Sprawa Feliksa Piekuckiego. Największa afera pedofilska II Rzeczpospolitej
Endeccy politycy, przedstawiciele miejskich elit, bogacze i urzędnicy. Wszyscy korzystali z usług nieletnich prostytutek werbowanych przez dwie wyjątkowo cyniczne stręczycielki z Poznania.
Jeśli komuś się wydaje, że afery seksualne są wyznacznikiem współczesności, żyje w błogiej nieświadomości i naiwnym wyobrażeniu, że kiedyś było lepiej, czyli moralniej. Poznań, który kilka lat temu zaszokował Polskę skandalami związanymi z arcybiskupem Juliuszem Paetzem czy nieżyjącym już dyrygentem chłopięcego chóru Wojciechem Krollopem, przed wojną stał się centrum największego skandalu pedofilskiego w kraju.
Feliks Piekucki. Jeden z poznańskich celebrytów - używając dzisiejszych określeń. Stały bywalec Polskiego Radia. I postać ważna dla historii i dumy miasta - kiedy w grudniu 1918 roku wybuchło powstanie wielkopolskie, Piekucki był komendantem Poznania i jedną z ważniejszych postaci zrywu niepodległościowego. Już w wolnej Polsce dał się poznać jako żarliwy katolik, całym sercem zaangażowany w organizowanie patriotycznych festynów i akademii oraz Krajowego Kongresu Eucharystycznego, podczas którego domagano się jednoznacznego rozprawienia się z wszechobecną rozpustą. Trudno dzisiaj dociekać, czy był człowiekiem tak głęboko zakłamanym, czy też dewocja była dla niego najlepszą zasłoną skrywającą prawdziwe oblicze pedofila, człowieka, który stał na czele szajki deprawującej kilkunastoletnie dziewczynki i dostarczającej niewinne panienki zamożnym mieszkańcom Poznania.
Faktem jest, że dzisiaj o Piekuckim można przeczytać co nieco w przedwojennych gazetach, w książce Kamila Janickiego „Upadłe damy II Rzeczypospolitej. Historie prawdziwe” i artykułach dziennikarzy, przypominających o największej aferze pedofilskiej przedwojennej Polski, ale w publikacjach o historii powstania wielkopolskiego nie ma o nim słowa. Kłopotliwa dla Kościoła katolickiego i poznańskiej Narodowej Demokracji postać została skrzętnie wymazana i nie ma nawet swojego hasła w encyklopedii internetowej Wikipedia. Z książki Kamila Janickiego, który Feliksa Piekuckiego wydobył z mroków zapomnienia, za to dowiadujemy się, że za zasługi na stanowisku komendanta Poznania w czasie powstania awansowano go do rangi majora, a następnie podpułkownika. W 1920 roku późniejszy bohater afery pedofilskiej odszedł z wojska, a w lutym 1921 roku został powołany na komendanta wojewódzkiego Zachodniej Straży Obywatelskiej, paramilitarnej organizacji, która miała być wsparciem w walkach z bolszewikami. Gdyby zaistniała taka konieczność, członkowie Straży mieli dostać broń i pod wodzą Piekuckiego ruszyć na Sowietów.
Po wygranej wojnie z Rosją Radziecką takiej potrzeby już nie było. Straż rozwiązano, a Feliks Piekucki przeszedł definitywnie do cywila. Wtedy też zaczęła się jego kariera medialna. Jak pisze Janicki, były powstaniec prowadził w Polskim Radiu popołudniowe i wieczorne pogadanki. Miał wierne grono słuchaczy, bo mówił barwnie, ze swadą i o wszystkim: o „Słowianach doby wczesnohistorycznej”, „Charakterze i stosunkach Eskimosów”, „Roślinach pokarmowych w różnych krajach”, walkach Jagiellonów z Tatarami, trudach życia na oceanie i o dumnej roli Polski jako przedmurza chrześcijaństwa. Słowem okazał się człowiekiem renesansu, trochę jak współcześni komentatorzy.
Audycje radiowe dały Piekuckiemu autentyczną sławę. Szczęśliwych posiadaczy radioodbiorników było w Wielkopolsce zaledwie 20 tysięcy, ale tym bardziej dawało to asumpt do budowy wyjątkowej pozycji i opiniotwórczości. Audycji radiowych słuchały całe rodziny, kluby gospodyń, klasy szkolne. I szeroko je komentowano, nic więc dziwnego, że sława stała się dla emerytowanego podpułkownika trampoliną do kariery publicznej. Piekuckiego wybrano na komendanta Związku Towarzystw Powstańców Wielkopolskich i wicedyrektora Towarzystwa Czytelni Ludowych. Współtworzył też Towarzystwo dla Badań nad Historią Powstania Wielkopolskiego, a jego kuzyn został dyrektorem warszawskiego Banku Gospodarstwa Krajowego. Z roku na rok rosły jego wpływy polityczne, a „Ilustrowany Kurier Codzienny” na początku lat 30. Wymieniał go jako jednego z najwybitniejszych członków poznańskiej endecji. Dopiero co zorganizował wielki Kongres Eucharystyczny oraz zakrojoną na niespotykaną skalę inscenizację Męki Pańskiej. Przykładnego ojca, patriotę i konserwatystę stojącego za każdą akcją służącą podniesieniu ducha religijnego znał w Poznaniu każdy. I tylko nieliczni wiedzieli, co się kryje za tą fasadą.
