Strajk w Solarisie trwa. "Spółka chce wziąć pracowników głodem"
Pod koniec stycznia pracownicy firmy Bus&Coach, należącej do hiszpańskiej spółki Solaris, rozpoczęli masowy strajk. Jak podkreślają, zarząd firmy kompletnie ignoruje ich postulaty i nie wykazuje chęci porozumienia. O sytuacji w Solaris i nowych propozycjach pracodawców rozmawiamy z Piotrem Ikonowiczem - politykiem i działaczem społecznym walczącym o prawa pracownicze.
We wtorek zarząd Solarisu przedstawił stronie związkowej nowe propozycje podwyżek. Co pan i związkowcy sądzicie o tej propozycji?
Po pierwsze, strona Solaris uznała się za kompetentną w ustalaniu składu delegacji na rozmowy ze strony związkowej. Związkowcy poprosili mnie, żebym uczestniczył jako jeden z negocjatorów w tych negocjacjach i Solaris się nie zgodził. Byłem tam we wtorek, załoga symbolicznie wprowadziła mnie do zakładu. ale oczywiście nie o negocjacjach z moim udziałem nie było mowy. Natomiast sama propozycja przedłożona we wtorek przez firmę, jest dla związkowców i pracowników wręcz obraźliwa. De facto, po odliczeniu składek, jest to… 50 zł podwyżki. Takie “podwyżki” dla firmy, której zyski wynoszą około miliard złotych, to zaledwie 2 miliony. To jest kpina i żart ze strajkujących. Gdyby zaproponowano cokolwiek poważnego, to być może część załogi by się zaczęła łamać, zastanawiać, czy nie lepiej wrócić do pracy. A w momencie, kiedy padła tak obraźliwa propozycja, to właściwie utwierdzono strajkujących w tym, że należy dalej walczyć.
Strajk trwa już niemal miesiąc. Związkowcy uważają, że firma w ogóle nie wykazuje żadnej chęci porozumienia. Jak do tej pory wyglądały negocjacje? Dlaczego związkowcy czują się ignorowani?
Dlatego, że nie odbyły się żadne rozmowy. Zamiast usiąść do konstruktywnych rozmów o podwyżkach, przedstawiciele zarządu dali sobie prawo zatwierdzania składu przedstawicielstwa drugiej strony, nie zgadzając się na mój udział, prawdopodobnie przez wzgląd na moje duże doświadczenie w tego rodzaju negocjacjach. Wcześniej organizacja związkowców w Solaris zwróciła się do mnie o wsparcie gdy pojawił się pomysł, żeby zwalniać pracowników z pracy za zwolnienia chorobowe, oczywiście w czasie pandemii. Wówczas pod moimi naciskami i pod presją mediów, które udało mi się sprawą zainteresować, spółka wycofała się z tego pomysłu. Samo to pokazuje, że nie ma tam mowy o partnerskim traktowaniu pracowników, związkowców, ludzi pracy. Traktuje się ich z góry. A potrzebny jest dialog. Trzeba się spotykać, trzeba rozmawiać. Zamiast tego, ze strony pracodawcy mamy w tym momencie do czynienia z jakąś kampanią propagandową, która ma ośmieszyć strajkujących i wykazać, że żadne ustępstwa nie są możliwe. Tymczasem prace zakładu stoją w miejscu, a ceny i koszty życia galopują w górę. Pracodawcy zarabiają coraz więcej, bo koszty pracy są stałe. Koszty produktów, które sprzedają się rzeczy w wyniku inflacji także rosną. W rezultacie pracodawca cieszy się rosnącymi zyskami, którymi nie zamierza się podzielić – choćby na tyle, żeby wyrównać ten uszczerbek w sile nabywczej wynagrodzeń pracowników.
Czego oczekują związkowcy?
Żądania są skromne. Pracownicy żądają podwyżki w kwocie 800 zł dla każdego pracownika. Mówimy o trudnej, wymagającej dużych umiejętności pracy na produkcji. Na początku zarząd firmy próbował przyznać podwyżki tylko tym wyżej kwalifikowanym pracownikom, na wyższych stanowiskach. Nie udało się, bo w załodze jest solidarność. Pracownicy zdają sobie sprawę z tego, że wszyscy stracili, więc wszyscy powinni otrzymać taką samą podwyżkę - 800 zł.
Firma Solaris twierdzi, że są to postulaty “nierealne ekonomicznie”, ale przecież jednocześnie traci na przedłużającym się strajku miliony złotych.
