Stan Tutaj, parodysta i kabareciarz z Kielc. Zaczynał w Kabarecie „Szerszeń” Kazimierza Brusikiewicza. Następnie brał udział w „Kabarecie Hanki Bielickiej” przez 3 sezony występując w Kawiarni „Nowy Świat”. W latach dziewięćdziesiątych przez dwa sezony w Kabarecie „POD EGIDĄ” Jana Pietrzaka, a także w kabarecie „PIGWA SHOW”.
Zanim przejdziemy do aktualnych spraw... Powspominajmy trochę. Wiem, że Pana początki na scenie były nietypowe.
Jestem w tym wieku, że już można wspominać! [śmiech] To prawda. W 1982 roku zaczęła się moja przygoda z zespołem Intra. To była hardrockowa kapela. Może trudno w to uwierzyć, ale miałem długie włosy, do ramion. No i przedziałek.
Jaką rolę miała Pan w tym zespole?
Byłem wokalistą. Nosiłem trampki i panterkowe spodnie, które uszyła mi mama. Wówczas moim idolem był Marek Piekarczyk z zespołu TSA. To był naprawdę ostry hardrock! Graliśmy kilka koncertów w Kielcach i pod Kielcami na różnych zjazdach młodzieżowych. W klubie Kumak na Bocianku zajęliśmy pierwsze miejsce w konkursie. Jury skierowało nas na warsztaty rockowe do Książa. Prowadził je Andrzej Zaucha, nieżyjący już wspaniały wokalista, także jazzowy. Nauczył mnie podstaw śpiewu, zachowania. Po tym graliśmy z zespołem nawet poza naszym regionem. Graliśmy na akcji studenckiej - Chełm 82’. Zabrakło prądu. Instrumenty nie mogły grać, mogliśmy używać tylko mikrofonu. Zastałem przy nim sam na scenie. Przyszedł czas, że trzeba było zacząć zabawiać publiczność. Zacząłem parodiować Kazimierza Górskiego, wówczas bardzo popularnego. Ludzie zaczęli się śmiać! Potem sparodiowałem trenera Jacka Gmocha. Ludzie zaczęli się śmiać jeszcze bardziej. Kiedy zaśpiewałem głosem Krzysztofa Krawczyka, parsknęli śmiechem. Po tym występie, stwierdzili, że moje parodie były gwoździem programu. To był moment, kiedy zacząłem się zastanawiać, czy nie zostać parodystą. Niedługo później trafiłem do klubu Pod Krechą przy Politechnica Świętokrzyskiej w Kielcach. Tam poznałem studencką brać oraz niezyjącego już fantastycznego piosenkarza Zwoźniaka. Zaprosił mnie na festiwal studencki w Szklarskiej Porębie. Zdobyłem tam nagrodę publiczności, no i od tego wszystko się zaczęło. Większość wykonawców śpiewała tam piosenke turystyczną, a ja Laskowskiego, Krawczyka, Krajewskiego... Jurorzy zarzuclili mi, że nie mam swojego stylu. Beznadzieja - mówili. - Jesteś parodystą? Publiczność bawiła się przy twoim występie najlepiej, więc musimy przyznać ci tę nagrodę - usłyszałem. To jest właściwie esencja mojej kariery. jurorzy zawsze traktowali mnie z przymrużeniem oka, a publiczność bawiła się świetnie.
Ale nie żałuje Pan, że wybrał właśnie taką drogę?
Oczywiście, że nie. Zespół Arianie z Iwoną Niedzielską i nieżyjącym już Jerzym Lichaczem wziął mnie w trasę, gdzie pokazywałem te moje „parodyjki”. A ludziom to się podobało. No i ruszyła maszyna po szynach. W 1983 roku dostałem się do stacjonarnego kabaretu w Warszawie Kazimierza Brusikiewicz a. Potem u Hanki Bielickiej, Jana Pietrzaka, a następnie przyszła solowa kariera.
Czy w związku ze swoimi parodiami miał Pan jakieś nieprzyjemności? Wiadomo, że nie wszyscy mają do siebie dystans.
Pewnie! Oczywiście. Cały czas jest tak. Ludzie mówią „nie jestem dolarem, żeby się każdemu podobać”. Na szczęście mogę tu wspomnieć o wielu pozytywnych momentach. Kiedy w Sali Kongresowej parodiowałem Krzysztofa Krawczyka, ten wyszedł zza kulis na scenę i przy trzytysięcznej publiczności pocałował mnie w czółko. Tak mu się podobała ta parodia! Podobnie było w przypadku Maryli Rodowicz, która gratulowała mi występu. Od kiedy zacząłem działaność sceniczną, obrałem sobie za cel bycie takim Stańczykiem, czyli błaznem, który podśmiewa się z potknięć danej władzy. W 1983 roku śpiewałem „nie płacz, kiedy cię wsadzą. Sercem będę przy tobie”. To było w czwartą rocznicę posiedzenia we Wronkach. Natomiast w 1984 roku śpiewałem w Piotrkowie Trybunalskim parodię utworu :ady Pank. „Myślisz może, że ci pomoże jedna pałka, dwie ręce i chęć. Twe ubranie w niebieskim kolorze , wyciągnięta do ludu pięść”. Przyszła cenzura i zerwała umowę na zaplanowane trzy kolejne występy. Musiałem obiecać, że już więcej tak nie zaśpiewam. Ale ja wtedy się tego nie bałem. Dziś, wiadomo, jest łatwiej bez cenzury. Przez te 33 lata mam taką misję, aby krytykować władzę.
W końcu płynie w Panu buntownicza krew.
Tak, chociaż częściej jestem kojarzony z disco polo, w które gdzieś tam „wdepnąłem”. W 1985 roku pojechał ze mną do Kanady menadżer disco polo, który zaproponował, abym nagrał parodię w takim klimacie. Poczytna gazeta ogłosiła ranking najlepiej sprzedawanych płyt w Polsce. Na pierwszym miejscu była Maryla Rodowicz, na drugim ja, na siódmym Sting, a na dwudziestym Madonna...
Śledzi Pan też twórczość młodych artystów, parodiuje Pan wiele nowości.
Młodzi ludzie nie są tak barwni jak kiedyś, ale owszem, staram się być na bieżąco. Wkrótce kolejne parodie...