Stan wojenny i w celi, i w domu dawał ludziom w kość
Nie wszystkich członków „Solidarności” trudności stanu wojennego dotknęły od razu 13 grudnia. Ale i tak wielu nie uniknęło więzienia, emigracji i lęku o najbliższych. Doświadczyli tego m.in. Opolanie Kazimierz Duda i Jan Blacha.
Kazimierza Dudę początek stanu wojennego zastał w Gdańsku. Nie w Stoczni im. Lenina, ale na zjeździe Polskiego Związku Kajakowego. Był członkiem „Solidarności” w budowanej wówczas elektrowni „Opole”, gdzie działała silna i wspierana przez kierownictwo sekcja kajakarzy.
- Wracaliśmy nocą - opowiada. - Kiedy się rozwidniło, zobaczyliśmy kolumny wojskowych pojazdów, ale sądziliśmy, że jadą na ćwiczenia. Dopiero w Opolu widok patroli i wozów bojowych na skrzyżowaniach w niedzielny poranek uświadomił nam, co się stało. To była wiadomość rozpaczliwa. Choć cieszyliśmy się wtedy, że wśród działaczy „S” przy budowie elektrowni nikt nie został internowany.
Skoro tak, członkowie „Solidarności” postanawiają działać dalej. Zaczynają od zbiórki pieniędzy wśród załogi dla rodzin zatrzymanych.
- W sobotę, tydzień później, razem ze Stanisławem Oleksym poszliśmy do opolskiej kurii, by się dowiedzieć, jaka jest sytuacja - kontynuuje pan Kazimierz. - Tam spotkaliśmy Jana Całkę i umówiliśmy się na spotkanie w szerszym gronie. U mnie w mieszkaniu. Zabrakło Staszka Jałowieckiego, który szczęśliwie się ukrywał. Ustalono, że nadal będziemy wspomagać rodziny aresztowanych i wydawać „Sygnały Wojenne” (kolegium redakcyjne tworzyli Oleksy, Bronisław Palik i ja). Drukowaliśmy je na początku u mnie w mieszkaniu. Za tydzień był już z nami Staszek. Kilka nocy przespał u mnie, a jak na święta opustoszał hotel robotniczy, umieściliśmy go tam. Po Nowym Roku był przekazywany z rąk do rąk, aż do połowy maja 1982 roku, wtedy został aresztowany.
Wcześniej, na początku lutego, Kazimierz Duda stracił pracę. Urzędniczka znalazła go na budowie i - nieco zawstydzona - wręczyła mu pismo. Sąd pracy utrzymał tę decyzję w mocy.
- Bezpośrednim powodem było naruszenie przepisów stanu wojennego, ale dodano do tego jeszcze kłamstwo, jakobym nie posiadał uprawnień budowlanych - wspomina pan Kazimierz. - Szukałem nowej roboty, ale okazało się, że nikt mnie nie chce. Pod koniec kwietnia przygotowywaliśmy się do spływu kajakowego na Sanie na 1 maja. 26 kwietnia poświęciłem temu cały dzień, aż do późnego wieczora.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień