Suma strachu [komentarz]
W latach 70. i 80. minionego wieku Europą wstrząsały zamachy grup terrorystycznych Baader-Meinhof i Czerwonych Brygad. Kto dziś o nich pamięta? Jak szybko i po jakich stratach zapomnimy o tzw. Państwie Islamskim?
Jak bardzo trzeba nienawidzić Zachodu, żeby podkładać bomby i zabijać bezbronnych, przypadkowych ludzi? Zamachowcy z Nowego Jorku, Londynu, Madrytu, Paryża, a teraz z Brukseli wywodzą się ze środowisk islamskich fanatyków, którym marzą się hurysy i święta wojna. Atakują ludzi, z którymi, o ironio - tysiące arabskich uchodźców chce żyć w jednej Europie.
Po każdym zamachu przypominam sobie włoską dziennikarkę Orianę Fallaci: „Europa nie jest już Europą, ale Eurabią, która z powodu uległości wobec wroga, islamskiego nazizmu, kopie swój własny grób” - napisała przed laty w „Corriere della Sera”. Mocne? Mocne, dlatego była często krytykowana za ostre słowa.
Ostrzegała w artykule „Wściekłość i duma”: „To jest wojna, obudźcie się! Czy nie widzicie, że tacy ludzie jak Osama bin Laden chcą nas zniszczyć? Że czują się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci, tylko dlatego że pijecie wino lub piwo, chodzicie do teatru lub kina, nosicie minispódniczki albo krótkie skarpetki, kochacie się, kiedy chcecie, gdzie chcecie i z kim chcecie? Nawet to was nie obchodzi, idioci?”.
Co powiedziałaby dziś, po zamachach w kolejnej stolicy europejskiej? Po czyjej stanęłaby stronie w sporze na temat uchodźców?