Stanisław Jaromi OFMConv: Kto szanuje środowisko naturalne, szanuje też człowieka
- Najtrudniej nam dbać o przyrodę na cmentarzach. Ilość okropnych, plastikowych kwiatów i coraz większych zniczy jest porażająca. A przecież chrześcijanin powinien szanować przyrodę - mówi Stanisław Jaromi, franciszkanin, ekolog, filozof.
Czy chrześcijanom jest po drodze z ochroną środowiska?
Chrześcijanin nie ma problemu z tym, by szanować Boże stworzenie, dbać czystość wody, powietrza i ziemi. Ludzie, którym sumienie dobrze funkcjonuje, spowiadają się z grzechów przeciw ekologii, np. z palenia śmieci. Kłopot w tym, że sumienie chrześcijańskie przegrywa z marketingiem i reklamą społeczeństwa konsumpcyjnego. Chrześcijanin po trzech kwadransach spędzonych w kościele idzie do centrum handlowego, a tam przez kilka godzin urabiają go inne treści. I one dominują.
Wielu uważa, że ekologia to wymysł liberalnych środowisk i ruchów typu New Age.
Nie mam już sił przekonywać, że białe jest białe, a czarne - czarne. I tłumaczyć, komu służy betonowanie kolejnych obszarów ziemi, zatruwanie wody, powietrza czy marnotrawienie żywności.
Dlaczego ksiądz zaangażował się w ekologię?
Jestem franciszkaninem, próbuję być duchowym uczniem św. Franciszka z Asyżu. Gdy w 1984 roku przyjechałem do Krakowa do seminarium, toczyła się debata, co dla nas znaczy, że Jan Paweł II ogłosił św. Franciszka patronem ekologów. Ówczesny ruch ekologiczny - funkcjonujący oczywiście nie w Polsce, tylko w świecie - był w dużej mierze ruchem antysystemowym, antykapitalistycznym, wyrażał sprzeciw wobec broni nuklearnej czy elektrowni jądrowych. Przede wszystkim jednak nie zgadzał się na świat, w którym człowiek dla zysku pozwala niszczyć przyrodę. Z naszego puntu widzenia - dzieło stworzenia. Franciszek z Asyżu już wieki temu pokazał, że może być inaczej. To mnie zaciekawiło, dołączyłem do grupy braci, która próbowała być franciszkańskimi ekologami.
Głosi ksiądz kazania o tematyce ekologicznej?
Tak, gdy są takie okazje, często o tym mówię.
Co można na nich usłyszeć?
Mówię o wielkiej tradycji biblijnej i wspaniałej duchowości chrześcijańskiej uważnej na skrzywdzonych i ubogich, poszukującej w przyrodzie ścieżek prowadzących do Boga. Inspirację czerpię z nauczania społecznego Kościoła, zwłaszcza z ostatnich encyklik papieża Franciszka. I ludzie zwykle chętnie słuchają, bo mówię konkretne rzeczy.
Na przykład?
W czasie pandemii realizowaliśmy w Radomsku projekt pod hasłem „Mniej znaczy więcej. W domu, w parafii, na cmentarzu”. Zastanawialiśmy się, po pierwsze, jak w domu realizować ideę minimalizmu oraz jak nie marnować żywności. Po drugie - otoczenie parafii. We współpracy z proboszczami i świeckimi sprawdzaliśmy, w jakiej kondycji są tereny zielone, bo trend jest taki, że zieleń się ogranicza na rzecz parkingu. Wszyscy chcą dojechać do kościoła i zaparkować. Jednak najtrudniej było realizować projekt na cmentarzu. Ilość okropnych, plastikowych kwiatów i coraz większych zniczy jest porażająca. Administratorzy cmentarzy mówią, że wywożą tony odpadów. Zaobserwowaliśmy także przykre zjawisko zatruwania drzew. Nawierca się dwa, trzy otwory u dołu pnia, wlewa truciznę i drzewo usycha. Usunięcie go to dla administracji cmentarza wydatek kilku tysięcy. W Radomsku w ostatnich latach w ten sposób zostało potraktowanych ponad 40 drzew, ale problem jest w całym kraju. Na jednym z kazań powiedziałem, że cmentarz to miejsce, gdzie przychodzimy, by prosić Pana Boga o życie wieczne dla tych, którzy odeszli. Zatruwając drzewa, mordujemy życie. Bóg jest obrońcą życia. Ekologia katolicka to opcja pro-life, troszcząca się o człowieka, przyrodę, o całe stworzenie.
