Straż pożarna to służba ratownicza
Została nazwa straż pożarna, ale dziś tak naprawdę to jesteśmy już służbą ratowniczą - mówi nam Przemysław Gliński, zastępca komendanta Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Gorzowie.
Dlaczego straż pożarna tak fascynuje niemal każdego chłopaka od dziecka?
Chyba dlatego, że strażacy są widoczni w wielu sytuacjach. Nie tylko w typowej akcji, ale też w wielu zdarzeniach codziennych na ulicy. Dzieci, idąc z rodzicami na spacer, często więc widzą wóz strażacki. A to musi wyzwalać emocje i ciekawość.
Nie śpiewa się jednak „Gdy byłem małym chłopcem, to chciałem być strażakiem”…
Ale jest bajka „O Wojtku, który chciał zostać strażakiem” (śmiech – dop. red.). Kiedy rozmawiamy z dziećmi, to okazuje się, że bardzo wielu małych chłopców marzy o tym, żeby robić to, co my.
Ciężko dostać się do straży?
Ciężko nie jest, choć oczywiście wymagamy pewnych predyspozycji, które są weryfikowane przy przyjęciu. Trzeba być dobrego zdrowia, mieć odporność psychiczną. Oczywiście trzeba też mieć dobrą kondycję. Poza tym kandydat musi mieć w sobie chęć pomagania innym. Bez tego nie zostanie strażakiem.
Dawniej mieliście więcej pracy niż dziś?
Cały czas zmienia się zakres naszych działań, bo dochodzą nowe zagrożenia. Do 1992 r., kiedy powstała Państwowa Straż Pożarna, z reguły gasiliśmy pożary i zajmowaliśmy się drobnymi sytuacjami poza gaszeniem ognia. Od 25 lat nasza działalność się rozszerzyła – od ratownictwa technicznego przez chemiczno-biologiczne, medyczne po wiele innych. Doszła pomoc przy klęskach żywiołowych, silnych wiatrach, powodziach. Różnego rodzaju zadań mamy więc coraz więcej. Jest dużo pracy. Gdy trzeba, wypompowujemy wodę z piwnic, usuwamy zwalone prze wichury drzewa, zabezpieczamy pozrywane linie energetyczne, zabezpieczamy dachy. Przy każdym z tych wydarzeń jest straż.
Przez to społeczne zaufanie do straży nie spada…
Zawsze plasujemy się na podium. Wielu ludzi, jak nie wie, co ma zrobić z jakimś problemem, dzwoni właśnie do nas.
A z czym się do Was dzwoni? Ostatnio pisaliśmy, że musieliście przyjeżdżać do chorej osoby w Gorzowie, która spadła z łóżka, bo pogotowie nie chciało.
My wolimy wyjechać dwa razy za dużo niż raz za mało. To jest nasz standard. Zdarza się przecież, że przyjeżdżamy na miejsce wezwania, a tam okazuje się, że to nie my powinniśmy pomagać...
A kiedy należy do nas dzwonić?
Przede wszystkim wtedy, gdy widać zadymienie, ogień. Jedziemy też w miejsca, gdzie ludzie wyczuwają dziwny zapach jakiejś substancji. Jeździmy i do przysłowiowego kota na drzewie. Ludzie zapominają jednak, że jak kot na drzewo sam wszedł, to z niego bez pomocy zejdzie. Widzą, że przez trzy dni jest na drzewie, ale nie zauważają, że w nocy schodzi, by coś przekąsić (uśmiech - red.).
Statystycznie do jakich zdarzeń jeździcie najczęściej?
Do wypadków drogowych, anomalii pogodowych. No i do pożarów, oczywiście…
Nie wychodzi na to, że do ognia to jedziecie „przy okazji”?
Została nazwa straż pożarna, ale dziś tak naprawdę to jesteśmy już służbą ratowniczą.
Wiosną czy latem często słyszę o zawodach pożarniczych. Lubicie rywalizację?
Rywalizujemy w tzw. sporcie pożarniczym. Na początku czerwca będą mistrzostwa województwa. Strażacy rywalizują w nich chętnie. Liczę, że chętnie też włączą się w rywalizację w plebiscycie Strażak Roku, którą organizujemy wspólnie z „Gazetą Lubuską” i lubuskimi OSP.