Sprawa dzikiej budowy - kto kłamał i kto fałszował? Biegli nie mają wątpliwości
Sfałszowane pozwolenie na budowę, podrobiony projekt budowlany i wojna z Powiatowym Inspektoratem Nadzoru Budowlanego oraz sąsiadami. Samowoli budowlanej na taką skalę w Poznaniu jeszcze nie było. Dowody wydają się być miażdżące.
Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego twierdzi, że to największa samowola budowlana w Poznaniu ostatnich lat. Mieszkańcy sąsiednich budynków - ci, którzy jeszcze się nie wyprowadzili - od dawna nie śpią spokojnie. Podczas robót w ich mieszkaniach pękały ściany, odpadały kafelki, a woda zalewała całe piętra. Sprawę nielegalnej przebudowy kamienicy przy ulicy Półwiejskiej w końcu bada sąd. I choć przeprowadzone do tej pory dowody wydają się być miażdżące, inwestor twierdzi: jestem niewinny.
Na ławie oskarżonych siedzi Tomasz J., przedsiębiorca ze Śremu. Mężczyzna kupił kamienicę przy ulicy Półwiejskiej jeszcze w latach 90. Roboty ruszyły jednak dopiero trzy lata temu. Zapowiadany remont budynku szybko zmienił się w potężną inwestycję, której nie zatrzymały nawet nakazy Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. Przebudowano frontowy budynek i dwie oficyny. Według śledczych, inwestor zrobił to m.in. na podstawie podrobionej decyzji z poznańskiego Urzędu Miasta, a część prac wykonał bez jakiejkolwiek zgody. J. odpowie teraz za posługiwanie się sfałszowanymi dokumentami oraz nielegalną rozbudowę obiektu. - Nie przyznaję się do winy. Udowodnię, że zostałem w to wmanewrowany - mówi nam Tomasz J.
Miażdżące opinie biegłych
Proces w tej sprawie toczy się od kilku miesięcy. Sąd przesłuchał już biegłych, którzy mieli ocenić, czy inwestor posługiwał się „fałszywkami”. Ich opinie są miażdżące. Jak się bowiem okazało, nie tylko zgoda na rozbudowę prawej oficyny jest sfałszowana, ale także projekt budowlany został najprawdopodobniej skopiowany z prac jednej z poznańskich pracowni architektonicznych.
Pozwolenie na budowę, którym posługiwał się J., zakwestionowali inspektorzy z poznańskiego PINB-u.
- Dokument nie wyglądał tak jak inne, które wystawiono w tym okresie
- tłumaczyła na rozprawie Anna Zakrzyńska, kierowniczka Oddziału Inspekcji i Kontroli w PINB.
Jak się okazało, decyzja nie mogła wyjść z Wydziału Urbanistyki i Architektury poznańskiego UM. Nie było jej w archiwum, a rzekomy wicedyrektor jednostki, który miał się pod nią podpisać, był już wtedy dyrektorem i używał zupełnie innej pieczątki. Biegły porównał zatem podpis z kwestionowanej opinii z oryginalnymi podpisami dyrektora.
- Zauważyłem tak dużo różniących się elementów, że nie mam żadnych wątpliwości, że podpis został sfałszowany. To klasyczny przykład podrobienia podpisu
- tłumaczył Zygfryd Maćkowiak, biegły grafolog.
Jeszcze ciekawsza historia dotyczy projektu budowlanego, na podstawie którego inwestor miał uzyskać pozwolenie na budowę. Jak sam twierdzi, ponad 10 lat temu opracował go nieżyjący już Karol P. Architekt rzekomo wykonał go bez umowy i pokwitowania za 25 tys. zł. Trzy lata temu inwestor zlecił wykonanie kolejnego projektu jednej z poznańskich pracowni architektonicznych. W czasie postępowania przygotowawczego okazało się, że fragmenty nowego projektu znajdują się w dokumentacji przygotowanej rzekomo ponad 10 lat temu. Jak to możliwe?
