O dzielnych braciach Ceglakach z Sieniawy usłyszała cała Polska. Kuba i Damian uratowali zalewie 20-letnią mieszkankę sąsiedniej wsi, która jadąc samochodem wpadła do rowu. Cała Sieniawa jest dumna ze swoich bohaterów, którzy pomaganie innym mają we krwi.
Piątkowy wieczór, godzina 19. Bracia Damian i Kuba reperują coś przy jednym z samochodów, w garażu u tego pierwszego w Sieniawie. W tygodniu pracują w transporcie, więc zwykle w weekendy mają czas na niezbędne naprawy.
- Nagle przybiegł do nas syn sąsiada. Powiedział, że był wypadek i samochód jest w rowie - wspomina pan Jakub Ceglak.
Mężczyźni natychmiast tam pobiegli. Na szczęście nie było daleko, bo zaledwie 200 metrów od domu Damiana.
Auto leżało w rowie do góry kołami
Był 27 listopada, zapadła już noc. Ziąb, nic nie widać, jedynie małe światełko migało w środku samochodu. Auto leżało w rowie melioracyjnym do góry kołami, po tym jak wypadło z drogi i dachowało. Nie wahając się ani chwili, ratownicy wskoczyli do głębokiego rowu. Jak zapewnia pan Jakub, to najgłębszy rów w całej Sieniawie. Dzień wcześniej była okropna ulewa i lodowanej wody było tam po pas.
- Poświeciliśmy latarkami w telefonach i zobaczyliśmy, że ktoś jest w środku - wspomina pan Jakub.
W oplu siedziała młoda dziewczyna i to ona świeciła latarką w telefonie. Przed zimną wodą uciekła na tylne siedzenie. Bo ta wdarła się do środka pojazdu i od strony kierowcy auto było już w połowie pod wodą.
- Nie mieliśmy przy sobie żadnego narzędzia, którym moglibyśmy tę dziewczynę uwolnić. Z garażu wybiegliśmy, tak jak staliśmy. Próbowaliśmy stłuc szybkę siłą. Kopaliśmy, ale to nic nie dawało
- mówi 33-latek.
Damian zobaczył podjeżdżający drogą samochód. Wyskoczył na jezdnię i zaczął machać rękami, by go zatrzymać. Kierowca akurat wracał do domu z zakupami ze sklepu. Stanął, a brat poprosił o cokolwiek, czym można byłoby wybić szybę. W bagażniku znalazł się metalowy klucz.
- Poprosiłem pasażerkę opla, aby jak najdalej się odsunęła, żeby nie dostała odłamkiem szyby. Damian wybił szybę, jej resztki usunęliśmy gołymi rękami, aby dziewczynę bezpiecznie wyciągnąć - opisują akcję pan Jakub. Na miejscu pojawili się strażacy z OSP Sieniawa i ich koledzy z Przeworska.
- Zanim przyjechała karetka, strażacy owinęli dziewczynę folią życia, bo była mokra i zmarznięta - opowiada mieszkaniec Sieniawy. Kilka minut później przyjechała karateka i młodą pasażerką odpowiednio się zajęła. 21-latka była w szoku.
Po bohaterskiej akcji w sieci i gazetach ogólnopolskich pojawiły się artykuły wychwalające dzielnych braci, które były licznie komentowane.
- Pisali, że bohaterowie. Ale nas to nie jest nic nadzwyczajnego. My to robimy na co dzień - mówi skromnie jeden z braci.
Bo rodzina Ceglaków to czterej bracia. Każdy z nich nosi dumnie mundur Ochotniczej Straży Pożarnej w Sieniawie. Oprócz Damiana i Jakuba jest jeszcze Artur i Eryk. Eryk Ceglak jest teraz komendantem OSP. Przejął schedę po zmarłym w tym roku ojcu Marianie Ceglaku, który w ochotniczej straży pożarnej służył 50 lat. Był wzorem strażaka, ale i wychował pokoleń druhów. Za swoją działalność i poświęcenie uhonorowano go wieloma odznaczeniami resortowymi, pożarniczymi i państwowymi. Widząc zaangażowanie ojca, jego synowie nie marzyli o niczym innym, tylko o zostanie strażakami.
- Od dzieciństwa chodziliśmy do remizy. Nie pamiętam tego, ale tata woził mnie małego wozem strażackim - śmiecie się pan Jakub. - Oficjalnie 15 lat już służę. Zapisany byłam wcześniej do młodzieżówki. Musiałem być jednak pełnoletni, żeby jeździć na akcje.
Na co dzień wyciągają ludzi z pożarów
Najciężej z pożarów wyciąga się zwłoki. Strażak wspomina, jak w marcu w wybuchu gazu zginęła córka z ojcem. Ktoś musiał ich przecież wyciągnąć ze zgliszczy.
- Czasem jest ciężko, bo starsi ludzie nie chcą opuszczać domów, nawet jak ogień szaleje. Zamykali się w kuchni i mówili, że za żadne skarby nie wyjdą. Wyciągaliśmy ich wtedy siłą
- wspomina pan Jakub.
Są też sytuacje z udziałem zwierząt. Np. kotek wchodzi sobie na drzewo i dwa dni nie schodzi. W takich sytuacjach, a jakże, ludzie dzwonią do druhów OSP.
I wydawać by się mogło, że wszyscy doceniają pomoc i poświęcenie strażaków ochotników, którzy ratują życie i dobytek. I że po każdej takiej akcji padnie proste i nic niekosztujące słowo „dziękuję“. Otóż nie zawsze tak jest.
- Nawet jak jakiś błąd zrobimy, np. podczas powodzi, to ludzie jeszcze mają do nas pretensje. Czasem nawet tułamy się po komisariatach policji, czy po sądach - mówi o mniej przyjemnych aspektach społecznej służby Jakub Ceglak.
Przypomina, że właśnie podczas jednego z podtopień, kiedy zalewało ludziom domy, a strażacy robili, co mogli, pracując wiele godzin, znalazł się i taki mieszkaniec, który z sieniawskim strażakami chciał walczyć w sądzie. Przed obliczem Temidy oskarżał ich o „złą organizację”. Oburzony skarżył się też gminie. Sąd z miejsca strażaków z miejsca uniewinnił.
- Różne są przeboje: „a czemu ta długo?”, „gdzie tyle czasu byliście?”. Jak ktoś chce złym słowem poczęstować, to zawsze doszuka się złego - rzuca strażak sentencjonalnie.
Mimo to w rodzinie Ceglaków rośnie już kolejne pokolenie strażaków. Jak Michał, syn pana Jakuba, słyszy, że tata idzie do remizy, to też od razu się ubiera. Ma 5-lat i już wie, że chce być strażakiem.
- Kiedyś, jak mnie w nocy wezwali na akcję, to powiedział, że czekaj tata, bo idzie ze mną. Jak przyjeżdżam do domu, to też zawsze musi być wizyta w remizie i młody kontroluje, czy wszystkie samochody stoją - mówi Kuba z nieukrywaną dumą.
Skromne chłopaki
O tym, że strażacy ochotnicy uratowali życie mieszkance sąsiedniej wsi, burmistrz miasta i gminy Sieniawa dowiedział się… z Facebooka.
- Zapytałem jednego z braci, Eryka, który jest pracownikiem gminy i odpowiada za straż, czemu mi nic nie powiedział. On na to: „a co, panie burmistrzu, tu do mówienia. Uratowali dziewczynę i tyle. Każdy powinien się tak zachować”. A przecież nie każdy by się tak zachował, wielu ludzi by przeszło obok i nie zrobiłoby nic
- wspomina rozmowę z komendantem burmistrz Adam Woś.
Adam Woś jest też prezesem Zarządu Oddziału Gminnego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych RP w Sieniawie. Uczestniczy we wszystkich uroczystościach i słyszy, co „ludzie gadają”.
- Czasem wśród społeczeństwa spotka się krzywdzącą opinię o strażakach. Zwłaszcza jak uroczyście świętujemy Dzień Strażaka. Wtedy ludzie mówią, że strażacy tylko się bawią. A kiedy dochodzi do sytuacji dramatycznej i trzeba pomagać, to nie ma nikogo innego, tylko strażacy - zauważa Woś. - Dlatego zachęcam młodych ludzi do zgłaszania się do OSP, bo uważam, że jest to najpiękniejsza formacja, jaka jest w naszym państwie. To są ochotnicy, ale doskonale wyposażeni - argumentuje burmistrz Sieniawy.
Niedawno udało się kupić strażakom nowy wóz. Chłopaki mają znakomity sprzęt i to ponoć nie gorszy, niż wozy na wyposażeniu Państwowej Straży Pożarnej.
- Niejednokrotnie sam miałem okazję się przekonać, jak potrawą być dzielni i ofiarni druhowie podczas powodzi, nawałnic czy huraganów. Nie mówiąc o wypadkach, które są na terenie gminy dość powszechne. Zanim pojawią się służby powiatowe, to nasi strażacy są już na miejscu - wychwala strażaków Adam Woś.
Burmistrz braci Ceglaków zna praktycznie od dziecka. Ich postawą wcale nie był zaskoczony.
- Jak ktoś ich zapyta, czy czują się bohaterami, to odpowiadają, że przede wszystkim czują się strażakami i jaka jest powinność strażaka to oni to doskonale wiedzą - dodaje.
I podkreśla, że doskonale wspomina śp. Mariana Ceglaka, ojca braci, który był komendantem OSP KSRG Sieniawa przez 30 lat. Zasłuży na miano „człowieka legendy”.
- Po śmierci ich ojca byłem załamany i zdruzgotany. Nie wyobrażałem sobie funkcjonowania straży bez śp. Mariana. Zastanawiałem się, kto byłby go w stanie zastąpić. Miał jednak wspaniałych synów i Eryk bardzo godnie zastępuje ojca. To jest taka niezwykle oddana dla straży rodzina. Po prostu świetne chłopaki - opisuje burmistrz.
A Sieniawa dobrych strażaków potrzebuje, bo z każdej strony jest otoczona trzema rzekami. Jest San, Lubaczówka i Przykopa. Zatem przyjdzie większa ulewa i podtopienia gotowe. Na szczęście, dzieleni strażacy nie szczędzą sił i zdrowia, czy to noc, czy dzień, są gotowi pomóc. Bo dla rodziny Ceglaków bycie strażakiem to nie tylko zawód, a wręcz powołanie. Oni tą strażą żyją, a strażnica to ich dom.