Stare programy TVP nie tracą swojego uroku
Niektórzy twierdzą, że TVP odświeża przeboje PRL: „Sondę”, „Pegaz” czy „Wielką grę”. W pewnym sensie tak jest, ale nie można zapominać, że były to bardzo dobre programy, dla wielu wręcz kultowe. Czy w dzisiejszej telewizji mogą powstać ich nowe wersje, które porwą współczesnych widzów jak przed laty? - zastanawia się Anita Czupryn
W TVP szykuje się powrót do przeszłości. Dla młodszej widowni, która może nie pamiętać ani Stanisławy Ryster, ani legendarnych prowadzących „Sondę”, czy „Pegaza”, takie formaty mogą okazać się wielką niespodzianką. Kierownictwo telewizji zapewnia, że powroty kultowych programów sprzed lat są mocno wyczekiwane przez widzów.
Na pierwszy ogień idzie „Sonda”, która ma się pojawić już w wiosennej ramówce TVP. Archiwalny program prowadzony przez redaktorów Zdzisława Kamińskiego i Andrzeja Kurka ma być, jak zapewnia kierownictwo telewizji, punktem odniesienia do podróży po współczesnym świecie techniki i nauki. Z równie legendarną prowadzącą „Wielką grę” Stanisławą Ryster kontaktował się już dyrektor Dwójki. W wiosennej czołówce Jedynki znajdzie się też magazyn kulturalny „Pegaz”, z którym pożegnano się ostatecznie 6 lat temu. Teraz ma być nadawany w nowej formule i z nowym logo. No i dostanie dobry czas emisji.
Co tak fascynowało zarówno twórców telewizyjnych, jak i widzów prawie pół wieku temu?
Najlepszym programem popularnonaukowym w historii polskiej telewizji okrzyknięto „Sondę” i to niemal od samego początku jej nadawania. Andrzej Kurek i Zbigniew Kamiński szybko zyskali sobie wielką popularność, a ich tragiczna śmierć do dziś budzi tyleż wątpliwości, co teorii spiskowych.
„Sonda 2” z 2016 r. to będzie już całkiem inny program. Co prawda, pretekst do tego, aby przypomnieć dawnych twórców i ich odcinki jest wręcz idealny. Właśnie dziś wszystkie te techniczne nowinki, jakimi raczyli nas Kurek z Kamińskim prawie pół wieku temu, mają swój oszałamiający ciąg dalszy. Jak np. wysłane w kosmos dwa Voyagery, o czym było w pierwszym odcinku „Sondy”. Kilka lat temu opuściły już Układ Słoneczny i dziś, jako wytwory ludzkiej technologii i inteligencji, znajdują się najdalej od Ziemi. Dziś będzie można zweryfikować i skonfrontować dawne wyobrażenia o przyszłości świata, a także, jak marzy się TVP, dać impuls do tego, aby za kolejne 40 lat powstała „Sonda 3”.
Nowa „Sonda” będzie miała jednego prowadzącego i ma to być fizyk, dziennikarz i autor książek, dr Tomasz Rożek. Będzie to program interaktywny, przyciągający uwagę użytkowników mediów społecznościowych, aby sami również wyruszyli w samodzielną drogę odkryć i badań.
Kiedy we wrześniu 1977 r. Telewizja Polska po raz pierwszy nadała „Sondę”, prowadzącym był tylko Andrzej Kurek, z wykształcenia fizyk po Uniwersytecie Warszawskim. Ale już w kolejnych odcinkach pojawił się Zdzisław Kamiński, ekonomista. Stworzyli niezapomniany duet. Kurek i Kamiński ani nie uważali się za ekspertów, ani nie dawali jednoznacznych odpowiedzi. To widz miał rozstrzygnąć, czy opowiada się za naukowym „szkiełkiem i okiem” Kurka, jego wiarą we wszechmoc nauki, czy za podważającym wszystko, sceptycznym Kamińskim. Panowie dyskutowali na antenie, a materiały, jakie pokazywali, nierzadko zdobywali z Zachodu, zupełnie prywatnie, bo telewizja nie kupowała żadnych materiałów. W 1984 roku Kamiński skarżył się na tę wieczną improwizację: „Do zrobienia modelu bakterii wyniosłem z domu kordonek, którego nie chciała mi wydać żona, bo był trudny do zdobycia, a mnie akurat był potrzebny czerwony i niebieski”.
Rok 1989 z jednej strony przyniósł w Polsce wolność, z drugiej - zapowiedź, że formuła „Sondy” się kończy. Kurek z Kamińskim planowali nowy program, tym razem ekonomiczny - mieli w swoim stylu omawiać wprowadzane reformy gospodarcze. Można się było spodziewać, że ostro będą punktować poczynania władzy. Być może to zrodziło szereg spiskowych teorii na temat ich śmierci. Zresztą wersji jest kilka. Jedna mówi o zderzeniu samochodu, w którym podróżowali, z drugim samochodem, inni o plamie oleju. Jan Tyszler, legendarny realizator światła w telewizji, a także ostatnio autor niezwykle popularnej książki „Wieluń i pamięć”, w której dwa rozdziały poświęcił wspomnieniom z pracy w TVP, w rozmowie z nami wspomina, że miała to być farba, jaka wyciekła z samochodu, który wyjechał z fabryki farb.
