Sprawa Iwony Wieczorek. Kolejna odsłona tajemniczego zaginięcia
To jedna z najbardziej tajemniczych spraw kryminalnych ostatniej dekady. Iwony Wieczorek - albo jej ciała - śledczy szukają od 12 lat. Dzisiaj wiemy już, kim był mężczyzna z ręcznikiem,który szedł za 19-latką tuż przed jej zniknięciem. Dokonano też pierwszych zatrzymań w tej sprawie.
To mógł być przełom w tej sprawie. Śledczy przez lata poszukiwali mężczyzny z ręcznikiem, który w noc zaginięcia Iwony szedł za nią plażą. W sobotę policja już po raz trzeci udostępniła nagranie z jego wizerunkiem. Z wycinka filmu wynika, że poszukiwany mężczyzna był uczestnikiem „gry w trzy kubki” w jednym z wakacyjnych kurortów.
Na pierwszym nagraniu, opublikowanym niedługo po zaginięciu dziewczyny, widać, jak nieznajomy w noc z 16 na 17 lipca 2010 roku idzie za Iwoną pasem nadmorskim z Sopotu do Gdańska. O godz. 4.13 zarejestrowała ich kamera miejskiego monitoringu przy wejściu na plażę nr 63 w Gdańsku-Jelitkowie.
Na nagraniu nie widać twarzy mężczyzny, jedynie jego sylwetkę, chód, rozpiętą koszulę i biały ręcznik przerzucony przez ramię. Sporządzano rysopisy poszukiwanego, wyznaczano wysokie nagrody za podanie jego tożsamości. Nic. Kiedy siedem lat później zagadkę zaginięcia Iwony Wieczorek próbowali rozwikłać poznańscy policjanci, tzw. łowcy cieni, zdecydowano się opublikować nieujawnione wcześniej nagranie z klubu plażowego Banana Beach. Także na nim widać mężczyznę z ręcznikiem. Przechodzi przez środek parkietu, potem znika. Niestety, także na tym filmie nie widać wyraźnie jego twarzy. I znów nic. Cisza.
Tym razem było inaczej. Jak donosi „Fakt” mężczyzna z nagrania sam zgłosił się na policję. To 58-letni mieszkaniec Chorzowa. Tabloid ustalił, że policjanci przesłuchiwali go do późnych godzin nocnych. Na miejscu pojawili się też funkcjonariusze z Archiwum X, którzy dzisiaj badają sprawę Iwony Wieczorek.
- 58-latek sam zgłosił się w godzinach popołudniowych, po publikacji nagrania. Został przesłuchany w charakterze świadka, a po przesłuchaniu został zwolniony do domu - przekazał „Faktowi” mł. asp. Karol Kolaczek z chorzowskiej policji.
Tabloid dotarł do całego nagrania, na którym widać mężczyznę. W trakcie jego analizy dziennikarze zauważyli, że mężczyzna zachowywał się dziwnie.
„Zachowanie mężczyzny na nagraniu wskazuje na to, że nie był on przypadkowym uczestnikiem „zabawy”, a członkiem grupy wykorzystującej naiwność turystów i naciągającej ich na duże pieniądze. Na nagraniu mężczyzna chętnie pomaga naciąganej kobiecie, składając się z nią na „wpisowe” i kilka razy podbijając stawkę” - napisał „Fakt”.
Udawał, że wie, gdzie znajduje się kulka. Gdy kobieta przegrała, zdawał się tym zaskoczony. Potem spokojnie odszedł.
Ale wracając do Iwony Wieczorek, sprawa jej zaginięcia to jedna z najbardziej zagadkowych spraw kryminalnych ostatniej dekady, a właściwie dwóch ostatnich dekad. Na ostatnim nagraniu, na którym widać 19-letnią wówczas Iwonę, ta spokojnie idzie pasem nadmorskim w białej bluzce, ciemnej spódnicy, w ręku niesie buty. Wraca do domu. Podąża za nią mężczyzna, ten sam, który właśnie zgłosił się na komisariat w Chorzowie. Co działo się wcześniej?
16 lipca 2010 roku Iwona i jej koleżanka Adria chciały pójść na imprezę do Sopotu, dziewczyny zaprosiło trzech kolegów. Wszyscy razem mieli iść do Dream Clubu. Iwona po imprezie zamierzała nocować u młodszej o trzy lata Adrii, co ustaliła wcześniej z mamą. O godz. 22.30 po nastolatki przyjechali koledzy, pojechali na działkę babci Pawła, jednego z nich, kupując po drodze alkohol. Na działce Paweł miał zaczepiać Iwonę, nie spodobało jej się to, posprzeczali się. O północy pojechali taksówką do klubu Mandarynka na ulicy Bema, potem poszli do Dream Clubu. Zaraz po wejściu do klubu Iwona dostała SMS-a od koleżanki, która napisała, że jej były chłopak - Patryk - bawi się w klubie Banana Beach w Gdańsku. Iwona miała się zdenerwować, między znajomymi doszło do kłótni. Iwona wyszła z klubu, jednak koledzy i Adria przekonali ją, by wróciła. O godz. 2.50 Iwona opuściła jednak Dream Club. Znajomi próbowali ją zatrzymać, jednak Iwona odeszła w kierunku domu. Także Adria odjechała z imprezy taksówką, chłopców odebrał kolega. Około godz. 3.30 jeszcze będąc w taksówce Adria dostała SMS-a od Iwony: „Drugie wejście na molo. Czekam”. Ale dziewczyna była już pod domem, zadzwoniła więc do Iwony i powiedziała, że nie ma pieniędzy na kolejny kurs do Sopotu. Pokłóciły się, Iwona stwierdziła, że nie przyjdzie do Adrii nocować. Kilka minut później telefon Iwony Wieczorek rozładował się. O godz. 4.12 kamery monitoring założone nieopodal lokalu Bacówka przy wejściu na plażę nr 63 zarejestrował postać dziewczyny - miała do domu zaledwie kilka kroków. Potem sąsiedzi zeznali, że słyszeli nad ranem jej głos pod swoimi oknami, więc musiała być w pobliżu. Do domu jednak nigdy nie dotarła.
Przez 12 lat przesłuchano w sprawie zaginięcia Iwony Wieczorek dziesiątki osób, wielokrotnie przeszukiwano las w Parku Reagana w Gdańsku i trójmiejskie ogródki działkowe. Sprawę poszukiwań początkowo umorzono. W marcu 2019 roku jej akta trafiły do krakowskiego Archiwum X w Małopolskim Wydziale Zamiejscowym Prokuratury Krajowej.
Wcześniej, bo jesienią 2011 roku, do przeanalizowania sprawy wysłano doświadczonych funkcjonariuszy Komendy Głównej Policji. Wśród nich był Marek Dyjasz, ówczesny szef Biura Kryminalnego Komendy Głównej, były szef wydziału zabójstw Komendy Stołecznej Policji, a obecnie wykładowca Wyższej Szkoły Bankowej w Opolu.
„Jako Komenda Główna Policji „weszliśmy” do sprawy ponad rok po zaginięciu. Mniej formalnie, bardziej na zasadzie wsparcia w czynnościach procesowych i operacyjnych. Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę, to sposób, w jaki podchodzono do sprawy na początku. Dziewczyna w chwili zaginięcia miała 19 lat. Była dorosła. Policjanci z Sopotu przyjęli założenie, że mogła - bez udziału innych osób - samodzielnie się oddalić i po jakimś czasie zapewne wróci. Ale to był błąd. Wcześniej nie miała takich sytuacji na swoim koncie. Ze wstępnego wywiadu z matką Iwony Wieczorek wynikało, że zawsze informowała bliskich, jeśli miała gdzieś wyjść na dłużej. To od razu powinno wzbudzić podejrzenia policjantów” - mówił dziennikarzom Wp.pl
Z czasem zaginięcie Iwony Wieczorek zaczęto wiązać ze sprawą „Krystka”, „łowcy nastolatek” z „Zatoki Sztuki” w Sopocie. Kiedy jedna z jego ofiar - 14-letnia Anaid - popełniła samobójstwo, rzucając się pod pociąg, matka nastolatki odkryła, że dzień przed śmiercią jej córka spędziła z 37-letnim „Krystkiem”. Kiedy kobieta zaczęła drążyć temat, zgłosiły się do niej inne nastolatki zgwałcone przez mężczyznę. Schemat działania Krystiana W., bo o nim mowa, był dość typowy: szukał swoich ofiar w biednych częściach Trójmiasta, zdobywał zaufanie młodych dziewcząt, pożyczał drobne pieniądze, pomagał, ale z czasem żądał zapłaty. Wywoził nastolatki do lasu, zmuszał do uprawiania seksu, co skrzętnie nagrywał, a potem szantażował swoje ofiary. Krystian W. został aresztowany i oskarżony o kilkadziesiąt przestępstw, głównie seksualnych.
