Stu pilarzy nie wytnie tylu drzew w ciągu dnia, co jeden harvester
To jest działalność na skalę przemysłową, przerabianie lasu na deski. Nie wiadomo też, co dzieje się z drzewem, które jest wycinane - mówi Alina Krutel, walcząca przeciw wycince w Puszczy Białowieskiej.
Jak to się stało, że Pani, gdańszczanka, zaangażowała się czynnie w akcje ekologów w Puszczy Białowieskiej?
Pochodzę z Hajnówki. Tam się urodziłam, a puszcza była moim pierwszym placem zabaw. Jestem więc emocjonalnie związana z tym lasem. W dodatku w ostatnich latach moje życie tak się ułożyło, że większość czasu spędzam w Hajnówce, stąd - dość niespodziewanie dla siebie - stałam się działaczką. Nałożyły się tu dwie rzeczy: to, że ogromnie żal mi tego, co się dzieje z tym lasem, a po drugie trafiłam na ludzi, którym mogę pomagać.
Ma Pani na myśli miejscową ludność?
Nie, ekologów. Protest firmują Greenpeace, Dzika Polska i Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot. Natomiast „obroną fizyczną” lasu zajmują się ludzie z całej Polski, a także z zagranicy.
Ekolodzy monitorują puszczę od wielu lat. A sam pomysł z wycinkami powstał jeszcze przed objęciem rządów przez min. Szyszkę.
Rzeczywiście akt prawny otwierający furtkę takiej wycinki został podpisany jeszcze przed zwycięstwem PiS, ale podobno była obietnica, że Puszcza Białowieska zostanie nieruszona.
Ma Pani na myśli Białowieski Park Narodowy czy cały obszar puszczy?
Cały obszar. Park pozostaje nieruszony. Nie mają prawa tam wejść. To jest ścisły rezerwat.
Ministerstwo i Dyrekcja Lasów Państwowych prowadzoną w otulinie parku wycinkę tłumaczy bardzo racjonalnie. Tamtejsze świerki zostały zaatakowane przez kornika drukarza, a jedyny sposób, żeby go wytępić, to wycięcie chorych drzew. Czy ekolodzy uważają, że nie należy chronić puszczy przed kornikiem drukarzem?
To nie jest pierwsza gradacja kornika w historii...
Wyjaśnijmy Czytelnikom termin „gradacja”.
Chodzi o skokowe zwiększenie populacji. No więc kornik był tam od zawsze i do tej pory puszcza sama to regulowała. Świerki, które atakuje kornik stanowią 8-10 proc. drzewostanu puszczy, a tych zaatakowanych drzew jest niewiele. W dodatku nie można wykluczyć, że część z nich usycha z powodu suszy. Wody jest mniej, a świerk jest płytko ukorzeniony. Poza tym taki martwy świerk jest również pożywką dla innych organizmów. Zabieranie im tego pożywienia jest końcem życia dla innych gatunków, bo nie będą miały środowiska, żeby się rozwijać.
Ale wycinane są te drzewa, na których kornik żeruje, a nie te już martwe.
Patrząc na zręby widać, że wycinane jest wszystko „jak leci”, nie tylko świerki. Do lasu wjeżdżają ciężkie maszyny - harvestery, które rozjeżdżają puszczę i niszczą wszystko, co im staje na drodze, po prostu dlatego, że to są wielkie maszyny. Mają tam być zalesienia, ale Puszcza Białowieska nie jest lasem gospodarczym, który można tak po prostu na nowo zalesić. Ludzie przyjeżdżają tam przecież właśnie po to, żeby zobaczyć las naturalny w postaci niezmienionej od tysiącleci.
Zwolennicy polityki ministra Szyszki argumentują, że pozostawienie puszczy własnemu losowi może doprowadzić do pewnej monokultury drzewiastej. Świerki obumrą i zostaną tam głównie graby.
Nieprawda. Powtarzam: kornik nie zaatakował pierwszy raz i puszcza do tej pory sobie z tym radziła. Kornik jest też pożywieniem dla niektórych ptaków, więc to nie jest tak, że możemy sobie pozwolić, żeby kornika wywieźć poza puszczę i problem będzie rozwiązany. On też jest elementem bioróżnorodności w Puszczy Białowieskiej.
