Świat pokochał bieliznę, którą projektuje. Kolekcja Dawida to emocje
Dawid Koczy wita nas w swoim domu w podwodzisławskich Gołkowicach. Boso, w kraciastych, opiętych spodniach i lekko rozpiętej lnianej koszuli. Tu tworzy odważną, erotyczną, kontrowersyjną męską bieliznę. - Wolę określenie: ekstrawagancka - prostuje.
Kilkanaście lat temu błysnął w słynnym reality show "Jestem jaki jestem", potem w "Idolu". Miał nagrać płytę, dbała o niego sama Maja Sablewska, a jeden z utworów, który miał mu dać sławę, napisała Ewa Minge. Potem 10 lat pracy w korporacji, milionowe kontrakty reklamowe, za które odpowiadał i… zawał. Wtedy wrócił z Warszawy do rodzinnych Gołkowic w gminie Godów, gdzie stworzył niezwykłą kolekcję, dającą początek marce odważnej męskiej bielizny vonCoda. Efekt? Zamówienia płyną z całego świata, prezentował ją sam Rafał Maślak w jednym z hiszpańskich magazynów, a w teledysku wystąpił w niej brytyjski didżej QBoy.
- Jak rodzicom powiedziałem dwa lata temu, że chcę się tym zająć na serio, to się załamali. Powiedzieli, że jest taki szpital, w którym powinni mnie zamknąć - śmieje się dziś Dawid Koczy. Spotykamy się w jego domu w maleńkich, podwodzisławskich Gołkowicach, schowanym - dosłownie - za olbrzymią żelazną bramą.
Wnętrza robią wrażenie - artystyczny autoportret właściciela naprzeciw wejścia dumnie wisi na ścianie, stworzony na potrzeby marki, obok fotografie w jego odważnych, seksownych, kontrowersyjnych projektach. - Wolę słowo: ekstrawaganckie - prostuje. Sprzedaż zaczął w grudniu ubiegłego roku, dziś zamówienia płyną z Azji, USA, całej Europy, jedno nawet było z Afryki. Z Polski sporadycznie. - Nawet jeden z butików na Ibizie sprzedaje moje projekty - opowiada. Siadamy przy pysznej kawie parzonej tradycyjnie, po turecku, w metalowym czajniczku.
Kilka tygodni wcześniej widziałem go na scenie podczas występu na Dniach Godowa. On i kilka pięknych pań przepięknie śpiewających standardy muzyki rozrywkowej. Urocze, zabawne, naturalne - Adult+. Koczy jest kierownikiem artystycznym grupy. Na backstage'u słyszę, że teraz wokalista słynie z marki bielizny męskiej. - Nawet modowe magazyny w Europie i USA to zauważyły. Ostatnio był w TVN. To naprawdę duża sprawa - mówiły zachwycone urzędniczki. Dawid Koczy w rozmowie wraca do początków, bo to właśnie muzyka była tym, co go ukształtowało. To dzięki niej w Cieszynie studiował animację kulturalną. Bo kierunek dotykał kilku dziedzin sztuki, teatru, z którymi chciał się zetknąć, aby móc z nich czerpać w przyszłości. Jako młody chłopak brał udział w warsztatach z Elżbietą Zapendowską w Raciborzu, pojawiał się na wokalnych przeglądach młodzieżowych w całej Polsce. Odnosił sukcesy. - Muzyka miała największy wpływ na ukształtowanie mojej świadomości i osobowości - podkreśla.
W cieniu Michała Wiśniewskiego
W 2003 roku - wydawać by się mogło - droga do kariery muzycznej stanęła przed nim otworem. Wówczas zobaczyła go cała Polska. Ale od początku. Zaproszono go na casting do programu "Jestem jaki jestem", gdzie bohaterem był sam Michał Wiśniewski, wówczas megagwiazda i lider grupy "Ich Troje". - To dosyć egzotyczna historia, bo sam nigdy nie chodziłem na castingi, nie szukałem możliwości pojawienia się w telewizji. Zaproszono mnie na casting do Krakowa, ale nie wiedziałem, do jakiego programu. Po 3 miesiącach zadzwonili, stwierdzili, że wygrałem i zaprosili już na nagranie odcinka do Warszawy. Moim product menagerem była Maja Sablewska, a osobą, która o wszystkim decydowała, była Katarzyna Kanclerz. To ona produkowała ten program i chyba najbardziej we mnie wówczas uwierzyła - przypomina. Po drodze, w 2004 roku - był jeszcze "Idol" - jednak po podpisaniu kontraktu płytowego musiał opuścić program. Zamieszkał w Warszawie, marząc o płycie. Ale show-biznes poznał z tej innej, brudnej strony.
Producent… rozebrał się i położył na kanapie
Duża wytwórnia poleciła wydanie jego płyty pewnemu zacnemu producentowi. Dzięki zaufanej przyjaciółce dostał mieszkanie poselskie przy ulicy Wiejskiej - tam się umówili na pierwsze spotkanie. Gość miał być o 18, a pojawił się o północy. Ściągnął spodnie, koszulę i położył się na kanapie. Dawid - dosłownie - osunął się po ścianie.
- Rozmawialiśmy w ten sposób o wszystkim, tylko nie o muzyce, do 6 nad ranem. Pan stwierdził, że jest bardzo zmęczony, ubrał się i wyszedł. Tego samego dnia pojechałem do wytwórni, powiedziałem o wszystkim.
- To już nie mój problem, że nie znalazłeś z nim wspólnego języka - usłyszał. I wtedy do niego dotarło, na czym polega "warszawka". Pomyślał, że ten dziwny świat nigdy go do niczego nie zmusi. To był dla niego sprawdzian, czy za wszelką cenę musi zrobić coś, by osiągnąć cel. Propozycja była nader oczywista, ale… nie skorzystał, plany o płycie musiał odłożyć.
Później po drodze miał inne przygody, dostał propozycję nagrania płyty z ówczesnym mężem Edyty Górniak, Darkiem Krupą. Przez parę miesięcy spotykali się w Warszawie na różnych parkingach, kompozytor włączał mu różne tracki, po czym… nagle zniknął, przestał się odzywać. To nie wszystko, nagrał nawet utwór z Oskarem, synem Ewy Minge ("Lacrimosa", słowa napisała sama projektantka, która chciała wesprzeć Dawida, poznała go jako jurorka w programie "Jestem jaki jestem" - red.). Utwór w stylu nowoczesnym, hip-hopowym. Ale gdy już miała ruszyć promocja, a singiel z teledyskiem miał mieć premierę, Ewa Minge znalazła się w szpitalu, więc ostatecznie projektu nie ukończono.
- Miałem propozycje współpracy z duetem producenckim Beaty Kozidrak i Piaska, ale to był czas, gdy robiło się już tylko i wyłącznie przeboje na potrzeby stacji radiowych. Nagrałem utwór, do którego powstały trzy teksty, za każdym razem płakałem, nie byłem w stanie tego zaśpiewać, bo to było tak infantylne. Uznałem, że nie mogę w czymś takim brać udziału, bo ja nie sprzedaję towaru, tylko siebie, sztukę, nazwisko - opowiada.
Korporacja pochłania go bez reszty
Postanowił zmienić wszystko. Wszedł w środowisko agencji reklamowych. Uczył się wszystkiego od podstaw: jak literek w przedszkolu. Kategorie ludzi, konsumentów, produktów, poznał tajniki produkcji reklam radiowych, telewizyjnych.
Miał szczęście do ludzi i szefów. Poznał wysoko postawione w tej branży małżeństwo z Warszawy, które postanowiło go nauczyć wszystkiego. Pomóc. - Szybko stali się zresztą przyjaciółmi moich rodziców. Zakochali się w Gołkowicach od pierwszego wejrzenia, gdy nas odwiedzili. I uwierzyli we mnie - mówi. Piął się szybko po szczeblach korporacyjnego świata. Zaczynał jako product manager, potem brand manager w znanej grupie radiowej, był dyrektorem marketingu i sprzedaży hipsterskiego magazynu "Vice", następnie był dyrektorem marketingu w jednej z prywatnych krakowskich szkół, później znowu Warszawa.
