę od każdego na hokej to zrobimy bardzo dobrą drużynę w krótkim czasie”. Tak wtedy zaczęło się wsparcie firmy Ciarko.
Pierwsze kwoty nie powalały na kolana, ale – gdy rozsypało się Podhale Nowy Targ – mogliśmy zbudować szkielet zespołu w oparciu o młodych ambitnych chłopaków i dobrych trenerów: Milana Jancuskę i Marka Ziętarę. Prawdę mówiąc skorzystaliśmy na dramacie „Szarotek” a prezes Ziarko wtedy zaczął mocniej pomagać.
Byłem w Oświęcimiu, gdy zdobywaliście historyczny pierwszy Puchar Polski. To po tym sukcesie chyba wszystko zaczęło się rozwijać.
Wtedy zaczął się prawdziwy bum na hokej. Z kibicami nigdy nie było źle, ale wtedy było nam łatwiej ze wszystkim. Kwoty od sponsorów urosły, ale tak naprawdę - co podkreślam po raz kolejny - PBS Bank i Ciarko zapewniały nam dwie-trzecie budżetu. Przecież poza pierwszą drużyną mieliśmy jeszcze pięć grup młodzieżowych, które grały w kraju i na Słowacji. Miały znakomitych trenerów, czego efektem były mistrzostwa Polski juniorów zdobyte w 2012 i 2013 roku.
Wtedy właśnie zaczęły się chyba ścierać dwie opcje prowadzenia klubu. Pan i PBS Bank chcieliście chyba wprowadzać młodzież do składu, a pan Ziarko oczekiwał kolejnych sukcesów seniorskich.
Dokładnie tak to wyglądało. Większość chłopaków, którzy zdobywali u nas medale juniorskie, gra teraz w ekstraklasie. Szkoda, że w innych klubach. Tacy zawodnicy jak Luba, Sawicki, Bielec, Olearczyk, Wanat, Naparło byli gotowi pod okiem doświadczonego trenera do gry w pierwszej drużynie. Przedstawiłem prezesom plan, że można zostawić kilku starszych graczy, z którymi mieliśmy wtedy ważne kontrakty jak Zapała, Odrobny i kilku zagranicznych.
Była stworzona piramida, z której można było korzystać przez lata, tak jak to robią na przykład w Nowym Targu. Ale koncepcja sponsorów była inna. Po wyrzuceniu mnie z klubu ściągano kolejnych zawodników i udowadniano na siłę, że można zrobić kolejnego mistrza. I zrobiono, ściągając kilkudziesięciu graczy, ale kosztem takim, że rozpędzono wychowanków w pył, nikt nie chciał nawet z nimi rozmawiać. Skorzystały na tym inne kluby ekstraligowe pozyskując dobrze wyszkolonych zawodników za darmo.
Czuł pan satysfakcję?
Ależ skąd. Cały czas mieszkam na Traugutta, od 1983 roku coś dla Sanoka zrobiłem. Najpierw jako łyżwiarz, potem tworzyłem zakład dla dzieci z porażeniem mózgowym czy hotel, dając ludziom pracę. Życzyłem im dobrze.
To skąd wzięły się problemy finansowe pana klubu w sezonie 2012/13, skoro było tak dobrze?
One były zawsze, choć pozyskaliśmy kolejnego dużego sponsora, firmę Sandeco. Później poszła faktura dla tej firmy, której nigdy nie zapłacono i zaczęły się nasze problemy. I to w najważniejszym momencie, gdy biliśmy się o medale. Jeżeli hokeiści zarabiają trzy razy więcej niż gdzie indziej, to te problemy musiały kiedyś przyjść. Ale nigdy nie było wielkich opóźnień, niezapłaconych faktur za sprzęt, transport, noclegi czy wyżywienie.
Prokuratura zarzuca panu trzy przestępstwa - poświadczenie nieprawdy i dwukrotne przekroczenie przepisów kodeksu spółek handlowych, za które grozi mu od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Nie przyznaje się pan do winy?
Nie. Rzetelność audytu zleconego w klubie przez PBS Bank podważyli biegli sądowi z Lublina. Oddalili większość zarzutów, poza tymi trzema, które pan wspomniał. Przekształcając klub ze stowarzyszenia w spółkę powinniśmy wpłacić wymaganą kwotę 50 tys. zł udziału, ale nie mieliśmy jej. Biuro prawne banku doradziło, żeby nie płacić a później potrącić tę kwotę przy sprzedaży niezorganizowanej części przedsiębiorstwa, co zostało dokonane. Zarzut drugi: nieogłoszenie upadłości.
A dlaczego niby miałem ogłosić. Dług był bieżący, a gdyby firma Sandeco wpłaciła zaległą kwotę, to byśmy wyprostowali większość zaległości. Tym bardziej, że planowałem oszczędności przez grę młodzieżą. Poza tym miałem ogłosić upadłość w środku sezonu?!
Trzecia sprawa to jest tak zwany ekwiwalent.
Śledczy ustalili, że sfałszował pan umowy 27 zawodników, dwóch trenerów i pracownika klubu, z których wynikało, że sami kupowali i utrzymywali sprzęt. Dostawali za to dodatkowe pieniądze (tak zwane ekwiwalenty), od których klub nie płacił podatków. W rzeczywistości zakupem i konserwacją sprzętu zajmował się jednak klub. Skąd taki pomysł?
Ale to nie był mój pomysł. Taki stan rzeczy zastałem przychodząc do klubu i funkcjonował on nie tylko w Sanoku i nie tylko w hokeju. Kontrakty były wysyłane do PZHL i nikt tego nie kwestionował.
Mieliście pecha?...
Tak, bo chciano znaleźć coś Krysiakowi za paznokciami. Można było też robić to, co robił zarząd po mnie: kupowano wizerunki zawodników, zakładano firmy jednoosobowe na świadczenie usług. Ale z tego co widzę, to nie wytrzymuje to próby sił z fiskusem, podobnie jak ekwiwalenty. Ta sprawa jest w sądzie. Rachunki i kontrakty były konsultowane z Bankiem albo u pana Ziarko.
Proszę rozwinąć temat tego kupowania wizerunków. Rozumiem, że robiono to z gwiazdami typu Zenek Konopka...
Mówią, że tak grał. A podatek i ZUS-y były za zupełnie innym poziomie, niż przy normalnej umowie.
Jest to wyjście...
No jest (śmiech), do czasu. Najlepsze rozwiązanie znaleźli jednak siatkarze czy żużlowcy.
Wprowadzili swoje firmy do rajów podatkowych, jak Monaco czy Kaimany i p...ą wszystko, za przeproszeniem. Bo kto płaciłby wszystkie podatki i ubezpieczenia w Polsce, jak zarabia 100 tys. do ręki co miesiąc. Każdy szuka wyjścia, nawet spółki skarbu państwa.
Ryszard Ziarko zeznał przed sądem, że z prywatnych pieniędzy dołożył do działalności klubu ponad dwa miliony.
Nie wiem skąd pochodziły pieniądze? Wiem natomiast, że na wszystkie pieniądze za mojej prezesury firma Ciarko otrzymała od klubu faktury za reklamę. Wiem również, że zaciągnąłem jako osoba fizyczna kredyt w PBS Bank na zakup sprzętu sportowego do klubu, który to kredyt miał mi być zwrócony. Po wyrzuceniu z klubu zostało mi kilka pamiątek, min. ten kredyt do spłacenia.
Nie żałuje pan, że opuścił pan ciepłą posadę w hotelu i dał się w pewnym momencie namówić na hokej?
To pan Ziarko namówił mnie, żeby odejść z „Sanvitu”. I tak od rana do nocy razem z Krzyśkiem Czechem siedzieliśmy w klubie, byliśmy tam praktycznie od wszystkiego. Ciężko było to pogodzić i nawet właściciel hotelu zaczął mnie upominać. Po zapewnieniu pana Ziarko, że nie stracę na tym, zrezygnowałem z pracy dyrektora w „Sanvicie”, który wybudowałem i mogłem w nim być do końca mojego pracowniczego żywota. Jednak po kilku namowach uległem.
Słyszałem, że nie zarobił pan ani złotówki na dwóch pucharach i mistrzostwie. Niemożliwe?...
Tak, jestem filantropem (śmiech). Nie miałem szczęścia. Zawsze były do zapłacenia ważniejsze rachunki i - mimo uchwały rady nadzorczej odnośnie mojego wynagrodzenia - nigdy go nie pobrałem. To ponad 25 miesięcy mojej pracy, a temat - mimo zapewnień prezesów - do dziś nie został uregulowany.
Próbuje pan to jakoś odzyskać?
Dopóki to było możliwe próbowałem rozmawiać. Wystosowałem nawet pismo w grudniu 2015 roku do obu panów prezesów, które do dziś pozostaje bez odpowiedzi. Próbowałem też kontaktować się z ludźmi honoru, wszak to prezesi dużych firm. Obiecali, że wszystko zostanie uregulowane, ale do dziś nie zobaczyłem ani złotówki. Podobnie było z premiami za Puchary Polski i mistrzostwo - o mnie przy podziale zapomniano, a może na nie nie zasłużyłem…. Jakim problemem było zaprosić mnie i podziękować. Przecież coś dla tego klubu zrobiłem …Z Sanokiem przeżyłem piękne pięć minut i nikt mnie i prawdziwym kibicom tego nie odbierze.