Mówi się, że te niewycięte martwe drzewa to faktycznie jest niebezpieczeństwo, bo mogą się zwalić.
Mogą, ale gdyby chodziło o bezpieczeństwo, to wycinano by martwe drzewa przy szlakach. Te drzewa nie są jednak wycinane. Wszystkie wycinki są w głębi lasu, do którego nie ma wstępu.
Skąd taka determinacja ministra Szyszki?
Moim zdaniem, jedynym powodem jest ekonomia. Jeżeli wytnie się drzewo z lasu gospodarczego, które ma 20 lat i drzewo z puszczy, które ma sto lat, to ma ono zupełnie inną wartość. A to jest działalność na skalę przemysłową, przerabianie lasu na deski. Nie wiadomo też, co dzieje się z drzewem, które jest wycinane. Gdzie jest sprzedawane.
Podobno do niczego poza opałem się nie nadaje.
Proszę pójść na zrąb i zobaczyć, jak to wygląda. To jest normalny materiał, jaki się pozyskuje z lasu. Podczas jednej z blokad byliśmy w środku lasu w oddziale niedaleko Świnoroj. Zrąb, po którym szłam pokryty był gałęziami odciętymi przez harvester. Uginał się pod nogami, jak dywan. To nie były suche gałęzie.
A jak spór wokół wycinki przyjmuje miejscowa ludność? Z tego, co słyszałem wynika, że zdania są podzielone.
Bardzo mocno. Obrońców puszczy, takich jak ja, jest mniejszość. Większość jest za wycinką. To kwestia tego, że tam mieszka wielu leśników, mają rodziny, znajomych, którzy ich popierają. Działa też propaganda, która mówi, że kornik zje puszczę, a ci, którzy się przeciwstawiają wycince to są ekoszkodnicy. Jest też konkurencyjne stowarzyszenie ekologów SANTA, które otrzymuje państwowe dotacje, a którego założycielem jest pan zajmujący się przeróbką drewna. To tacy ekolodzy, którzy uważają, że ochrona lasu polega na jego wycince.
Ale podobno zakaz wstępu do lasu w związku z pracami przy wyrębie skutkuje tym, że nie przyjeżdżają turyści.
Kiedy był absolutny zakaz wstępu do lasu, ludzie odwoływali rezerwacje. Odwołano m.in. wyprawę, by oglądać sóweczkę zwyczajną, która jest niezwykle rzadkim gatunkiem, a można ją spotkać w puszczy. Szykowali się na nią ludzie z całej Polski, ktoś nawet z Włoch, a tu wprowadzono zakaz z dnia na dzień. W połowie czerwca Obóz Obrońców Puszczy zorganizował Weekend w puszczy, sądzę, że wtedy pod naciskiem ekologów i dla ratowania wizerunku Lasy Państwowe otworzyły niektóre rejony, żeby można było tam wejść. Ale nadal w bardzo wielu miejscach puszcza jest zamknięta i to jest sytuacja zmienna. Na stronie Lasów Państwowych pojawiają się informacje, do której części puszczy można aktualnie wejść.
To nie przekonuje miejscowych?
Staramy się do nich docierać. Moja ciocia ma 85 lat i była do niedawna obojętna. Nie interesowała się całą sprawą. Kiedy jednak pokazałam jej film z harvesterem, popłakała się i powiedziała, że to morduje puszczę. Inni - jak tego nie widzą - nie są świadomi tego, co tam się dzieje. Stu pilarzy nie wytnie tylu drzew w ciągu dnia, co harvestery. Miejscowa ludność z tej wycinki nie ma absolutnie nic. Nie dość, że to całe drzewo znika, nie wiadomo gdzie, to jeszcze pilarze, którzy mieli zatrudnienie w lesie, nie mają pracy. Część ludzi dotyka to ekonomicznie, chociaż w dalszym ciągu znakomita większość jest za wycinką.
Podobno to, że wykorzystuje się harvestery - paradoksalnie - sprzyja Waszym blokadom. Maszyny jest łatwiej zablokować niż pilarzy.