- Porównałem te materiały i i zauważyłam, że skopiowano duże fragmenty opisu architektonicznego. Istnieją pewne schematy, które powinien spełniać każdy projekt, ale w tym przypadku powtórzono słowo w słowo, zdanie w zdanie
- mówił Krzysztof Jachna, biegły w dziedzinie budownictwa i architektury. Zdaniem eksperta, takie sytuacje w praktyce się nie zdarzają, chyba że… jeden projekt jest kopią drugiego. Biegły nie ma też wątpliwości, która dokumentacja powstała jako pierwsza:
- Do czasu ich powstania mogę się odnieść na bazie jednego z rysunków. Moim zdaniem projekt sporządzony przez architekt A.J. (ten sprzed 3 lat - przyp. red.) powstał jako pierwszy - dodał Jachna.
- Projekt budowlany wykonałam zgodnie z prawem na zlecenie inwestora, który przyszedł do mojej pracowni. Wydałam go w formie elektronicznej, edytowalnej. Co dalej się z nim stało, dowiedziałam się dopiero podczas przesłuchania na policji oraz podczas rozprawy sądowej - mówi nam autorka projektu, który według biegłego został skopiowany i wykorzystany przez inwestora. - Także dla mnie to dyskomfort. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak to się rozwinie, a budowa, na którą nie ma właściwie żadnego pozwolenia, będzie już na tym etapie.
Pozostaje pytanie, czy zatem podrobiony projekt mógł zostać zatwierdzony w drodze wydania pozwolenia na budowę? Według biegłego jest to raczej niemożliwe. Świadczą o tym chociażby rysunek przekroju obiektu oraz dachu.
- Rysunek przekroju w kwestionowanym projekcie jest uproszczony i nie spełnia wymogów zatwierdzanych rysunków. Urząd powinien kazać go uzupełnić. Znaczne uproszczenia są także na rysunku dachu, który w fazie koncepcyjnej faktycznie jest rysunkiem drugorzędnym, ale w projekcie musi być uszczegółowiony. W tym przypadku tak nie jest
- wyjaśnił Krzysztof Jachna.
Oryginalność projektu badał też biegły Maćkowiak. Tak jak w przypadku decyzji z UM miał sprawdzić podpis architekta i jego pieczątkę. - Pieczęć projektanta, która znajduje się na dokumencie, nie jest bezpośrednio odbita, a jedynie naniesiona drukarką komputerową. Tak samo jak podpisy - tłumaczył Zygfryd Maćkowiak.
- Ja powołam nowych biegłych, będę też miał prywatne opinie i dopiero w ten sposób się do tego ustosunkuję - mówi nam Tomasz J. - Nie przyznaję się do winy, bo zostałem w to wszystko wmanewrowany. Projekt Karola P. musiał być w Urzędzie Miasta Poznania. Mam dowód z pieczątkami Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego na zgodność z oryginałem i przedstawię to w sądzie. Prawda sama się obroni - przekonuje inwestor.
Kto projektował, a kto podpisał?
To nie koniec wątpliwości co do dokumentacji, którą posługiwał się inwestor. Kolejne problemy dotyczą projektu instalacji elektrycznej. W sprawie zeznawało już dwóch świadków. Według tego, co zostało zapisane w projekcie, jeden z nich przygotowywał część opisową, a drugi wykonał niektóre rysunki i sprawdził dokumentację. Jak się okazuje, i w tym przypadku pojawiają się poważne rozbieżności.
- Kojarzę część opisową, ale rysunki były przygotowane do tzw. wersji rozszerzonej. One nigdy nie zostały zrealizowane. To była część robocza, przygotowanie do projektu.
Poza tym w tej dokumentacji brakuje uprawnień budowlanych i oświadczenia projektantów. W takiej formie żaden urząd by tego nie przyjął - wyjaśnił Włodzimierz W., jeden ze świadków, projektant.