Sądzi ojciec, że oblaliśmy egzamin z „czynienia sobie ziemi poddaną”?
Poddaną to nie znaczy podporządkowaną. Czynienie sobie ziemi poddaną nie oznacza, że mam prawo robić, co chcę. Człowiek jako pan i władca, a zarazem niszczyciel, to nie jest prawidłowa interpretacja Biblii. Mam być dobrym gospodarzem, dobrym ogrodnikiem w Bożym ogrodzie. Dlatego zaproponowaliśmy, by w perspektywie Ewangelii i Pana Jezusa, który uczył, że przykazanie miłości jest najważniejsze, myśleć raczej: „czyńcie sobie ziemię kochaną”. To właściwe podejście, a że nam nie wychodzi, to inna sprawa.
Potrzeba nam „nawrócenia ekologicznego”?
Oczywiście. W skali osobistej i zbiorowej. Można się nad tym zastanowić w perspektywie rodziny, parafii, osiedla, miasta, kraju. Róbmy to, co możemy. Jednak kluczowe jest nawrócenie liderów politycznych i biznesowych. Nie jestem w stanie zmienić sytuacji w Indiach czy Afryce subsaharyjskiej, natomiast politycy i biznes międzynarodowy może to zmienić, ale nie chce.
Dlaczego?
Ponieważ światem rządzi chciwość i dążenie do zysku.
W „Laudato si’” papież Franciszek formułuje oskarżenie, że powolna śmierć wielu gatunków powoduje, iż „tysiące stworzeń nie może już chwalić Boga”, a „własność prywatna nie jest absolutna i nienaruszalna”.
Nasi liderzy słuchają tych słów, ale wiedzą, że nie stanie się to w tej kadencji. Zaś w biznesie chodzi o to, by na koniec roku firma wypracowała zysk. Ich nie interesuje, jak dochód został osiągnięty, czyim kosztem. Czy można tak w nieskończoność? To podstawowy dyskurs na styku ekonomii, ekologii, polityki i gospodarki. Odpowiedź mądrzy ludzie podawali już w latach 70. czy 80. XX wieku. Tort, oznaczający zasoby świata, jest jeden. Jeżeli ci najbogatsi wezmą większość, ile zostanie dla pozostałych? Stąd ekologia katolicka wiąże troskę o świat ze sprawiedliwością społeczną. Eksploatują tylko nieliczni, o czym przypominają liderzy religijni. W dniu świętego Franciszka został opublikowany wspólny dokument papieża Franciszka, patriarchy Bartłomieja, prymasa Anglii i kilku innych przywódców religijnych jako wezwanie moralne do świata. Dając sobie prawo ciągłego zagarniania dla siebie, jednocześnie godzimy się na nierówności społeczne. Zasoby Ziemi są, jakie są. Teraz wszyscy się szykują na podbój Arktyki, bo topnieją lodowce, może więc uda się odkryć ropę, złoto czy rzadkie minerały. Rosja ma już gotowe lodołamacze i statki, podobnie Dania, Kanada, USA i Norwegia - wszyscy będą łupić zasoby pod warstwami lodu. Już podzielili tort. A my z naszym „mniej znaczy więcej”, wbijamy klin. Nawołujemy do samoograniczenia, mówimy, że nawet jak mnie stać, nie muszę mieć wszystkiego. Zakupoholizm to też grzech.
A wyrzucanie jedzenia?
Podobnie jak marnowanie wody i zanieczyszczanie powietrza.
A wywożenie śmieci do lasu?
To grzech wołający o pomstę do nieba, zwłaszcza gdy ktoś wywozi zużytą elektronikę, zawierającą dużo szkodliwych substancji, które po przeniknięciu do gleby, wód gruntowych czy powietrza mogą stanowić poważne zagrożenie dla zdrowia a nawet życia ludzi i zwierząt.
Co powiedziałby święty Franciszek, patron ekologów, widząc, co się dzieje na Ziemi?