To prawda. A właściciel harvesterów, firma z Giżycka, ma przy okazji pewność, że ich maszynom nic się nie stanie w trakcie blokady, bo blokujący się zobowiązują, że tych maszyn nie zniszczą. A normalnie muszą wynajmować ochronę, bo to bardzo cenne maszyny (śmiech).
Ale sytuacja jest chyba daleka od sielanki? Występując w ostatnią sobotę podczas protestu w obronie niezależności sądów na placu Solidarności w Gdańsku mówiła Pani, że Straż Leśna jest brutalna w stosunku do ekologów.
Nie wiem, czy Straż Leśna ma prawo do używania siły, ale chyba tak, skoro jej używa, choć nasze blokady są całkowicie pokojowe. Jeśli podchodzi Straż Leśna czy policja, od razu zaznaczamy, że my nie używamy siły. Mimo to podczas jednej z blokady został przewrócony mężczyzna, który krzyczał, że ma problemy z kręgosłupem. Nie przeszkodziło to funkcjonariuszom usiąść na nim. Skuto go i przewieziono na komisariat. Na innej blokadzie skuto też kajdankami dziewczynę, która robiła zdjęcia.
Doszło do jakichś niebezpiecznych sytuacji?
Raz było blisko, kiedy Wiola Smul, aktywistka Greenpeace wisiała na trójnogu na wysokości kilku metrów nad główną łyżką harvestera i w pewnym momencie któryś ze strażników zaczął rozmontowywać ten stelaż. Było zagrożenie, że ona może spaść, ale ostatecznie została stamtąd siłowo zdjęta przez policję.
Pani też przykuwała się do harvestera?
Nie, robią to wyłącznie osoby specjalnie przeszkolone. Ja zajmuję się głównie aprowizacją.
Jakie kary grożą protestującym?
Finansowe. Ja też czekam na wezwanie do sądu za wejście do lasu mimo zakazu. Straż Leśna mnie spisała, zagroziła, że wejście będzie mnie kosztować pięć tysięcy złotych, a kolejne pięć - niewycofanie się, tylko pójście dalej. Podobno groziło mi niebezpieczeństwo z powodu trwającej wycinki, chociaż harvestery były zablokowane, o czym strażnicy doskonale wiedzieli. Ofiarą straży padają też miejscowi, nieuczestniczący w protestach, ale po prostu wchodzący do lasu, tak jak to robili od zawsze. W dodatku przyszły wezwania do zapłaty wysłane przez właściciela harvesterów, który domaga się zwrotu pieniędzy za utracony zarobek za okres blokady maszyn. Organizatorzy protestu zorganizowali pomoc prawną. Także dla „lokalsów”.
Ile osób protestuje?
Ta liczba jest zmienna.
Jakiego wsparcia oczekują ekolodzy?
Tak jak wszyscy - potrzebują wsparcia finansowego. Ale potrzeba im też wsparcia osobowego. Zależy im na tym, żeby ludzie przychodzili na te wycinki, żeby postali, zobaczyli, jak to tak naprawdę wygląda. Jeśli ktoś podchodzi i mówi, że ich wspiera - to im dodaje energii. Obrońcy puszczy zapraszają. Także by swoją obecnością wesprzeć ekonomicznie ludność miejscową. No i żeby zobaczyć tę puszczę, póki nie jest za późno. Można przyjechać do Obozu
Obrońców Puszczy w Pogorzelcach, rozbić tam namiot i z nimi po prostu pobyć. Nie trzeba uczestniczyć w blokadach. W weekendy, kiedy harvestery nie pracują i nie ma w związku z tym blokad, przygotowywane są akcje uświadamiające np. spacery dla turystów i miejscowej ludności na zręby. Były spotkania z ekologami, m. in. Adamem Wajrakiem i Michałem Książkiem. Przyjechali też naukowcy, aby sprawdzić stan puszczy, ale nie zostali wpuszczeni do lasu, bo harvestery pracowały.
I co?
Wycofali się, bo uznali, że nie mogą łamać prawa. My je łamiemy na własną odpowiedzialność.