Stowarzyszenie to nie schronisko...
Świebodzin. - Chciałam uzyskać poradę, a przepędzono mnie sprzed furtki - mówi Mirosława Chmura...
- To, jak mnie tam potraktowano nie mieści się w głowie - zaczyna Mirosława Chmura z Wilkowa, która znalazła na ulicy młodego jastrzębia. Nie wiedząc, co z nim zrobić, a przypominając sobie, że co miesiąc kupuje karmę na rzecz Stowarzyszenia Pomocy dla Zwierząt „Azyl na Koziej”, pomyślała, że tam odnajdzie wskazówki, dokąd ptaka przekazać.
- Pojechałam wraz z mężem na Kozią, odnalazłem budynek. Nie było tam żadnego dzwonka, więc stanęłam przy płocie, a na posesji... cisza. Na darmo wypatrywałam z mężem zwierząt, a przecież na nie dajemy swoje pieniądze. Zaczęliśmy rozmawiać między sobą, co w takim razie dzieje się z zakupioną karmą czy innymi datkami. Może użyliśmy w tej rozmowie kilku niefortunnych zwrotów, ale byliśmy bardzo rozczarowani - przyznaje pani Mirosława, dodając: - i nagle... w oknie ukazała się kobieta, która używając wulgaryzmów przepędzała nas spod furtki. Jak zaznaczała, to teren prywatny, a na wizyty trzeba się umawiać - mówi kobieta i dodaje, że aż zwątpiła czy trafiła w dobre miejsce. - Dla mnie to po prostu niewyobrażalne. Zwierząt tam żadnych nie widać, a puszki na pieniądze i zbiórki karmy są w całym mieście. Ja na pewno na Azyl więcej nie dam - kwituje M. Chmura.
I nagle... w oknie ukazała się kobieta, która używając wulgaryzmów przepędzała nas spod furtki
Warto podkreślić, że działające od kilku lat stowarzyszenie opiera się na pracy społecznej, a siedzibą jest dom i posesja osoby prywatnej. - Spotyka nas dużo przykrych sytuacji. Niestety, ale ludzie nie rozumieją, że Azyl nie jest schroniskiem, a my nie jesteśmy do dyspozycji 24 godziny na dobę. Normalnie pracujemy, mamy rodziny, które też czasem zaniedbujemy, bo swój czas przeznaczamy na opiekę nad zwierzętami, wyjazdy do weterynarzy czy dokumentację. Łatwo wystawić wizytówkę, bo nie można się dodzwonić, bo ktoś nie otwiera... Szkoda, że nikt nie wie, ile pracy, czasu i pieniędzy zwierzaki pochłaniają - zaczyna pani Katarzyna, która współtworzyła stowarzyszenie.
Niestety, ale ludzie nie rozumieją, że Azyl nie jest schroniskiem, a my nie jesteśmy do dyspozycji 24 godziny na dobę
O przykrą sytuację pytamy panią Elwirę ze stowarzyszenia. - Ja również pracuję zawodowo. Nie muszę być dostępna o 6.00 nad ranem ani o 1.00 w nocy, a jeśli chodzi o tę sytuację, to mam jej inny ogląd. Kiedy ci państwo stanęli pod płotem, zajmowałam się akurat kotem, który trafił do mnie dzień wcześniej i wymagał opieki. Miałam uchylone okno w sypialni, więc słyszałam wszystkie przykre, bezpodstawne i bezczelne komentarze na temat Azylu. To był mój prywatny czas, który jak zawsze poświęcam zwierzakom. Nikt nie bierze pod uwagę, że nie mam normalnego domu, bo jest w nim sporo zwierząt. Pani stwierdziła, że nie ma tam żadnych psów, choć paradoksalnie właśnie wtedy wszystkie kojce były zajęte, ale nie widać ich z drogi. Z góry oceniono mnie i cały Azyl - wyjaśnia pani Elwira, która przyznaje, że w dosadny sposób odpowiedziała na wszystkie obelgi.
- Ci państwo obrażali mnie, na moim prywatnym terenie i w moim prywatnym czasie. A co najdziwniejsze ani razu nie było mowy o znalezionym ptaku, bo gdyby o takowym wspomnieli od razu zostaliby skierowani w odpowiednie miejsce - dodaje i wskazuje Ośrodek Rehabilitacyjny Zwierząt Dziko Żyjących w Starym Kisielinie. Problem jednak w tym, że nie każdy mieszkaniec powiatu świebodzińskiego będzie miał jak przetransportować znalezione zwierzę właśnie do Starego Kisielina.
Co więc robić, gdy znajdziemy dzikie zwierzę? O sprawę spytaliśmy w gminie, gdzie poinstruowano nas, że w takich przypadkach najlepiej kontaktować się z wyspecjalizowanymi ośrodkami dla dzikich zwierząt i postępować zgodnie z ich wskazówkami. Podobną odpowiedź otrzymaliśmy w nadleśnictwie. - O fakcie można powiadomić również zarządcę danego gruntu. Po poradę można zadzwonić również do nadleśnictwa - powiedział Jarosław Guzowski, zastępca nadleśniczego.
Autor: Alicja Kucharska