Stefan Grenda ukradł broń i amunicję
Chorzowski policjant nie wierzy własnym oczom, gdy na ulicy dotrzega dezertera Stefana Grendę. 20. pułk piechoty z Krakowa podał, że Grenda, zamieszkały w Chorzowie przy ulicy Ligonia 8, uciekł z wojska. Ukradł broń i amunicję, może pojawić się w rodzinnym mieście. Grenda daje się aresztować, nie stawia żadnego oporu, ale to dopiero początek niespodzianek. Na komisariacie przyznaje się do zabójstwa samotnego turysty.
Podhale ogarnia strach, gdy w szałasie w Dolinie Olczyskiej znaleziono ciało 27-letniego mężczyzny. To zaginiony od kilku dni inżynier Dyljon. Zdolny absolwent politechniki w Belgii, urodzony w Katowicach, kochany syn, mąż i ojciec małej córeczki. Już wiadomo, że ktoś strzelił mu z karabinu w tył głowy, a zwłoki ukrył.
Policja ma w końcu sprawcę w ręku, teraz bada, jak doszło do tego zabójstwa. 80 lat temu, jesienią 1935 roku Grenda służy w piechocie. Jest marnym żołnierzem, ledwo daje sobie radę. Wciąż jest karany za brak dyscypliny i drobne kradzieże, inni się z niego śmieją. Wygląda poczciwie, ale to tylko pozory. Pewnej nocy nadarza mu się okazja do ucieczki. Wartownik jest senny, Grenda zastępuje go na godzinkę. Kradnie wtedy broń, amunicję i pieniądze na żołd. Chce powystrzelać kolegów, ale jednak się boi i znika w ciemnościach.
Nie wie, co robić dalej. Do Chorzowa nie jedzie, bo jak potem wyznaje, ojciec by go prześwięcił. Wsiada do pociągu do Zakopanego. Chodzi po górach, śpi w szałasach, kończą mu się pieniądze na jedzenie. Turyści mówią, że jakiś żołnierz z karabinem łazi po szlakach. ma dziwny wzrok. To Grenda wypatruje ofiary. Szuka kogoś samotnego i dobrze ubranego, ale musi polować długo, bo idą tylko grupy. Aż morderca widzi Dyljona.
Mogli się wcześniej mijać na ulicach Chorzowa; ojciec Dyljona, także inżynier, ma fabryczkę w Wielkich Hajdukach. Ojciec Grendy jest hutnikiem. Ale dwaj młodzi mężczyni spotykają się o zmierzchu w Tatrach; Grenda woła, że jest strażnikiem granicznym, tropi złodziei biżuterii i turysta musi z nim iść. Potem zabójca wyjaśniał, że po prostu strzelił człowiekowi w tył głowy, zabrał ubranie i plecak. Znalazł pieniądze, więc przebrał się, poszedł do hotelu, na kolację i do kina. Bardzo dobrze się bawił. Niczego nie żałuje. To najpiękniejsze chwile w jego życiu.
Grenda trafia pod wojskowy sąd doraźny. Jest wesoły, nuci piosenki. Sąd pyta, czy wie, co go czeka. „Ano cóż, tak musi być, nikt mi nie odpuści” - odpowiada dezerter. Zapada najwyższy wyrok. Skazany życzy sobie dobrego obiadu, najedzony, ma dobry humor. Z uśmiechem staje przed plutonem egzekucyjnym. Obecnych ogarnia zgroza.