Dlaczego wiązano go z zaginięciem Iwony? Oboje mieli wspólnych znajomych, bawili się w tych samych klubach.
Co ciekawe, w maju bieżącego roku samobójstwo popełnił ksiądz Krzysztof, wikary małej parafii pod Gdańskiem, który od kilku lat mocno angażował się w pomoc dziewczynom - ofiarom „Krystka”. Dwa lata temu duchowny odwiedził swojego dobrego znajomego, Jacka Karnowskiego, prezydenta Sopotu. Mówił mu o strachu ofiar „łowcy nastolatek”.
- Ksiądz przyszedł do mnie, był bardzo roztrzęsiony i mówił, że opiekuje się jakimiś dziewczynami pokrzywdzonymi przez „Krystka”. Szczególnie jedna bardzo się bała, szukał dla niej ochrony, mówił wręcz, że musi ją ukryć. Poradziłem mu wówczas, by udał się z tym do prokuratury. Z tego co wiem, tak właśnie zrobił - opowiedział naszej redakcji Jacek Karnowski. - Natomiast informacja o jego samobójstwie jest dla mnie szokująca - dodał poruszony.
Dziewczyny miały wiedzieć o kłótni Iwony Wieczorek z prominentnym biznesmenem, powiązanym z powstałą później „Zatoką Sztuki”.
19-letnia gdańszczanka rzekomo odgrażała się ujawnieniem informacji o organizowaniu imprez z udziałem nieletnich dziewczyn. Działo się to na kilka lat przed wybuchem sopockiej afery pedofilskiej. Informację o tej kłótni potwierdzić mogą jedynie same poszkodowane. Ksiądz najwyraźniej nie dzielił się ze znajomymi wiedzą ani o kłótni, ani o wspomnianych dziewczynach. Nie zdradzał, gdzie przebywają. Krystianowi W. nigdy jednak nie udowodniono związku z zaginięciem Iwony.
Inny trop? Mężczyzna z ręcznikiem, którego tożsamość już dzisiaj znamy, bawił się w tym samym klubie, w którym przebywał były chłopak Iwony - w Banana Beach. Dziewczyna zaginęła niedługo po rozstaniu z Patrykiem P., to jej daleki kuzyn, może dlatego rodzina i znajomi pary nie patrzyli przychylnym okiem na ten związek. To właśnie Patryk P. w nocy z 16 na 17 lipca 2010 roku imprezował z dwoma koleżankami w gdańskim klubie Banana Beach, o czym poinformowała Iwonę SMS-em jedna ze znajomych.
W toku śledztwa mężczyznę przesłuchano dziesiątki razy, wielokrotnie zmieniał zeznania. Dziś wiadomo już, że w noc zaginięcia Iwony, Patryk pojawiał się na trasie jej powrotu do domu. Dziewczyna prawdopodobnie spotkała go na swojej drodze.
