Średnia zarobków daje Podkarpaciu dopiero 15. miejsce wśród wszystkich województw
Rozmowa z Arturem Chmajem, ekonomistą, dyrektorem Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości WSIiZ w Rzeszowie.
Urząd Statystyczny w Rzeszowie opublikował najnowsze dane dotyczące naszych zarobków. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw w 2016 r. wzrosło o 4,6 procent i wyniosło 3555,89 zł. Teoretycznie powinno to cieszyć...
Wielokrotnie powtarzam, że statystyka doskonale opisuje rzeczywistość, ale nie mówi całej prawdy. Te dane wcale nie będą napawać optymizmem, jeżeli odniesiemy to do szerszego kontekstu. Ta średnia zarobków daje nam dopiero 15. miejsce wśród wszystkich polskich województw! Mniej płaci się dziś jedynie w woj. warmińsko-mazurskim (3495,50 zł). Najwyższe przeciętne wynagrodzenie (5165,96 zł) zanotowano w woj. mazowieckim.
Ale przeciętne wynagrodzenie na Podkarpaciu w 2016 roku, w porównaniu z ubiegłym rokiem, wzrosło o 4,6 proc., a w województwie mazowieckim o 3,5 proc...
Po pierwsze, jeżeli przełożymy procenty na liczby bez-względne, to wyjdzie nam, że na Podkarpaciu wynagrodzenia wzrosły o 156,27 zł, a w woj. mazowieckim, czyli generalnie w Warszawie, o 174,19 zł. Co ważniejsze, różnica w zarobkach między Podkarpaciem a woj. mazowieckim nieznacznie, ale zwiększa się od wielu lat. W 2010 r. różnica ta wynosiła 1502,72 zł na korzyść Warszawy, a w ub. roku już 1610,07 zł.
Jaka jest przyczyna, skoro wszędzie słyszymy, jak nasz region pięknie się rozwija?
Najkrócej odpowiedziałbym tak: owszem, gonimy Warszawę i Europę Zachodnią, ale one też nie stoją w miejscu. Zróżnicowanie tempa rozwoju gospodarczego regionów nie jest niczym nowym, teorie opisujące takie mechanizmy powstały już w latach 60. i 70. minionego wieku. Najbogatsze regiony rozwijają się coraz szybciej, a biedniejsze coraz bardziej odstają od reszty. Nie jest to problem polski: wystarczy popatrzeć na USA i podupadające regiony i ośrodki, np. Detroit. Podobnie jest np. w Wielkiej Brytanii, gdzie stare centra rozwoju przemysłowego to dzisiaj biedne skanseny. A konkretne przyczyny takiego stanu rzeczy to globalizacja, którą w warunkach regionalnych nazywamy koncentracją. Duży biznes, szczególnie finansowy, wybiera największe centra, bo tam jest dla niego najłatwiej i najbardziej dochodowo. Nawet procesy regionalizacji powodują przepływ: z peryferiów do lokalnego centrum.
To zresztą obserwujemy także u nas w regionie na przykładzie Rzeszowa...
W biedniejszych regionach Podkarpacia Rzeszów jest postrzegany jako drapieżny magnes na ludzi, firmy i pieniądze. Wystarczy porozmawiać z ludźmi z Gaci, Wielkich Oczu itd. Niestety, w zestawieniu z bogatszymi regionami Polski nie mamy wielu szans. Dlatego tak ważne są nasze lokalne centra: Rzeszów, Mielec ze swoją strefą, Stalowa Wola, Tarnobrzeg, Dębica i Krosno. To tam skupia się współczesny „engine” dla rozwoju. Cieszy, że w Rzeszowie i na Podkarpaciu powstają lokalne centrale, np. Deloitte’a, oraz ważne ogniwa firm globalnych (Pratt&Whitney, MTU, Kirchhoff, Goodrich). Cieszy również dynamika rozwoju regionu. Niestety, jak się startuje do lotu z głębokiej depresji, to wzbicie na wyżyny trochę trwa, zwłaszcza że te wyżyny nie stoją w miejscu, ale wznoszą się jeszcze wyżej, we własnym tempie. Eksperci z różnych dziedzin coraz częściej doszukują się na Podkarpaciu podobieństw do Bawarii sprzed lat: podobny potencjał, społeczeństwo, etos pracy i rodziny, lepsze od innych regionów wschodniej Polski położenie geopolityczne, na co składa się autostrada, lotniska i strefy ekonomiczne. To jest ta szansa, którą musimy wykorzystać. Trzeba robić swoje najlepiej jak potrafimy w naszych warunkach, bez oglądania się na innych.