Kolejny świadek twierdzi z kolei, że ostateczny projekt instalacji elektrycznej, który został mu pokazany w sądzie, to inne materiały niż te, które pierwotnie sprawdzał.
- Mój podpis znajduje się tylko na stronie głównej. Nie ma go przy rysunkach, więc na pewno go nie sprawdzałem. To nie jest ten projekt. Nie ma w nim także oświadczenia projektanta, a daty na rysunkach są inne niż ta na stronie głównej, a powinny być taki same - zeznał Michał G., przedsiębiorca.
Świadek, który przygotował część opisową dokumentacji, w sprawie projektu kontaktował się z tylko jedną osobą - koordynatorem budowy. Mężczyzna zostanie przesłuchany. Pozostają jednak pytania, skąd robocze rysunki wzięły się w oficjalnym projekcie i dlaczego podpisano pod niektórymi z nich niewłaściwą osobę? Tego na razie nie wiadomo. Sprawę wyjaśni sąd.
Na budowie praca wre
Jak informują nas mieszkańcy sąsiednich kamienic, mimo zakazu wykonywania robót na obiekcie przy ulicy Półwiejskiej, robotnicy wrócili do pracy.
- Pojawili się, jak tylko zrobiło się ciepło. Pracują od dwóch tygodni. Słyszymy ich codziennie od siódmej. Betoniarka chodzi cały czas
- mówi Wojciech Ignac, mieszkaniec sąsiedniego budynku.
To nie pierwszy taki sygnał w ciągu ostatnich miesięcy. Ostatnio interweniowaliśmy w tej sprawie w grudniu 2016 roku. Wówczas inwestor przekonywał nas, że jego pracownicy jedynie zabezpieczają budynek. - Na tym polega działanie zgodne ze sztuką budowlaną - powiedział wówczas inwestor.
Przypomnijmy, że na samowoli budowlanej J. najbardziej ucierpieli właśnie mieszkańcy sąsiednich kamienic. Podczas prowadzonych robót w ich mieszkaniach zaczęły pękać ściany, odpadały kafelki, a na suficie pojawiły się zacieki i pęknięcia. W kamienicy przy ulicy Półwiejskiej 26, w której do 2014 roku (wtedy ruszyły prace inwestora) mieszkało pięć rodzin, teraz zostały tylko dwie. Mimo to postanowili ponownie zgłosić działania J. do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. Wcześniej inspektorzy wydali już kilka decyzji wstrzymujących prace na budowie. Obecnie postępowania w tej sprawie toczą się przed sądami administracyjnymi, ponieważ inwestor się odwołał.
- Roboty cały czas są wstrzymane. Tak jak wcześniej nie ma jednak woli ze strony inwestora, żeby respektować zalecenia nadzoru budowlanego i w tym zakresie nic się nie zmieniło
- przyznaje inspektor Paweł Łukaszewski, szef PINB w Poznaniu. - Reagujemy na wszystkie sygnały mieszkańców. Kontroli na tej budowie było mnóstwo. Liczyliśmy, iż to, że sprawa trafiła do sądu, spowoduje jakąś refleksję ze strony inwestora i dojdzie do wniosku, że nie może dłużej lekceważyć prawa i nie respektować przepisów. Jeśli te roboty trwają i dostaniemy sygnał od mieszkańców, to na pewno się temu ponownie przyjrzymy - zapewnia P. Łukaszewski.
Tomasz J. usłyszał w sumie trzy zarzuty. Jeśli sąd wymierzyłby mu najsurowszą karę, inwestor mógłby trafić do więzienia nawet na kilka lat. Prokuratura na razie nie chce ujawnić, o co będzie wnioskować: - Wniosek o karę przedstawimy dopiero po zamknięciu przewodu sądowego - mówi prok. Joanna Gosieniecka z Prokuratury Rejonowej Poznań-Stare Miasto.