Praca nadawała ton jego życiu. Pierwszy otwierał biuro i ostatni zamykał. Po powrocie do domu wyprowadzał psa i włączał komputer, by pracować dalej. W wieku 30 lat, tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2013 roku, nagle dostał zawału. W tym czasie chorowała jego matka. - W ciągu 24 godzin podjąłem decyzję. Wracam na Śląsk, do Gołkowic, do mojego domu, który od 7 lat stał pusty - mówi. Pierwsze miesiące to koszmar. Żył przede wszystkim z oszczędności, nie wychodził z domu. - To był czas, gdy na śniadanie, obiad i kolację jadłem antydepresanty - mówi.
Jeszcze mieszkając w Krakowie czy Warszawie szukał dla siebie porządnej męskiej bielizny. Nie śmiesznej, nie wulgarnej, nie oklejonej logotypami, z doskonałych materiałów. - I nie mogłem znaleźć. O dziwo, ani w galeriach handlowych, ani w internecie - mówi. Poszukał sam materiałów, szwalni, zaczął "odszywać" sam, dla siebie, pierwsze prototypy, bawił się materiałami, w ten sposób stworzył ok. 10 projektów męskich slipów, które prezentował znajomym na "domówkach". - I przyjęcie było entuzjastyczne - wspomina. Uznał, że stworzy prawdziwą kolekcję ekskluzywnej męskiej bielizny. Rodzice złapali się za głowę. - Daj spokój z tymi majtkami - apelowali. Ale powiedział, by mu zaufali. Zamknął się w swoim domu na wiele miesięcy. Dużo czytał, słuchał muzyki. Zaczął tworzyć pierwsze szkice - zazwyczaj w wannie, gdzie mógł się najlepiej skupić.
- Trochę metodą czterolatka, ale brnąłem w to i udało się stworzyć kolekcję - opowiada. Wziął nawet dofinansowanie na rozpoczęcie działalności gospodarczej. 18 tysięcy złotych z Powiatowego Urzędu Pracy w Wodzisławiu Śląskim. Wzywano go wielokrotnie, bo panie nie mogły pojąć, jak jedna osoba może być odpowiedzialna za projekty, produkcję, reklamę i sprzedaż. Stworzył markę vonCoda 1 października 2014 roku, a w grudniu rozpoczął sprzedaż online. Całość poparto ekskluzywną stroną internetową, gdzie modeli i projekty potraktowano poważnie, w kontekście prawdziwego fashion. - Chciałem sprzedać emocje, a nie dobrze zbudowanych gości w majtkach, z niekoniecznie inteligentnym wyrazem twarzy - mówi projektant. Pamięta niepewność, czy ktoś to zauważy, kupi…
Erotyczne, kontrowersyjne? Nie...
Pierwsze publikacje w modowej branży zachodniej, wywiady z magazynami z Hiszpanii, Portugalii, a nawet USA. Projekty odważne, erotyczne, on woli określenie: ekstrawaganckie - wzbudzają zainteresowanie. Z pasami, opinającymi często całe ciało. Slipy, z naszywanymi ręcznie drogimi kamieniami, ćwiekami, łańcuchami, projekty z odsłoniętymi pośladkami.
Wszystko ręcznie produkowane. Ceny? Wahają się od 89 złotych do najdroższych 450 zł - ale to już męskie szlafroki. - Wczoraj miałem pięć zamówień, jedno z USA, cztery z Londynu. Były już zamówienia z Azji, Australii, nawet jedno z Afryki. Właściciel butiku na Ibizie przyjechał do mnie osobiście i zamówił jak dla mnie niebotyczne ilości. Z Polski zamówienia zdarzają się sporadycznie. Może jeszcze dla nas są zbyt nowatorskie - opowiada. Jednego jest pewien. Gołkowic nie zamieniłby na ostatnie piętro biurowca w Warszawie. - Jestem zdrowym egoistą, dojrzałem do tego, by spotykać się z ludźmi, którym mogę coś zaproponować. Nie siadam do stołu z ludźmi, z którymi spijamy sobie z dzióbków - mówi. Gdy kończymy rozmowę, portale branżowe podają, że w jego bieliźnie w teledysku wystąpił znany brytyjski DJ - QBoy. Wybrał biały fason, z pasami na klatce piersiowej. A jego projekty w hiszpańskim magazynie "Rocket Magazine" zaprezentował supermodel Rafał Maślak.