Strajk nauczycieli. Stawka jest wyższa niż tylko podwyżka wynagrodzeń
Stawka strajku nauczycieli jest dużo wyższa niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. To nie jest tylko sprawa pieniędzy, choć nauczyciele z oczywistych względów stawiają je teraz na pierwszym miejscu.
Z punktu widzenia rządu, czy też szerzej – PiS, stawka ma kilka wymiarów. Po pierwsze, pojawiła się okazja do złamania niezależnej organizacji reprezentującej dużą grupę społeczno-zawodową. Ostatnie sondaże wskazują, że nauczycielski strajk nie wstrząsnął notowaniami PiS. I nie ma tu dużego znaczenia, że chodzi o sondaże przed wyborami do Parlamentu Europejskiego – chodzi o odbicie nastrojów. A skoro sondaże się nie załamują, można spróbować wziąć ZNP na przeczekanie. Tym bardziej, że strajk nie ma jednoznacznego poparcia w społeczeństwie.
Czas gra na niekorzyść nauczycieli. Jedne egzaminy, drugie egzaminy, matura, zaliczenie rok szkolnego. Furia rodziców i uczniów będzie się musiała przeciw komuś zwrócić.
Druga rzecz. Rząd wyciągnął chyba wniosek z „psiej grypy” policjantów. Zapewne zdał sobie sprawę, że uleganie żądaniom jednej silnej grupy zawodowej wywołuje żądania ze strony kolejnych. Łatwo sobie wyobrazić co mogłoby się wydarzyć, gdyby strajk nauczycieli zakończył się na warunkach ZNP.
Po trzecie, chodzi o danie wyraźnego sygnału, jakie są zasady gry. Nie ma tak, że ktoś wymusza pieniądze. Podwyżki oraz inne gratyfikacje rząd przyznaje według własnego uznania. Nauczyciele mogą subiektywnie uważać, że należą im się pieniądze, PiS obiektywnie stwierdza, że należą się komu innemu: rolnikom na krowy i świnie, wszystkim dzieciom, emerytom. Nauczycielom może też by się należały, ale to musiałby wcześniej ustalić PiS.
Dla Sławomira Broniarza to też być albo nie być. Jeśli strajk zakończy się klapą, nauczyciele znajdą winnego. Z drugiej strony sami nauczyciele też są pod presją rodziców, swojego poczucia obowiązku i szkolnego kalendarza. Oni najlepiej wiedzą, co to znaczy świecić oczami przed rodzicami. Nie Beata Szydło i Sławomir Broniarz.