Franciszek z Asyżu był człowiekiem nastawionym niezwykle pozytywnie do świata, o religijności mistyka. To ważne, bo w jego czasach mocne były tendencje manichejskie, gardzące światem ziemskim, widzące w stworzeniu dzieło szatana. Franciszek traktował świat i stworzenie po bratersku, był obdarzony niewiarygodnym osobistym wdziękiem i zakochany w Panu Bogu. Powiedziałby: Stwórca dał wam wspaniały, piękny świat. Nie niszczcie go. Na ziemi możemy funkcjonować jako siostry i bracia. Zarówno w odniesieniu do siebie nawzajem, jak i w relacjach z innymi stworzeniami. Ziemia jest naszą matką, daje nam pokarm i utrzymanie. Musimy być mniejsi, pokorni, bez pychy, chciwości. Głośmy przesłanie pojednania, pokoju i dobra. To wszystko było aktualne w jego czasach, ale jest aktualne także dzisiaj. Współcześnie toczy się ponad 30 wojen i lokalnych konfliktów, giną w nich ludzie i o tym się nie mówi. Mamy ponadto inne wojny: cywilizacyjne, medialne, hybrydowe, gospodarcze, społeczne i ekologiczne.
Co to są wojny ekologiczne?
To konflikty, które toczą się o zasoby przyrodnicze, przede wszystkim o wodę. Klasyczny przykład to wojna pomiędzy Syrią a Izraelem o kontrolę nad źródłami Jordanu. Analogiczna sytuacja jest z Nilem. Są także wojny ekologiczne o ziemię uprawną. Chiny masowo wykupują ziemię uprawną zwłaszcza w Afryce. W Ameryce Południowej Puszcza Amazońska, bezcenna dla światowej równowagi ekologicznej, jest systematycznie niszczona i wypalana pod uprawę produktów na rynek globalny. I wreszcie kluczowa wojna - wojna klimatyczna.
Niebawem zacznie się kolejny szczyt klimatyczny w Glasgow.
Byłem na kilku takich szczytach. To pouczające doświadczenie. Nazywane jest szczytem klimatycznym czy ekologicznym, a tak naprawdę jest to szczyt polityczny. Kto będzie decydował na szczycie w Glasgow o przyszłości świata? Liderzy polityczni. Tam rządzą dwa sektory: polityka i biznes. A trzeci - społeczeństwo obywatelskie, dziennikarze, ludzie Kościoła - może jedynie apelować, monitorować i nagłaśniać, jak dla zysku nielicznych poświęca się dobro wspólne.
Papież Franciszek w przemówieniu do uczestników spotkania COP26 wskazał trzy klucze do troski o wspólny dom: spojrzenie z perspektywy współzależności i dzielenia się, siłę miłości i wezwanie do poszanowania.
Ekologiczna pedagogika idzie w parze z religijną duchowością. Encyklika „Laudato si’” podsumowuje ekologiczną refleksję Kościoła ostatnich 50 lat. Papież używa słowa czułość. Dla mnie zrozumiałe jest czułe odnoszenie się do stworzenia. Byłem niesamowicie wzruszony, kiedy zdarzyło mi się zobaczyć rysia czy wilka na wolności. Podtytuł papieskiej encykliki brzmi: W trosce o wspólny dom. Wspólny, czyli dla wszystkich, gościnny, zadbany. Jak traktujemy Ziemię i jej naturalne bogactwo? Dzikie zwierzęta, żyjące w naturalnych ekosystemach, stanowią zaledwie 3-4 proc. wszystkich zwierząt. A zwierzęta hodowlane - aż 70.
Ojciec Święty postuluje, aby początkiem ekologicznego nawrócenia była „przemiana w osobiste cierpienie tego, co dzieje się na świecie”, abyśmy uczyli się „ubolewać nad wymieraniem gatunku jak nad własnym okaleczeniem”. Nie za mocno?