Miasto prawicy
Poznań w 1932 roku był jednym z najważniejszych miast w odrodzonej Polsce. Zaledwie trzy lata wcześniej odbyła się tu słynna Powszechna Wystawa Krajowa, zwana PeWuKą, podczas której zaprezentowano dorobek kraju niepodległego od 10 lat, a którą wymyślił prezydent miasta Cyryl Ratajski. Wystawę odwiedziło - bagatela - 4,5 miliona ludzi. O PeWuCe rozpisywała się prasa zagraniczna i raczej w przychylnym tonie (za wyjątkiem części tytułów niemieckich, wyraźnie zirytowanych wystawą w pawilonie „Polonja zagranicą”, w którym eksponowano prześladowania Polaków w Niemczech). „Prager Press”, oficjalny organ czechosłowackiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych donosił: „PeWuKa pokazuje, czego Polska była w stanie dokonać w ciągu dziesięciu lat w dziedzinie organizacyjnej i... że wszystko to robi potężne wrażenie”. Na łamach „Le Figaro” deputowany Jean Locquin twierdził: „PeWuKa jest rewią sił twórczych Polski z ostatnich lat dziesięciu”, a jego kolega Emanuel Evain, dodawał: „Poznań to definitywne zmartwychwstanie Polski, to cudowny rozkwit polskiego geniuszu, to zadatek jej rozwoju na przyszłość”. Brytyjczycy czytający „Daily Mail” mogli się z kolei dowiedzieć, że „PeWuKa świadczy wymownie co uzyskali Polacy usilną pracą i oszczędnością. Polacy pokazali na tej wystawie, że nie ma przedmiotu, którego by sami sfabrykować nie mogli. Ten naród jest tak przemyślny, że potrafi zrobić wszystko czego zapragnie”.
Miastem od 1922 roku rządził Cyryl Ratajski związany z Narodową Demokracją, ojciec powojennego rozwoju miasta i jego sukcesów. W 1932 roku nie tylko on musiał się jednak zmierzyć ze skandalem, w który zamieszanych było wiele prominentnych postaci Poznania, szczególnym trafem w większości z prawicy…
Siła zazdrości
Marzec 1932 roku. W drzwiach jednego z poznańskich posterunków policji staje Franciszek Genzler, pracownik Urzędu Telegraficznego, mężczyzna żonaty, ojciec dwójki dzieci. Ile musiało go kosztować przyjście w to miejsce. Ile nocy nie przespał, zanim zdecydował się powiedzieć policjantom, kim naprawdę jest jego żona.
Franciszek Genzler od dłuższego czasu podejrzewał swoją żonę Małgorzatę o romans. Znikała na całe dnie, co więcej, bardzo często zabierała ze sobą ich kilkuletnią córeczkę, a każde pytanie męża o to, gdzie wychodzi, zbywała dość dziwacznym tłumaczeniem, że jest uzależniona od… kawiarni. Mąż jednak był człowiekiem małej wiary i postanowił poświęcić czas na śledzenie własnej żony. Tym sposobem dowiedział się, że Małgorzata nie ma kochanka i w ogóle go nie zdradza. Ma za to na sumieniu znacznie gorszy występek - prowadzi dom publiczny, w którym usługi świadczą nieletnie dziewczęta.
Dość szokujące zeznanie Genzlera początkowo przyjęto z niedowierzaniem. Zahukany urzędnik opowiadający sensacje rodem ze skandalizującego pisemka dla kucharek nie był zbyt przekonywujący. Ale ostatecznie policja podjęła działania, w efekcie których zatrzymano jego żonę Małgorzatę i jej matkę, Marię Hermanową. Tak zaczęła się afera, która mogła wstrząsnąć świętoszkowatymi elitami Poznania i której właśnie dlatego szybko ukręcono łeb.
Żer nie tylko dla bulwarówek
Pierwszy o sprawie poinformował popularny Ikac, czyli „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Z krótkiej notki można było się dowiedzieć, że w Poznaniu „starsi panowie w wieku od 50 do 70 lat, którzy urządzili sobie wspólną garsonierę, gdzie przyjmowali nieletnie dziewczęta od 12. do 14. lat życia”. Kiedy sprawa stała się głośna w całej Polsce i trafiła na łamy całej prasy, owa garsoniera stała się pokojem rozkoszy i domem lowelasów.
Bulwarówki szybko dostarczyły swoim czytelnikom kolejnych informacji, które musiały wywoływać wypieki na ich twarzach. Dowiadywali się z nich, że Pokojem Rozkoszy zarządzała Maria Hermanowa, która miała za zadanie nie tylko kontaktować się ze swoimi mocodawcami, ale też zdobywać nowych klientów i odbierać od nich zapłatę za usługi. Towar dla owych klientów, czyli nieletnie dziewczęta, zapewniała jej prawa ręka i córka - Małgorzata Genzlerowa. Jak? W czasie owych tajemniczych spacerów, które tak niepokoiły jej męża, wyławiała w poznańskich parkach młode, ładne dziewczęta.
Małgorzata mogła budzić zaufanie. Miała 24 lata, do parku wychodziła z kilkuletnią córeczką. Była miła, rozmowna, po kilkunastu minutach niezobowiązującej pogawędki rozmowy z upatrzoną ofiarą zapraszała ją do mieszkania, gdzie mogła sfinalizować rozmowy o pracy w charakterze opiekunki, czy przekazać obiecaną sukienkę, z której właśnie co wyrosła starsza córka i którą ma do oddania za bezcen. Dziewczęta, które zwabiała, były ufne. Nie podejrzewały, że tam, gdzie pójdą z sympatyczną, elegancko ubraną kobietą, czeka na nie piekło.
Orgie starszych panów
Gwałty, orgie, sesje pornograficzne odbywały się pod kilkoma adresami, między innymi przy ul. Warszawskiej 2, Marszałka Focha 80 i Rzepeckiego 23, w pokoju w hotelu Polonia, w mieszkaniach zlokalizowanych na parterze należących do poszczególnych członków pedofilskiej szajki, z oknami od ulicy, tak, jakby ich dorośli uczestnicy zakładali, że nikogo nie zaniepokoją płacz czy krzyki dobiegające z wnętrz. I nie mylili się. Nikogo z sąsiadów nie zastanawiały wizyty dziewcząt w wieku od 12 do 14 lat składane w tym samym czasie i w tym samym miejscu w lokalach, do których przychodzili mocno dojrzali panowie.
Ba, interes pań Hermanowej i Genzlerowej rozkręcał się tak doskonale, że szybko okazało się, że dziewcząt jest za mało. Tak powstała siatka naganiaczek, które miały zwabiać nieświadome niczego koleżanki. Jak donosiły w miarę postępu śledztwa bulwarówki, na przykład 11-letnia Sawicka przyprowadzała koleżanki ze szkoły. Za każdą dostawała 20 groszy na cukierki, podczas gdy Małgorzata Genzlerowa inkasowała 25 złotych od głowy… Inna dziewczynka dla odmiany miała uspokajać zgwałcone ofiary i pilnować, by żadna się nie wygadała, co się stało w jednym z mieszkań, w których odbywały się orgie.
W tym pedofilskim biznesie swoją rolę odegrał też niejaki Władysław Andrzejewski, pseudonim Andrzejek, prokurent w firmie Foto-Greger i fotograf z zawodu, jak i zamiłowania. Jeśli któraś z dziewcząt nie dała się przekonać Genzlerowej do wizyty w mieszkaniu pod pozorem załatwienia pracy czy sprezentowania ubrania, do akcji wkraczał „Andrzejek” - z miłym uśmiechem na ustach podchodził do naiwnej dziewczyny, zachwycał się jej niebanalną, filmową wręcz urodą i proponował sesję fotograficzną. Kino, domy mody, wreszcie magazyny dla pań szukały przecież nowych twarzy, modelek i aktorek. Andrzejewski najwyraźniej miał dar przekonywania nawet najostrożniejszych, bo jak później informował „Rekord Polski” „Dziewczęta, którym uśmiechała się ponętna propozycja, chętnie udawały się do »laboratorium«, lecz stamtąd wychodziły oszołomione i zdeprawowane”.
Bogaci, wpływowi, zdeprawowani
W śledztwie szybko okazało się, że duet matka-córka to wykonawczynie, a nie mózgi pedofilskiego biznesu. Za całym przedsięwzięciem zaś stał podpułkownik Feliks Piekucki, świetnie znany poznaniakom jako żarliwy katolik, patriota i jedna z czołowych postaci endecji rządzącej miastem, oraz Feliks Hirschberg, właściciel luksusowej restauracji Hungaria na placu Wolności, były sędzia pokoju i działacz społeczny związany z Czerwonym Krzyżem.
Publikacje „IKC” i należącego do niego „Tajnego Detektywa” coraz bardziej obnażające skandal, wywołały histerię prawicy, która uznała je za atak na Narodową Demokrację. Od tego był już jeden mały krok do decyzji: murem za Piekuckim. Lokalna prasa informowała, że bohater powstania jest fałszywie oskarżany, a cała historia to nagonka na patriotyczne środowiska wielkopolskie. Ale jak opowiadał Wirtualnej Polsce Kamil Janicki, autor książki „Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Historie prawdziwe” Feliks Piekucki nie tylko osobiście lubił trzynastoletnie dziewczynki, ale lubił je też sprzedawać zamożnym poznaniakom: - Pieniądze na rozkręcenie tego „Domu rozkoszy” płynęły od najzamożniejszych obywateli. I to właśnie oni stanowili klientelę: politycy, finansiści, przemysłowcy. Brali udział w orgiach, kupowali ostrą dziecięcą pornografię... Feliks Piekucki był pazernym i wyuzdanym panem w średnim wieku.
Co ciekawe, sam Piekucki w zeznaniach złożonych prokuratorowi przyznał się do sesji fotograficznej, w której wziął udział. Z dwiema nagimi dziewczynkami. Zeznawał też Andrzejewski, który powiedział, że „dokonywał zdjęć nagich małoletnich dziewczynek, a przy zdjęciach tych całował je i głaskał po ciele”. Za to pan Hirschberg, który na orgie miał osobiście dostarczać alkohol, uparcie twierdził, że niczego nie pamiętał, bo był pijany.
Kłopotliwy proces
Proces rozpoczął się 11 sierpnia 1932 roku. Żeby dostać się na salę rozpraw poznańskiego sądu, trzeba było wystarać się o bilet - tak ogromne było zainteresowanie aferą seksualną. Szybko jednak okazało się, że z zaspokojenia ciekawości gapiów będą nici. Sędzia zdecydował, że pierwszy dzień procesu odbędzie się za zamkniętymi drzwiami, gdyż upublicznienie materiałów zebranych w czasie śledztwa grozi zgorszeniem publicznym.
Miał rację. Podczas pierwszej rozprawy ujawniono między innymi 150 zdjęć pornograficznych z udziałem dziewcząt, które do sesji podczas orgii były odurzane alkoholem i narkotykami, podczas sesji gwałcone, a po - szantażowane upublicznieniem fotografii. Zeznania złożyły też skrzywdzone nastolatki. A dziennikarze informowali: „Oskarżeni dopuszczali się na nich czynów nierządnych. Poza tym dziewczynki były świadkami stosunków płciowych z oskarżonymi, a jedna z dziewczynek zeznała, że Genzlerowa, mając stosunek z oskarżonym, zawołała ją specjalnie i kazała się przypatrywać”.
Wydawało się, że wyroki w tej sprawie - jakby nie patrzeć oczywistej już choćby z racji samych dowodów - będą surowe. Takich też chciała opinia publiczna. Tymczasem ukarano tylko matkę i córkę, prowadzące owe pokoje schadzek i dostarczające do nich wciąż nowe, młode ciała. Małgorzatę Genzlerową skazano na trzy lata więzienia, a sędzia uzasadniając wyrok, powiedział, że gdyby nie ona, afery by nie było.
Panowie, którzy gwałcili nastolatki i którym mało było perwersyjnych uciech, wyszli z procesu cało. Z czterech oskarżonych dwóch dostało wyroki w zawieszeniu. Sąd uwierzył, że owszem, początkowo uczestniczyli w orgiach, ale szybko się z nich wycofali. Feliks Piekucki miał trafić do więzienia na półtora roku - łagodny wymiar kary wynikał z jego patriotycznej postawy, zasług dla Polski i żarliwego zaangażowania w sprawy Kościoła. Najbardziej jednak musiało szokować uzasadnienie łagodnych wyroków wobec czterech wpływowych poznaniaków, którzy zamożnym pedofilom dostarczali rozrywki - sąd uznał, że upublicznienie sprawy ściągnęło na nich taki wstyd, że większa kara jest już niepotrzebna…
Nikt też nie był zainteresowany ustaleniem pełnej listy nazwisk mężczyzn odwiedzających mieszkania, którymi zarządzała Maria Hermanowa, a których na orgie zapraszali Feliks Piekucki i Feliks Hirschberg. Wiadomo było tylko, że są wśród przemysłowcy, ziemianie, politycy, słowem prawdziwa elita miasta. Nikt nie zajął się losem nieletnich ofiar wyuzdanych starszych panów. a