Kończy się 14. rok budowania kościoła świętych Franciszka i Klary w Tychach. Rozpoczął się montaż piątej, najwyższej i najważniejszej wieży, która wyrasta jakby z rany serca Chrystusa.
Cały kościół zbudowany jest na planie krzyża. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z architektem Stanisławem Niemczykiem, ten wziął krzyż franciszkański, położył przede mną i powiedział: „To będzie nasz kościół” – wspomina ojciec Wawrzyniec Jaworski, budowniczy kościoła świętych Franciszka i Klary. – Budowanie na planie krzyża to żadna nowość. Nowością są tu jednak wieże. Nie jakieś symboliczne, ale potężne, wysokie wieże. Pięć wież wyrastających z ran Chrystusa: jego nóg, rąk i serca. Cztery pierwsze mają mieć po ok. 45-46 m, ostatnie – ponad 70 m.
Przez rany Chrystusa do nieba
Najbliżej zakończenia są wieże nad drzwiami wejściowymi. Wieże ran nóg Chrystusa. Obie mają już ponad 40 m. Brakuje im ze trzech metrów. – Ale będzie to budowanie bardzo skomplikowane, bo doszliśmy do miejsca, z którego wieże mają się rozchylać jak gwoździe, którymi Pan Jezus został przybity do krzyża – tłumaczy o. Wawrzyniec Jaworski. – To rozchylenie symbolizuje otwarcie na niebo. Przez rany Chrystusa do nieba.
Najeżdżaj kursorem na punkty i wyświetlaj informacje na zdjęciu
O. Wawrzyniec, który te wieże, cały kościół i klasztor buduje własnymi rękami, z pomocą kilku mężczyzn, nie ukrywa, że te wieże znacznie podniosły koszty budowy całego kompleksu kościelno-klasztornego i wydłużyły w czasie jego budowanie.
– Ale coraz bardziej widzę, że bez nich ten kościół wiele by stracił. One nadają mu niesamowitego sensu. Przecież św. Franciszek był stygmatykiem, więc zaakcentowanie ran Chrystusa poprzez te wieże idealnie pasuje do franciszkańskiego kościoła – mówi o. Wawrzyniec.
Cały rok 2015 zdominuje kończenie budowy wież, ale do zamknięcia tego etapu nie dojdzie. – Najwyższa wieża zostanie ukończona w części konstrukcyjnej. Potem trzeba będzie wykonać na całej długości podkonstrukcję, a następnie wszystko pokryć blachą aluminiową. Wieża symbolizująca ma mieć kształt srebrzysto-żółtego falującego płomienia – opowiada budowniczy. - Zrazu miała być czerwona, ale czerwony aluminium okazał się nie do zdobycia.
Kamień skłania do refleksji nad ludzką... omylnością
Prócz wież osobliwością wznoszonej budowli jest sam materiał. Kościół świętych Franciszka i Klary powstaje bowiem z kamienia, za co budowniczych pochwalił burmistrz Asyżu.
O. Wawrzyniec nie ukrywa, że zrazu się przestraszył, kiedy usłyszał, że budowla ma powstać z kamienia.
- Pomyślałem sobie: kto to będzie rozbijał? Kto będzie układał z tego mury? – wspomina i zaraz dodaje: Teraz wiem, że kamień to bardzo dobry materiał na kościół, bo stworzył go sam Pan Bóg. Nie jest dziełem ludzkich rąk, jak np. cegła. Kamień to twór boski i wbrew pozorom wcale nie jest trudny w obróbce. Łatwo się go łamie, łatwo z niego wycina elementy trójkątne, okrągłe, kwadratowe... A ponadto kamienie są jak ludzie: nie ma dwóch takich samych. Wbudowaliśmy już tysiące kamieni i nie spotkaliśmy dwóch identycznych.
Najeżdżaj kursorem na punkty i wyświetlaj informacje na zdjęciu
Do historii przejdą refleksje ojca Wawrzyńca nad kamieniem, z którym od 14 lat obcuje od rana do wieczora. Jego zdaniem, kamień pobudza do zastanowienia się nad ludzką omylnością.
Czasem jakiś kamień wydaje się na oko solidny, wręcz gotowy do wstawienia w ścianę, a okazuje się kruchy, wewnątrz jakby nie do końca skamieniały. A inny, na pozór chory, rakowaty, popękany, natomiast ani z niego coś odłamać, ani nawet uszczerbić
- opowiada budowniczy.
Budowanie z kamienia to dziś ogromna rzadkość. Podobieństwo do materiału, z jakiego są budowle w Asyżu sprawiło, że do powstającego dolomitowego kompleksu kościelno-klasztornego przylgnęła nazwa Mały Asyż lub Śląski Asyż. Po raz pierwszy, wiele lat temu użył jej ówczesny poseł, Alojzy Lysko z Bojszów, mówiąc, że ta świątynia będzie Asyżem Europy Północnej.
Tędy biegł szlak solny z Krakowa do Wrocławia
Niezwykłością jest też to, że obiekt i miejsce, w którym on powstaje wzajemnie się… nobilitują. Całkiem przypadkiem tak się złożyło, że Mały Asyż rośnie w miejscu szczególnym dla dawnej wsi Paprocany (dziś dzielnica Tychów). Ani o. Wawrzyniec, ani architekt (obaj nie są tyszanami) nie mogli wiedzieć, że niedaleko tego miejsca przebiegał kiedyś ważny szlak solny z Krakowa do Wrocławia i że poza tym jest to jedno z czterech miejsc uświęconych w Paprocanach: z Madonną na Skarpie.
Franciszkańskie dzieło – choć powstaje w miejscu historycznie i symbolicznie wyjątkowym – to jednak pozostanie na uboczu, dość schowane, niewidoczne z daleka.
- Nie budujemy go z myślą o szczególnym eksponowaniu. Kto będzie chciał, na pewno go znajdzie – twierdzi [b]ojciec Emil Pacławski, proboszcz parafii świętych Franciszka i Klary w Tychach. – Ważne, że się dobrze komponuje z blokami, które go otaczają. Tak już zawsze było, że bernardyni budowali swoje świątynie na wzgórzu, a franciszkanie – na peryferiach miast. Dobrze nam tu. Ta część miasta ma zupełnie inny charakter. Niczego nie ujmując mieszkańcom, tu zaczyna się bardziej wiejski pejzaż. Z okien widać podwórza, po którym chodzą kury i kaczki, niedaleko mamy wybieg koni i hodowlę świń...
Dla Eleni czas tu się zatrzymał
Eleni, która wiele lat temu zwiedzała budujący się Mały Asyż, powiedziała wówczas: Jest to kościół bardzo oryginalny przez swoją surowość i klimat „tamtych czasów”. Człowiek czuje się w tym miejscu jakby się cofnął o setki lat, a tym samym jakby był bliżej źródła wiary. Jest to idealna architektura do wyciszenia się, skupienia na modlitwie. Byłam w różnych kościołach, starych i nowych, ten jednak jest zupełnie odmienny. Po prostu inny świat. I jakby inny czas, inna epoka. Cudownie coś takiego spotkać tu i teraz.
Do zakończenia tego dzieła jeszcze wiele pozostało, ale niezwykłą atmosferę tej świątyni można czuć podczas Bożego Narodzenia i Wielkanocy, kiedy to tu właśnie odprawiane są wtedy msze. Właśnie zaczęła się budowa żywej szopki.