- A Kurek z Kamińskim to byli niezwykle zacni panowie - wspomina Tyszler.- Ciekawie przedstawiali problemy naukowe, techniczne, choć przecież zmagali się z tym, z czym zmagaliśmy się wszyscy. Po pierwsze, w tamtych czasach pracowaliśmy w telewizji w systemie Secam. Nie był to dobry system. Czerwienie wychodziły rozmazane, obraz był nieostry. Ale myśmy pokochali ten system ze względów politycznych - pochodził z Francji, a tam były silne związki zawodowe, w których duży wpływ miała partia komunistyczna. Dziś, kiedy oglądam tamte stare programy, widzę, że brakuje w nich soczystości kolorów, wszystko jest buraczkowo-sraczkowe - śmieje się Jan Tyszler.
Jego zdaniem, programy popularnonaukowe w telewizji mają sens i dzisiaj, bo przecież wciąż nie wszyscy mają dostęp do takich kanałów jak Discovery czy Planete.
- Ale powinien on być dobrze zrobiony. My jednak, mam wrażenie, wciąż jesteśmy zaściankiem, jeśli chodzi o realizację, mało korzystamy z nowinek i ciekawostek - uważa dawny pracownik TVP.
Jeśli jednak chodzi o „Wielką grę” nie tylko Jan Tyszler nie jest tu wielkim optymistą, ale i sama Stanisława Ryster, która kilkanaście dni temu w rozmowie z „Faktem” wyraziła wiele wątpliwości co do tego, czy dziś można zrobić tak samo profesjonalny program jak za dawnych czasów. Nie wierzy, że mógłby on być robiony porządnie.
Stanisława Ryster była najdłużej prowadzącą ten program (nieprzerwanie przez 31 lat), ale niejedyną. Kiedy program zaistniał w telewizji w 1962 r., prowadził go Ryszard Serafinowicz, a jego asystentką była Joanna Rostocka. Nie był to nasz własny, polski format, ale wierna kopia amerykańskiego quizu „The $64,000 Question”. Serafinowicz po wydarzeniach marca 1968 roku emigrował z Polski do Kanady, a wtedy prowadzącą została Joanna Rostocka. Straciła pracę - z anteny zdjął ją ówczesny szef Radiokomitetu Maciej Szczepański. Prowadzącym został Janusz Budzyński, a w końcu - w 1975 roku - Stanisława Ryster. Nadała programowi zupełnie nową formę, zmieniono scenariusz, a sam program ukazywał się już dwa razy w tygodniu.
Niełatwo było się dostać do „Wielkiej gry”, uczestnicy miesiące poświęcali na przygotowania, ale byli i tacy szczęściarze, którzy główną nagrodę zdobywali po kilkanaście razy. Prawdziwego wyczynu dokonał Jan Wolniakowski, specjalizujący się w literaturze światowej, wygrywając program 18 razy, czy Marek Kurkowski, spec od muzyki, który wygrał „Wielką grę” 15 razy.
- „Wielka gra” była zbyt profesjonalna. Pytania dotyczyły szczegółów. Jeśli był temat „Muzyka”, to pytania dotyczyły, który opus, jaki mazurek, etiuda, numer poloneza. Uczestnicy mieli fenomenalną pamięć i wiedzę, ale widza nie obchodzi to, jak długo się przygotowywali. Widz słyszał bardzo mądre, wyselekcjonowane wiadomości, o których nie miał pojęcia. Zaczynało więc to go nudzić. A program, zwłaszcza typu „zgaduj-zgadula” musi widza wciągać tak, żeby on też miał przekonanie, że gdyby poszedł do telewizji, to też by wygrał, widz musi uczestniczyć w tej zgadywance - uważa Jan Tyszler. Ale o samej prowadzącej nie da powiedzieć złego słowa: - Świetna kobieta, nie była kapryśna, nie grymasiła, nie robiła z siebie wielkiej gwiazdy - mówi.
Podobne zdanie ma córka Jana Tyszlera, Marta, również długoletnia dziennikarka TVP:
- Osobiście poznałam panią Stanisławę Ryster. Sympatyczna, z klasą, prawdziwa dama. Wszystkiego pilnowała sama, perfekcjonistka, osobiście musiała wszystko dopiąć, aby ujęcia były jak najlepsze. Ale prywatnie - bez zadęcia, swojska, bez fochów.
Jan Tyszler w swojej pracy realizatora światła najbardziej narzekał na kabiny, jakie zaistniały w programie, do których to dwaj gracze wchodzili na ostateczną rozgrywkę. - Podejrzewam, że zaprojektować je musiał Adam Słodowy, bo to on był takim majsterklepką - śmieje się Tyszler. Problem powodowały szyby w kabinach. - Musiały być dźwiękoszczelne, aby gracze nawzajem się nie słyszeli. Pierwsza szyba była specjalnie odchylona, żeby odbijać światło w stronę podłogi, a nie kamer. Ale druga szyba była pionowa i te wszystkie światła kamer odbijały się w drugiej szybie. To była dla mnie męka, wysiłek i problem. Wściekałem się. W końcu graczom założono słuchawki i też jeden drugiego nie słyszał. Tak się kombinowało.
Ostatni odcinek „Wielkiej gry” wyemitowano w 2006 roku. Decyzję o zdjęciu go z anteny podjął zarząd za prezesury Bronisława Wildsteina. Wtedy powodem była niska oglądalność.
Najstarszy z programów, który już wiosną ma wrócić do TVP, to „Pegaz” - w TVP istniał od 1959 roku, miał wielu prowadzących, kilkuletnią przerwę i chwilową reaktywację w 2009 roku, po czym zrezygnowano z jego nadawania.
Ostatnim prowadzącym był Filip Łobodziński, który zresztą z „Pegazem” współpracował już i w latach 90.
- W 2004 roku zakończył żywot „Pegaz” nadawany w pewnej ciągłości. Zresztą wtedy okazjonalnie go oglądałem. Przyznam szczerze, nie podobały mi się te odcinki, prowadzone przez Kazimierę Szczukę. Z dużym zainteresowaniem oglądałem program, kiedy „Pegaz” prowadzili Świetlicki z Dyduchem - opowiada Filip Łobodziński.
W latach 90., kiedy „Pegaz” prowadził Janusz Wróblewski, krytyk filmowy związany z „Polityką”, Łobodziński dostał propozycję tworzenia flesha z wysokiej kultury na bazie tego, co pokazywała niemiecko-francuska telewizja ARTE.
- To była regularna pigułka najważniejszych wydarzeń kulturalnych, jakie się wtedy działy w Europie. Trwało to może rok, może krócej. Ale nawet nie byłem chyba wymieniany na liście płac. Robiłem to trochę na lewo w redakcji Wiadomości TVP, gdzie wówczas pracowałem. To pierwsza moja styczność z ,,Pegazem”. W 2009 roku w styczniu zadzwonił do mnie Roman Rogowiecki, dziennikarz muzyczny, który był wtedy doradcą ówczesnego prezesa zarządu TVP. To był egzotyczny zarząd, związany z Samoobroną, nie sądziłem, że mogą mieć tego typu doradców. Prezesem był Farfał, ale wiceprezesem Tomasz Rudomino. Koniec końców poszedłem na spotkanie do TVP. I zgodziłem się. Zebrała się bardzo fajna ekipa, reżyserem był Janek Sosiński, dokumentalista, którego znałem sprzed lat, świetni byli redaktorzy, operator, twórczy i fajny facet. To był nowoczesny język obrazu, dziwne przemazy, przeostrzenia, trochę wideoklipowe, ale ludzie starsi, którzy to oglądali, mówili, że nie jest to agresywne, w stylu MTV, tylko że to rzeczywiście próba wsączenia nowszych form obrazu do czegoś, co i tak ma stateczną formę. Wymyśliliśmy formułę, że ten „Pegaz” nie będzie miał stałej scenografii, za to będzie miał stały element scenografii i to będzie wyrzeźbiona figurka - albo duża, albo miniaturka, kiedy gdzieś jedziemy - wspomina Filip Łobodziński. Program był chwalony, Jarosław Gugała z Polsatu mówił: „Wreszcie w TVP jest coś, co mnie nie obraża”.
Program zabił czas nadawania. - Nadawany był od marca 2009 roku do czerwca , czyli 3 miesiące, a pora nadawania to była 8.45 rano. A wtedy grupa trzymająca piloty ma średnią wieku 7 lat. Potem nastąpiła przerwa na wakacje, po wakacjach wznowiono, zmieniono nam pory nadawania, tym razem była to godzina 12.45 w sobotę. Pora jeszcze gorsza, bo wtedy cała Polska stoi w marketach, nawet ta inteligentna. Po 3 miesiącach przyszła karteczka z kolejnego zarządu, chyba to był już trzeci, z wiadomością, że zarząd uznał, że wstrzymuje produkcję programu „Pegaz”. I tyle. Nie było żadnego uzasadnienia.
Dziś Filip Łobodziński nie myśli o powrocie do TVP.
- Ta instytucja wymaga gruntownej reformy, a przede wszystkim pomysłu, jak ma funkcjonować. Jest rozrośnięta, zbyt wielka, zbyt kosztowna. Reformę nie od tego powinno się zacząć, że wraca się do starych, sprawdzonych formatów. On jest zrozumiały, jak zrozumiały jest powrót do sentymentów, odgrzewania wspomnień. Ale to może się nie powieść ze względów ekonomicznych. Te programy są przecież niezwykle kosztowne. A czy przyniosą korzyść? Mimo to pewnych sygnałów, jakie płyną do mnie z Woronicza, nie uważam za negatywne. Podoba mi się to, że teraz „Pegaz” miałby być nadawany w okolicach nadawania „Teleexpressu”. Lepiej dotrze do ludzi. Niczego nie przekreślam, będę obserwować, co z tego wyjdzie.