Strach? - Na tej górze nie było strachu
Wyprawa na Uszbę Południową, dość legendarną górę w Kaukazie, która pochłonęła wiele istnień ludzkich, była pierwszym wyjazdem wspinaczkowym Andrzeja Myrty poza Europę. I od razu spore zaskoczenie. Alpy są dość mocno zadeptywane przez turystów i wspinaczy, coraz bardziej tłoczno zaczyna się robić w Himalajach i Karakorum, Góry Kaukazu sąjeszcze dość dziewicze, bezludne. Okazało się, że na Uszbę Południową wchodzili jako pierwsi w tym roku.
Dziewiczy teren
Dość długo trwały przygotowania logistyczne. - Szukaliśmy tańszych połączeń lotniczych, trzeba było znaleźć mapy, opisy tras opowiada radomski wspinacz. Aby dotrzeć do miejsca, gdzie 7 - osobowy zespół zamierzał rozbić pierwszy obóz, trzeba było skorzystać z podwody - wysłużonego samochodu terenowego. - Miało być 10 kilometrów, zrobiło się 15, bo rzeka porwała drogę. To też pokazuje o ile trudniej przemieszczać się w tamtym rejonie świata niż w Europie Przez dwa tygodnie nie spotkali nikogo w górach. W Alpach to nie do pomyślenia - mówi radomski alpinista.
W ścianie Uszby
Po trzydniowej aklimatyzacji i zdobywaniu sąsiednich wierzchołków zmierzyli się z celem wyprawy. W ścianie Uszby spędzili 6 dni. Andrzej Myrta wspianał sie w 3 - osobowym zespole. Wraz z nim byli bielszczanie Adam Rożek i Krzysztof Jurczyk. Trasy nie były zabezpieczane, cały potrzebny sprzęt trzeba było nieść na własnych plecach. Była wspinaczka w ścianie, lodzie, śniegu. Przedsmak tego co spotyka się w wielkich Himalajach. Pierwszy dzień spędzili w skałach od 5 rano do 22.30. Doszli do wysokości 4200, gdzie na grani rozbili obóz. Tam przetrwali dwudniowe załamanie pogody. Dosypało metr świeżego śniegu. Jedyne zajęcie to gra w karty, topienie wody i odsuwanie zwałów śniegu. Wreszcie atak szczytowy. Szczyt na wysokości 4710 metrów zdobyli o godzinie 22.10. Noc spędzili w jamie śnieżnej - 10 metrów od szczytu. Nazajutrz weszli jeszcze raz na szczyt, aby się „rozejrzeć”. Gęsta mgła to jednak uniemożliwiła. Podczas wspinaczki do góry mieli jeden wypadek. Jeden z alpinistów odpadł. Lina asekuracyjna wytrzymała około 10 metrowy lot. Skończyło się na siniakach i potłuczeniach.- To są rzeczy, które wliczamy w koszty. Dobrze, że nie było złamań - mówi Andrzej Myrta. To elementarz każdego alpinisty, nawyk - linę trzeba bardzo dokładnie sprawdzać w poszukiwaniu przetarć, używa się ich tylko przez 5 - 6 lat, powszechną praktyką jest stosowanie nieco cieńszych, ale za to podwójnych lin. Chodzi w końcu o własne życie. Zejście - jak to zwykle bywa - było znacznie trudniejsze. Rozpętała się kolejna burza śnieżnaz gradobiciem, urosła poduszka śnieżna, ruszyły lawiny. Prognoza pogody pokazywała, że na zdobycie góry potrzeba czterech dni, zabrali więc zapas jedzenia na taki czas. W piątym dniu wyprawy trzeba było wydzielać racje, a w szóstym został tylko „ciepły kubek”.
To kosztowny sport
- Lubię po prostu góry, dają mi namiastę prawdziwej wolności - mówi zdobywca kaukazkiej Uszby. Alpinizm to nie tani sport. Andrzeja Myrtę wspiera jego własna firma Durr Poland i prezydent Radomia Radosław Witkowski. Nowa kurtka wspinacza to wydatek 1,5 tysiąca złotych, jeden czekan 1,2 tysiąca złotych, spodnie - 800 złotych i to z promocji, raki - 600 złotych, namiot ponad tysiąc. - Na rzeczach związanych z bezpieczeństwem nie oszczędza się - mówi Andrzej Myrta.
Zawsze są straty, coś poleci w przepaść, wichura potrafi zniszczyć doszczętnie namiot. Tak stało się podczas wyprawy na Uszbę. Puścił zamek - namiot nadawał się do wyrzucenia.
Strach ? - Na tej górze nie było strachu, dlatego, że byłem z ekipą pewną, odpowiedzialną, z ludźmi do których ma się zaufanie - mówi Andrzej Myrta. Małą chwilę grozy przeżyli, gdy schodzili ze szczytu i 150 metrów od namiotu zaczęły się potężne wyładowania. - Powietrze było tak naelektryzowane, że na włosach czułem iskry. Byliśmy obwieszeni wszyscy metalem. w końcu przypięci metalem do ściany. To są dość trudne chwile. - mówi radomski wspinacz. Na ścianie nie ma już żadnych wątpliwości. - Wyłącza się myślenie. Nie myśli się o rodzinie, o pracy. Jest tylko ściana, droga do góry. Wysokość nie robi wrażenia. Czy wisimy nad przepaścią, czy stoimy w bezpiecznym miejscu nie ma to znaczenia. Trzeba iść do góry, a potem zejść - mówi Andrzej Myrta. W tym roku chce „złamać” siedmiotysięcznik w Pamirze.