Nieżyjący już dziennikarz śledczy Janusz Szostak sprawą zainteresował się stosunkowo późno, bo dopiero 5 lat po zaginięciu Iwony. Zafascynowała go historia młodej gdańszczanki, która nigdy nie wróciła z dyskoteki. Jak sam mówił, skojarzyła mu się z kultowym i jego ulubionym serialem Twin Peaks. W miarę przeglądania stosów akt sprawy, przeprowadzania wywiadów i intensywnego śledztwa na własną rękę, Janusz Szostak stał się prawdziwą encyklopedią wiedzy na temat zaginięcia Wieczorek. Całą swoją wiedzę przelał na papier i opublikował książkę „Co się stało z Iwoną Wieczorek?”. Kilka miesięcy temu odbyła się głośna premiera drugiej książki, której sam tytuł wzbudza ogromne kontrowersje - „Kto zabił Iwonę Wieczorek?”.
W pierwszej publikacji, Szostak wyjawił wszystkie dane, które udało mu się zebrać w trakcie niezależnego śledztwa. Podał nieznane wcześniej fakty, a także podzielił się własnymi hipotezami o tym, co mogło stać się w nocy z 16 na 17 lipca. „Według moich informatorów domniemany morderca ma wśród swoich bliskich osobę związaną z trójmiejskim światem przestępczym. Wiele wskazuje na to, że nastolatka zginęła z rąk człowieka, którego bardzo dobrze znała i któremu ufała. Do tragedii mogło dojść pod wpływem impulsu. Prawdopodobnie nie była to zaplanowana zbrodnia, lecz przypadkowy czyn” - czytamy w „Co się stało z Iwoną Wieczorek?”
Dziennikarz pisze, że w przypadku zaginięć, kluczowe są pierwsze godziny po takim zdarzeniu. Tymczasem sprawą Iwony zainteresowano się dopiero po dwóch tygodniach. Potencjalny sprawca miał więc bardzo dużo czasu na zatarcie śladów. Mówił o tym także Marek Dyjasz, ówczesny szef Biura Kryminalnego Komendy Głównej
Nie jest tajemnicą, że kiedy ktoś przepada bez śladu, zazwyczaj winnym okazuje się być ktoś z najbliższego otoczenia ofiary. Jednak jak twierdził Szostak, w trakcie śledztwa policjanci ani raz nie przesłuchali biologicznego ojca zaginionej, jej babci ani sióstr. Te osoby zupełnie zignorowano. Nie sprawdzono też billingów telefonu matki Iwony, zaś billingi Patryka P., byłego chłopaka dziewczyny, zaginęły.
Podczas premiery kolejnej swojej książki, Janusz Szostak mówił, że, przynajmniej jego zdaniem, Iwona Wieczorek nie żyje, a jej ciało prawdopodobnie nigdy nie zostanie odnalezione.
- Uważam, że to się stało w jej bliskim otoczeniu. I osoby jej bliskie wiedzą, co się stało. Myślę nawet, że te osoby odwiedzają miejsce, gdzie jest Iwona. Ja wiem, kto to zrobił, ale nie wiem, gdzie ona jest. (...) Łatwo pozbyć się ciała człowieka, jeżeli wie się, jak to zrobić - stwierdził.
Spodziewał się przełomu w sprawie.
- Gra dobiega końca - powiedział.
Wydawało się, że takim przełomem może być przeszukanie w mieszkaniu kolegi Iwony Wieczorek. W październiku tego roku Onet napisał, że policja pojawiła się w domu Pawła - jednego z mężczyzn, który tragicznej nocy bawił się z Iwoną Wieczorek w klubie. Miał wówczas 22 lata.
Oficjalnie Paweł i jego partnerka nie usłyszeli, dlaczego policja przeszukała ich dom. Funkcjonariusze jednak kilkukrotnie sugerowali mu, że Iwona nie żyje, a oni szukają jej ciała. Przeszukanie trwało kilka godzin. Paweł w tym czasie musiał zostać w samochodzie, z rękoma na kierownicy, pilnowany przez policjanta. W domu zaś została jego partnerka, wypytywana przez funkcjonariuszy.
Kolega Iwony Wieczorek zapewnia, że jest „jedną z osób, którym najbardziej zależy na tym, żeby to się wyjaśniło”. Nie kryje jednak obaw, że wkrótce stanie się w tej sprawie podejrzanym.
- Nie wiem, czy niedługo po mnie nie przyjadą i mnie nie aresztują. Mogą szukać kozła ofiarnego. Niewinni też siedzą - mówił.
„Fakt” donosił, że śledczy zabezpieczyli w jego domu m.in. telefony komórkowe mężczyzny i jego partnerki, karty pamięci, tablety oraz stare zdjęcia. Mecenas Krzysztof Woliński, który reprezentuje Pawła P., w rozmowie z gazetą przekazał, iż sprawa została przez niego zaskarżona do sądu w Krakowie.
- Zażądałem też oddania sprzętu, który jest potrzebny mojemu klientowi do pracy. Nie wykluczam, że jeśli te rzeczy zostaną oddane, to zaskarżenie wycofam - mówił.
Ponadto, jak dowiedział się „Fakt”, w domu mężczyzny odkryto narkotyki.
Paweł P. po wielu latach milczenia postanowił udzielić pierwszego wywiadu i w rozmowie z „Faktem” wyznał, że czuje się nękany przez policję, która, jak twierdzi, szuka teraz „kozła ofiarnego”.
- Ja byłem setki razy przesłuchiwany w obecności adwokatów i bez, grożono mi bronią, straszono pobiciem na komendzie, zrobiono wszystko, co można było zrobić z każdej strony. Jako chłopiec 21-letni to sama pani rozumie, że pewnie gdybym miał coś wspólnego, to już bym pękł albo cokolwiek innego by się wydarzyło. Sobie wymyślili, że mam być „Tomaszem Komendą 2” - mówił tabloidowi.
Z kolei w rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim” mężczyzna zaprzeczył, by w noc zaginięcia Iwony Wieczorek doszło między nimi do kłótni przed „Dream Clubem”. Stwierdził, że chciał dziewczynie zamówić taksówkę, do której ta nie chciała jednak wsiadać. Dlaczego tuż po odkryciu, że Iwona nie dotarła do domu, dzwonił kilkanaście razy do Wojciecha Sz., ps. Bolo, szefa ochrony klubu Dream Clubu, w którym razem się bawili?
- Być może miało to coś wspólnego z jej zaginięciem. Znaliśmy się, więc po coś mogłem dzwonić, ale to było dwanaście lat temu, mogę nie pamiętać - tłumaczył.
Policjanci w ostatnich tygodniach odwiedzili zresztą „Bola”, mężczyzna był ponoć mocno wystraszony.
„Fakt” rozmawiał także z żoną zmarłego Janusza Szostaka. Kobieta zdradziła w rozmowie z tabloidem, że do niej także zgłosiło się Archiwum X. Nie ujawniła jednak szczegółów spotkania. Wyznała natomiast, że zachowanie Pawła P. w obecnej sytuacji może dziwić.
- Według mnie jest to zastanawiające, że Paweł nagłośnił sprawę przeszukania jego domu w mediach. Być może oznacza to, że czegoś się boi. Paweł zawsze sugerował, że jest kozłem ofiarnym, że przez sprawę Iwony miał depresję, że jego życie legło w gruzach. Uważam, że kryminalni nie zrobili przeszukania u Pawła bezpodstawnie. Ja uważam, że oni znają już sprawcę, ale czy to jest Paweł, tego nie wiem - stwierdziła.
Jej zdaniem znajomi Iwony Wieczorek wiedzą, co wydarzyło się tamtej nocy z 19-latką. Dodała również, że jej zdaniem niedługo może dojść do kolejnych zatrzymań w tej sprawie.
I tak też się stało. W środę, 14 grudnia, w Gdańsku na polecenie małopolskiego wydziału Prokuratury Krajowej zatrzymano dwóch mężczyzn, jednym z nich jest właśnie Paweł P., drugim inna osoba z otoczenia Iwony Wieczorek. Na razie nie wiadomo, jakie zarzuty zostaną im postawione. Wiadomo, że obaj mężczyźni będą przesłuchiwani w Krakowie. Kto wie, być może lada dzień dowiemy się, dlaczego Iwona Wieczorek nigdy nie dotarła do domu z sopockiej dyskoteki.
Współpraca: Maja Czech, Gabriela Jatkowska