Nasza spółka osiągnęła ostatnio rekordowe zyski. Zatem kiedy podwyżki będą realne? Gdy będzie ponosiła straty? Zauważmy też, że Polska odnotowuje wyraźny wzrost gospodarczy, według ostatnich szacunków na poziomie ponad 7 proc. Rosnący dochód narodowy wypracowują tacy ludzie, jak ta załoga Solarisa. Nie widzę zatem powodu, by w tym ogromnym torcie, który sami pieką, nie mieli swojego kawałka. Przy takim porządku pracownicy będą napędzać, produkować ten silny wzrost gospodarczy i ciągle biedować. Jeśli nie będzie strajków, nie będzie woli pracodawców, żeby podnosić płace. Nota bene, zapotrzebowanie na siłę roboczą ogółem rośnie i w niektórych branżach te podwyżki są czymś naturalnym, bo pracodawcy walczą o pracowników. Ale w takim miejscu nie jest tak słodko. Tutaj ludzie nie mają zbyt wiele atrakcyjnych alternatyw zatrudnienia. Potrafią produkować autobusy. Nie są tak elastyczni, żeby po prostu się masowo zwolnić. Więc jeśli nie zastrajkują, to będą biedować. Są pod ścianą. Co te ewentualne podwyżki oznaczają dla spółki? Oczywiście mniejsze zyski, ze tym razem to oni będą musieli nieco zacisnąć pasa. Ale pracownicy powinni otrzymywać godną płacę. By się najeść, by pracować w warunkach względnego komfortu i stabilności. W tym momencie mamy do czynienia z takim przeciąganiem liny. Pracodawca liczy na to, że gdy na koniec lutego pracownicy nie otrzymają wynagrodzeń, to strajk się załamie. A mówimy o ludziach, którzy - jak niemal wszyscy - mają kredyty, rachunki do zapłacenia, zobowiązania. W pewnym momencie będą mieli duży kłopot. Jest ciężko, ale osobiście muszę powiedzieć, że są bardzo dzielni. Jestem dumny z tego, że byłem wczoraj wśród nich.
Czyli spółka gra na zwłokę.
To jest taktyka “weźmy ich głodem”. Ale powiem też, że nastroje są bardzo dobre i optymistyczne. Miło patrzy się na ludzi, którzy się prostują i podnoszą głowy. Bo przez wiele lat polscy pracownicy mieli głowy pochylone.
Wynagrodzenie minimalne w Polsce jest regularnie podnoszone. To nie wystarcza?
Ci, którzy zarabiają minimalną pensję - to jest około 10 proc. zatrudnionych - oni na inflacji tak bardzo nie tracą, bo stopień waloryzacji tej płacy minimalnej jest zbliżony do inflacji, może trochę mniejszy. Ale ktoś, kto zarabia trochę powyżej tak jak pracownicy Solaris, nic nie zyskuje na podniesieniu płacy minimalnej. Jego pensja stoi w miejscu, a ceny galopują, rachunki są coraz wyższe. Jak mają je zapłacić i jeszcze nierzadko utrzymać rodziców? Siła nabywcza płac znacznie zmalała, a pracodawca na tym korzysta, bo ma tańszą siłę roboczą. Pracownicy Solaris produkują znakomite autobusy, które się świetnie sprzedają, mają doskonałą renomę w całej Europie, co widać także w wielkich zyskach firmy. A zarabiają coraz mniej. To nie jest jakaś roszczeniowość, chciwość. Chodzi o to by straty, które wynikają z inflacji, skompensować podwyżkami. Pracownicy chcą wyrównać ubytek siły nabywczej swojej płacy. Chcą mieć przynajmniej tyle, ile mieli do tej pory, nie chcą tracić.
Czy władze spółki Solaris w Hiszpanii jakkolwiek próbują rozwiązać ten spór, załagodzić sytuację?
Wiem, że marszałek Czarzasty (wicemarszałek Sejmu, Włodzimierz Czarzasty - red.) kontaktował się z premierem Hiszpanii w tej sprawie. Ale na ile premier ma wpływ na właścicieli prywatnej spółki w Hiszpanii? Pewnie niewielkie, więc to raczej takie symboliczne kontakty. Natomiast rzeczywiście, sensowne będzie skontaktowanie się z tamtejszymi związkami zawodowymi. Ale to jeszcze przed nami.
Kiedy następna tura rozmów?
Solaris twierdzi, że te propozycje przedstawione we wtorek są fantastyczną, optymalną, ostateczną ofertą. Jeśli tak, to raczą żartować.
---------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe. Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień