Stanisław Nicieja: Wykształcony Polak musi znać historię Kresów
Prof. Stanisław Nicieja, historyk, wieloletni rektor Uniwersytetu Opolskiego, od wielu lat opisuje polską historię Kresów Wschodnich. Niedawno spotkał się z czytelnikami w Bibliotece Śląskiej w Katowicach.
Czy jest takie miejsce na Kresach Wschodnich, w którym jeszcze pan nie był?
Jest ich wiele. Straciliśmy w wyniku ostatniej wojny ok. 178 tys. km kw., czyli prawie pół terytorium przedwojennej Polski, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę to, co straciliśmy podczas konferencji w Rydze w 1921 r., która kończyła wojnę polsko-bolszewicką, to będzie tego więcej. W trakcie obrad tej konferencji polskie wojska były w Mińsku białoruskim i bolszewicy byli skłonni oddać nam Mińsk i okolice, Sławutę czy Żytomierz. Jednak w delegacji polskiej na tej konferencji przeważali narodowcy, którzy stwierdzili, że tam żyje 1,5 miliona prawosławnych, co w nowo tworzącym się państwie może być siłą rozsadzającą i powiedzieli: Nie chcemy tego. Miasta takie jak Sławuta, Żytomierz, Berdyczów, Winnica czy Kamieniec Podolski, które mają w polskiej historii bardzo mocne zakodowanie, nie były już częścią Polski międzywojennej. Byłem w wielu miastach. Najczęściej jestem na południu, bo tu wiodą moje szlaki. Najmniej z kolei bywam na Wileńszczyźnie. Takich miejsc, w których nie byłem, jest jeszcze trochę.
Jak zaczęło się pańskie zainteresowanie Kresami?
Moi rodzice pochodzą z Wadowic. Ja urodziłem się na Dolnym Śląsku, w Strzegomiu, po wojnie. Tam było dużo Kresowian, ale ja sam tej fascynacji uległem dopiero po studiach. Przypadek sprawił, że trafiłem do Lwowa, na Łycza-ków, który jest niezwykłym muzeum na wolnym powietrzu. Na grobach wielkich Polaków jak Konopnicka, Zapolska, Ordon czy Grottger, nie ma prostych krzyży, ale okazałe pomniki o walorach artystycznych. Zobaczyłem, że na ziemiach, które były przez setki lat pod silną dominacją polskiej kultury, ale też polskiej administracji, zostało mnóstwo naszej historii i to tej najbardziej atrakcyjnej. Pech chciał, że te kościoły, pałace, klasztory były niszczone i palone. Naród był przesuwany w jedną i drugą stronę. Polska jest przecież krajem, który miał bardzo pulsujące granice. Jeśli ktoś uważa, że książki, które piszę, są tylko dla Kresowiaków, jest w olbrzymim błędzie. Uważam, że wykształcony Polak powinien wiedzieć, co było w Krzemień-cu, czym jest Ostra Brama w Wilnie, kim były Orlęta Lwowskie, albo co zdarzyło się w Zbarażu czy Kamieńcu Podolskim. Myśmy byli tam przez setki lat i to po prostu w swych książkach i filmach dokumentalnych pokazuję.
Kim są dziś osoby zainteresowane tą tematyką? To na pewno ci, którzy urodzili się na Kresach, ich dzieci, wnuki i prawnuki, ale też ci, którzy związków rodzinnych z tymi ziemiami nie mają.
Mam bardzo dużo spotkań autorskich. W ubiegłym roku było ich prawie sto - od Suwałk po Zgorzelec, ale najczęściej w Bytomiu, Gliwicach, Wrocławiu, Legnicy itp. Przychodzą głównie ludzie w średnim wieku, choć sporo jest też osób starszych. Najwięcej jest 40-50-latków, czyli późnych wnuków, którzy znają te historie z opowieści rodzinnych i mają potrzebę zweryfikowania tego, co wcześniej usłyszeli. Dużo mam też spotkań na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. To bardzo chłonni słuchacze. Nie narzekam na czytelników, bo każdy tom „Kresowej Atlantydy” to około 10 tysięcy egzemplarzy, a to dziś duży nakład.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień