Strajk MZK strajkiem, ale gapowiczów w Bydgoszczy i tak łapano. Podobno...
Kontrolerów biletów w pojazdach komunikacji miejskiej w Bydgoszczy znowu jest mniej - na całe miasto to już tylko czternaście osób! Straty miasta z powodu jazdy na gapę - tak samo jak w całym kraju - rosną.
Strajk kierowców i motorniczych Miejskich Zakładów Komunikacyjnych w Bydgoszczy na dwa tygodnie postawił komunikację publiczną w mieście na głowie. Płatności za przejazdy - też. W części ściągniętych do miasta autobusów, obsługujących awaryjne rozkłady jazdy, nie było terminali umożliwiających płatność kartą. Pozostawały tradycyjne kasowniki i papierowe bilety, ale i tu były problemy.
- Na linii Z-64 przewoźnik wprowadził autokary wycieczkowe, z rzędami siedzeń i wąskim przejściem pośrodku - opowiada czytelniczka. - Tłok w tych autobusach był straszliwy, do kasowników nie można się było dopchać. Przyznaję, że jeździłam na gapę, zresztą nie tylko ja...
Inny czytelnik pytał wprost, czy w czasie strajku w autobusach... trwają kontrole biletów, bo nikogo ze służb sprawdzających pasażerów przez dwa tygodnie nie widział.
Od pandemii Rewizora nie ma
Od czasu pandemii problem z kontrolerami i sprawdzaniem, czy mamy skasowany bilet, polega na tym, że w praktyce w Bydgoszczy służby sprawdzającej opłaty za przejazd autobusem lub tramwajem prawie nie ma. Od czasu wybuchu pandemii firma Rewizor z Trójmiasta już nie sprawdza biletów - zdecydowała o tym, że ze względu na bezpieczeństwo pracowników wycofuje się z bydgoskiego rynku. Kontrolerów zatrudnia Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej.
Bilet trzeba mieć
Oczywiście, jak zapewnia Tomasz Okoński, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy, zasady taryfowe cały czas obowiązują i nie były zmieniane w czasie trwania strajku części załogi MZK.
- Tym samym pasażerowie zawsze mają obowiązek posiadać dokument przewozowy, np. bilet, do podróżowania komunikacją w Bydgoszczy - mówi rzecznik ZDMiKP.
Kontrolerów jak na lekarstwo
Tyle tylko że sytuacja z kontrolerami w Bydgoszczy już nawet nie jest śmieszna. Na całe miasto w ubiegłym roku było ich dziewiętnaścioro. Teraz jest ich jeszcze mniej!
- Obecnie w mieście kontrole prowadzi 14 kontrolerów. Większość jest na umowę o pracę. Dwie osoby na umowę zlecenie - informuje Tomasz Okoński, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy.
W całym czerwcu załapanych zostało 437 gapowiczów. W tym roku ZDMiKP ma już prawie 4000 wezwań o zapłatę.
Kiepsko z windykacją?
Jarosław Wenderlich, szef bydgoskiego klubu radnych PiS i podsekretarz stanu, wiceprzewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów, zawraca uwagę na zbyt niski stopień egzekwowania należności z tytułu „jazdy na gapę”. - Ponad 38 milionów zł, a tyle wynoszą należności z kosztami sądowymi, z pewnością poprawiłoby sytuację miasta i komunikacji publicznej. Co roku słyszymy o problemach z wyegzekwowaniem tych kwot... - stwierdził.
Jak informuje rzecznik ZDMiKP, w tym roku gapowicz zalegają na prawie 1 mln zł. - To jednak znacznie mniej niż w roku ubiegłym co może wynikać z tego, że od 1 stycznia wzrosła podstawowa kwota mandatu z 250 zł do 323 zł - zauważa Okoński.
Gapowiczów coraz więcej
W kraju gapowiczów przybywa. Długi za jazdę bez biletu wzrosły do 513,8 mln zł - wynika z danych Krajowego Rejestru Długów. Największą grupę dłużników komunikacyjnych stanowią osoby w wieku od 26 do 35 lat. Do rejestru trafia coraz więcej osób niepełnoletnich. Według danych KRD większość gapowiczów nie poprzestaje na jeździe bez biletu. Blisko 62 proc. z nich (234,5 tys.) ma co najmniej dwa przeterminowane zobowiązania finansowe także wobec innych wierzycieli. Łącznie nazbierali ich 5,07 mld zł. Najwięcej, bo dwie trzecie tej kwoty, mają do spłacenia gapowicze w wieku 36-55 lat.
Według KRD, w Kujawsko-Pomorskiem suma długów gapowiczów wynosi 4,8 mln zł.
Najwięcej osób, które jeżdżą bez biletu, jest w województwach śląskim, mazowieckim i łódzkim.