- Nie odpuścimy tej sprawy - zapewniał dwa lata temu ówczesny szef Archiwum X w szczecińskiej prokuraturze okręgowej. To właśnie w budynku przy ulicy Stoisława w kilku pokojach mieści się komórka o oficjalnej nazwie Dział ds. Cyberprzestępczości oraz Nowoczesnych Technologii Wykrywczych. Mają do dyspozycji najnowocześniejsze metody do rozwikłania najtrudniejszych przypadków i sporo sukcesów na koncie. Jednak sprawa Henryki Kleczyńskiej, portierki na Uniwersytecie Szczecińskim, ciągle pozostaje nierozwiązana.
Śledztwo formalnie - po kilku procesach i prawomocnym wyroku uniewinniającym - zostało umorzone, choć w każdej chwili może zostać podjęte na nowo. Czasu do przedawnienia pozostało sporo - osiemnaście lat.
Oskarżeni o zabójstwo Henryki Kleczyńskiej zostali po latach oczyszczeni z zarzutów. Ich procesy należały do najbardziej zaskakujących w historii szczecińskiego wymiaru sprawiedliwości. Po raz pierwszy użyto wykrywacza kłamstw, sąd analizował programy kryminalne i musiał się zajmować snami oskarżonej.
Sen Anny G.
Ciało portierki znaleziono 18 lipca 2000 r. na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Szczecińskiego przy ulicy Mickiewicza. Była skrępowana, usta miała zaklejone taśmą. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu było uduszenie. Sprawcy ukradli sprzęt komputerowy. Na miejscu przestępstwa znaleziono ślady, ale nie udało się ustalić, do kogo należą.
Komendant wojewódzki policji wyznaczył wysoką nagrodę za pomoc w ujęciu sprawców. Bez rezultatu.
Przełom nastąpił rok później, kiedy policjanci zatrzymali w innej sprawie niejaką Annę G. Przyznała się, że brała udział w zabójstwie portierki razem z kochankiem i jego kolegą. Dwa dni później odwołała swoje zeznania. Opowiadała, że historia zabójstwa jej się przyśniła. Mimo to prokuratura zdecydowała się oskarżyć ją oraz 37-letniego wtedy Roberta K. (byłego partnera i ojca jej dziecka) i 40-letniego wówczas Waldemara O. Dobrze nadawali się na sprawców, bo byli wcześniej karani. Robert K. nawet za usiłowanie zabójstwa.
Do wyjaśniania zagadki wykorzystano ówczesną technikę, na przykład wykrywacz kłamstw, który obsługiwał najlepszy specjalista w Polsce. Sąd musiał oglądać audycje telewizyjne (w tym program „997”) i czytać prasę z okresu po zabójstwie, aby przekonać się, czy Anna G. o szczegółach sprawy wie z mediów, czy rzeczywiście pomogła zabójcom. Uznał, że w relacji oskarżonej jest tyle sprzeczności - co do ubioru ofiary, miejsca wejścia do budynku - że nie mogła być świadkiem zbrodni.
Proces i uniewinnienie
- Nie trzeba wiedzy prawniczej, aby wiedzieć, że oskarżeni są niewinni. Nie ma cienia wątpliwości. Manipulowano głównym dowodem tak, aby zgadzał się z tezą, że za ten czyn odpowiadają. To wszystko wymyślone. Ofiara była ubrana inaczej, drzwi portierni wyważono, bo prawdopodobnie sprawcy, wchodząc oknem, zaskoczyli Kleczyńską - mówił w uzasadnieniu wyroku uniewinniającego troje oskarżonych sędzia Dariusz Ścisłowski.
Działania prokuratora, który zgłaszał ciągle nowe dowody, przewodniczący składu sędziowskiego nazwał „orkiestrą na Titanicu, która grała do końca”. Zarzucił też policjantom, że próbowali manipulować Anną G. podczas pierwszego przesłuchania.
Prokurator był jednak pewien swoich racji. Tak opisywał przełom w śledztwie.
- Było już późno, gdy zadzwoniła do mnie policjantka. Powiedziała, że kobieta, którą przesłuchiwano w sprawie kradzieży, przyznała się do udziału w zabójstwie na uniwersytecie - opowiadał prokurator.
Annę G. od od razu przewieziono z komisariatu do prokuratury. Nocne przesłuchanie trwało kilka godzin. Anna G. przyznała się wtedy ponownie do udziału w zabójstwie portierki.
- Zanim ją przesłuchałem, luźno rozmawialiśmy. Powiedziała, że chce powiedzieć prawdę, bo brała w tym udział - mówił prokurator. - Kilka razy pytałem ją, czy jest pewna, że chce mówić. Potwierdziła.
Wtedy Anna G. przestawiła taką wersję wydarzeń: Zapukała do drzwi uczelni przy ul. Mickiewicza w Szczecinie. Okłamała portierkę, że zepsuł jej się samochód. Poprosiła o telefon, aby wezwać pomoc. Gdy Henryka Kleczyńska otworzyła drzwi, do środka wtargnęli Robert K. oraz Waldemar O. Skrępowali ją taśmą, bili i kopali. Kobieta zmarła wskutek uduszenia. Sprawcy zabrali sprzęt komputerowy o wartości 36 tys. zł.
Jak już wspomnieliśmy, dwa dni później Anna G. wycofała się z tych zeznań, twierdząc, że zabójstwo jej się przyśniło. Mówiła też, że chciała się odegrać na Robercie K., bo poznał inną kobietę. Potem już nie odpowiadała na żadne pytania.
Sąd, uniewinniając oskarżonych, dał jednak policji i prokuraturze kilka wskazówek.
- Ktoś ze sprawców jest lub był związany z uniwersytetem. Włamywacze, mając pęk kluczy, otworzyli tylko te pomieszczenia, w których był sprzęt, jakiego szukali. Działali profesjonalnie, zabierając tylko twarde dyski z komputerów. Nie ma zbrodni doskonałych - mówił sędzia Ścisłowski.
Bardziej sceptyczny był sędzia Andrzej Olszewski z Sądu Apelacyjnego w Szczecinie, który prawomocnie uniewinnił oskarżonych w procesie apelacyjnym.
- Obawiam się, że prawdziwych zabójców nigdy nie poznamy - podsumował.
I przedstawił wątpliwości w wyjaśnieniach Anny G., których nie udało się rozstrzygnąć. Zgodnie z jedną z podstawowych zasad prawa karnego wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego.
Ślad na parapecie wskazywał, że sprawcy dostali się oknem. Tam też znaleziono rękawiczkę i element ze skradzionych komputerów. Ale prokurator, wierząc wizjom Anny G., uznał, że weszli głównymi drzwiami.
Kobieta opisała ubranie portierki inaczej niż w rzeczywistości (Kleczyńska nie była ubrana w fartuszek, spódnicę w kwiatki i buty na obcasie).
- Twierdziła, że wywołała portierkę na zewnątrz budynku pod pretekstem awarii auta. W takim razie czemu drzwi do portierni były wyłamane, skoro portierka podobno wychodziła otworzyć jej drzwi wejściowe? - pytał sędzia Olszewski. I kontynuował wyliczankę. - Jak to możliwe, aby dwóch mężczyzn mających słabe pojęcie o komputerach w ciągu pół godziny wymontowało elementy sprzętu z czternastu pomieszczeń na różnych piętrach? Według informatyków nawet sprawnemu specjaliście musiało to zająć przynajmniej trzy kwadranse. Wiele wskazywało na to, że spośród bandytów przynajmniej jeden musiał mieć więcej niż podstawową wiedzę o sprzęcie informatycznym, co w środowisku zwykłych włamywaczy było niezwykłą rzadkością.
Poza tym na miejscu zdarzenia znaleziono dużo śladów biologicznych: włosy, ślady linii papilarnych. Żaden nie pasował do oskarżonych, którzy według Anny G. nie mieli rękawiczek i czapek.
Nie wyjaśniono też, dlaczego Anna G. tak słabo pamiętała zabójstwo, skoro na temat innych przestępstw kolegów (w niektórych też uczestniczyła) opowiadała bezbłędnie i bez pomyłek?
I na koniec, zabójcy łupy ukryli na sąsiedniej posesji, a kilkanaście godzin później powiadomili policję o miejscu ich porzucenia. Jedna z hipotez zakładała, że zrobił to jeden ze sprawców, przestraszony nieplanowanym rozwojem wypadków podczas włamania i kradzieży.
Świadkowie
Wśród świadków była para małżonków, którzy około pierwszej godziny w noc zabójstwa spacerowali ulicą Mickiewicza. Zauważyli trzech mężczyzn siedzących na ławce przy uniwersytecie. Kiedy ich mijali, jeden z nich podszedł do pobliskiego bankomatu i udawał pobieranie pieniędzy. Pozostali jakby celowo odwrócili twarze, być może aby uniknąć ewentualnej identyfikacji. Jak wykazało śledztwo, ostatniej wypłaty z tamtego bankomatu dokonano kilka minut po godzinie dziewiętnastej. Od tamtej pory nikt nie wkładał do niego żadnej karty i nie próbował pobrać pieniędzy. Po co więc mężczyzna z ławki podchodził do bankomatu? Szykował alibi? Na te pytania nigdy nie udało się znaleźć odpowiedzi. Mężczyzn z relacji małżonków nie udało się odnaleźć.