Z podejściem, o którym pisze Franciszek, wiąże się cała teoria biologiczna, traktująca świat jako zwarty ekosystem, którego dobre funkcjonowanie zapewnia zdrowie także nam. Papież w Wielki Piątek 2020 pytał, jak mamy być zdrowi, jeżeli świat jest chory? Można to sparafrazować i zapytać: jak świat ma być zdrowy, jeżeli nie chcemy o niego dbać? W 1992 roku na Szczycie Ziemi w Rio de Janeiro podpisano konwencję o ochronie różnorodności biologicznej. Dziś wiemy, że niszcząc bioróżnorodność, niszcząc określone gatunki, burzymy cały ekosystem. Jeszcze 30-40 lat temu mieliśmy w Polsce rolnictwo, które w wielu regionach było zrównoważone. Przyjeżdżali do nas Holendrzy czy Szwedzi, zachwycali się i prosili, abyśmy utrzymali miedze, zadrzewienia śródpolne, oczka wodne, gęstą siatkę pól, różnorodność upraw. Co dzisiaj z tego zostało? Wybraliśmy model: kukurydza albo rzepak po horyzont. I zamiast zrównoważonego rolnictwa mamy agrobiznes, utratę bioróżnorodności i ciągle rosnące ceny żywności. Pewne mechanizmy ekonomiczne zmusiły rolników do takich, a nie innych upraw. Ci nieliczni, którzy jeszcze gospodarzą na ośmiu czy dziesięciu hektarach, są osamotnieni i bezwzględnie traktowani przez system. Ale trzeba ich wspierać, bo dzięki nim mamy jeszcze stare odmiany jabłek, ziemniaków czy marchewki. Za chwilę wszystko będzie standardowe i zrobione pod potrzeby dyskontów.
Nasze wybory konsumenckie wpływają na sytuację rolników, a marnotrawstwo kształtuje globalną gospodarkę. Jednocześnie wiemy, ile osób na Śląsku zarabia na kopalniach i ilu rolników w Polsce żyje z hodowli krów i świń. Jak mądrze dokonywać zmian?
Kiedyś czytałem książkę pt. „Małe jest piękne. Ekonomia z założeniem, że człowiek się liczy” autorstwa Ernsta Schumachera. Autor już w latach 70. XX wieku opisywał bolesne strony gospodarczej nowoczesności: złą mitologię wzrostu jako jedynego kryterium rozwoju, a nawet sensu gospodarki, dominację molochów, nieskuteczność pomocy krajom (nie)rozwijającym się. To problemy, które narodziły się kilkadziesiąt lat temu i które nadal są nierozwiązane. Schumacher uważał, że gospodarka ma sens tylko wtedy, gdy człowiek dla niej „się liczy”. Jaki mamy wpływ na powstanie wielkiego agrobiznesu w Polsce, na przemysłowe uprawy w lasach, na gospodarkę rabunkową. Kiedyś w rolnictwie pracowało 30-40 proc. Polaków, dzisiaj 3-4 proc. A reszta? Pracownicy sezonowi w Niemczech, budowlańcy we Włoszech, magazynierzy w Holandii, opiekunki seniorów w Wielkiej Brytanii. Czy człowiek w tym wszystkim coś znaczy? A może tylko bogaty człowiek? A może tylko człowiek z tych nielicznych krajów, które dają sobie prawo do decydowania o losach wszystkich? O sprawiedliwości społecznej mówił Pan Jezus już dwa tysiące lat temu. Dlatego tak podkreślam znaczenie liderów światowych, pierwszego i drugiego sektora. Papież Franciszek i inni przywódcy religijni apelują o troskę o dobro wspólne. To jest klasyka nauki społecznej Kościoła. Ale to nie dociera. Ważniejsze są interesy.
Jesteśmy bezlitośni wobec środowiska. To przygnębiające.
Myślenie ekologiczne z natury jest utopijne. To projekt nie do końca do zrealizowania. Nie potrafię powiedzieć, czy mimo naszych olbrzymich starań będzie happy end czy katastrofa. Ale wiem jedno, że dziś mamy obowiązek zrobić to, co do nas należy. Dorastające pokolenie ma rację: świat, który dostają w spadku, jest taki sobie, pełen problemów i trudnych spraw. Trudno o wielkie nadzieje i optymizm. Kluczowi są dobrzy liderzy w Kościele, polityce, mediach i w biznesie. Ważne są właściwe decyzje, podejmowane z odpowiedzialnością, mające na względzie dobro wspólne wszystkich mieszkańców Ziemi. Te działania budują przestrzeń, którą po chrześcijańsku nazywamy nadzieją. A nadzieja jest Bożym darem, o który się modlimy każdego dnia.