Stare znaczy piękne!
Na IV Spotkanie Klasyków do Świebodzina zjechało około 150 zabytkowych pojazdów. Nie zabrakło opowieści o każdym z nich
Nie cena, nie moc silnika i też nie najnowocześniejsze technologie. Pojazd musi mieć przede wszystkim historię. A te najlepiej znają właściciele zabytkowych pojazdów, które pojawiły się na czwartym Spotkaniu Klasyków. Do Świebodzina z całej Polski zjechali miłośnicy zabytkowych pojazdów.
Na pierwszy rzut oka dla większości po prostu stare samochody. Niegdyś obiekty drwin, teraz powód do dumy. Ale dopiero w połączeniu z opowiastką samego kierowcy, auta te postrzega się zupełnie inaczej. Bo jak zaznaczają pasjonaci, najważniejsza jest dusza - a więc historia pojazdu.
Klimat, niepowtarzalna atmosfera i ludzie, którzy przemierzają nawet setki kilometrów, by choć przez chwilę znaleźć się wśród innych miłośników „zabytków na kółkach”.
Po raz trzeci na zlocie pojawił się Mariusz Niedobecki z Zielonej Góry. Żółty volkswagen transporter T2, potocznie zwany ogórkiem zawsze robi furorę. Świebodziński zlot wybrał ze względu na niepowtarzalny klimat, choć - jak sam podkreśla - w tym samym czasie w Lesznie odbywał się zlot porsche 911. Wybór pojazdu nie należał do łatwych, bo pan Mariusz posiada aż 18 starych volkswagenów! W swojej kolekcji ma wszystkie modele garbusa!
- Obecnie w lakierni mam model T1, najbardziej poszukiwany. Moim pierwszym samochodem był volkswagen garbus i tak już zostało. Garbus ma duszę, ma maskę w kształcie serduszka i jest zawsze uśmiechnięty - mówi żartobliwie i podkreśla: wszyscy go pozytywnie postrzegają. - Dziś jeżdżę po Zielonej Górze nowym volkswagenem. Jeszcze rok temu oglądali się za nim złodzieje i dziewczyny. Teraz już nikt. Gdy wjeżdżam garbusem, patrzą się wszyscy. Od małego dzidziusia, po starszego dziadka, który podchodzi do mnie i mówi: „Wie pan co, ja kiedyś takiego miałem”. Po prostu, gdy wsiadamy do starego auta, zatrzymuje się czas. Jechaliśmy tutaj 60 km/h godzinę, podczas gdy normalnie przejazd to jakieś 120. Te maszyny pozwalają zwolnić w życiu - dodaje.
Andrzej Ślusarczyk na świebodziński zlot przyjechał z Zielonej Góry harleyem davidsonem.
- To wojenny model. Rocznik 1942. Mam go już od 27 lat - opowiada.- Co jest w takich maszynach, że chce je się mieć? Po prostu tak się ma.
Zloty to nie tylko klimat i atmosfera. To też okazja, by pokazać to, co remontuje się nawet kilka lat. Te maszyny to też mnóstwo pracy w nie włożonej.
Marlenę i Darka z Gorzowa Wlkp. spotkaliśmy na zlocie już rok temu. Bo do świebodzińskiej imprezy u mają sentyment. Nasz zlot był pierwszym, na jaki wybrali się po zakupie forda mustanga z 74 roku. Dlaczego stare a nie nowe?
- Bo stare są ciekawsze, piękniejsze, mają swoją duszę - mówią zdecydowanie. Pasję motoryzacyjną dzielą pomiędzy zabytkowe auta, ale i motocykle. Na świebodzińskie spotkanie pani Marlena przyjechała mustangiem, pan Darek - harleyem.
Gdy mąż próbował namówić żonę Izabelę, by wybrała się z nim na zlot, odpowiedziała: - „Nie ma opcji”. Gdy ten wyjechał tylko za bramę posesji, podbiegła i wsiadła do starego fiata. Od tamtej pory nie wyobraża sobie życia bez spotkań miłośników zabytkowej motoryzacji.
- Odkąd weszła w towarzystwo, zaczęła rozmawiać z innymi kobietami, które szaleją za klasykami, to nie ma imprezy, żebyśmy nie pojechali razem - mówi pan Andrzej.
- Wie pani, co mi się najbardziej w rajdach podoba? - Wspaniała atmosfera to raz. Ale niezależnie, czy właściciel przyjedzie autem za 5 tysięcy czy za pół miliona, to wszyscy są równi - podkreśla.
Małżeństwo zgodnie stwierdziło, że jeżeli stary samochód, to tylko fiat.
- Przyjechał to nas troszeczkę zaniedbany. Wymagał naprawy. Ponad rok stał na kołkach. Dostał nowy lakier, dużo nowych części i jest z nami na rajdach już czwarty rok - mówią Izabela i Andrzej Grzana, którzy przyjechali aż ze Stargardu.
A przygody z wielu podróży wspominać będą zawsze, jak m. in. to, gdy w drodze na zlot w Zbąszyniu w aucie pękła gumowa rura łącząca wlew paliwa z bakiem. On owijał rurę koszulą. Ona próbowała wlać do baku choć kilka kropli.