Świat, w którym żył Chrystus, przypominał ten dzisiejszy: pycha elit, kryzys rodziny, intrygi
Większość Polaków co niedzielę słyszy przypowieści z czasów Jezusa. Ale czy naprawdę wiemy, jak wyglądał tamten świat? Rozmawiamy o tym z prof. Wojciechem Roszkowskim.
„Świat Chrystusa” - czyli jaki? Czy świat, na którym w 6 roku przed naszą erą pojawił się Jezus, był światem stabilnym i poukładanym, czy światem niepokoju i zmian?
Imperium Rzymskie było miejscem dość poukładanym. Jak na tamte czasy było to dobrze zorganizowane państwo, z siecią dróg (nawet dbano o bezpieczeństwo na tych drogach, rozprawiając się z piratami), z administracją lokalną pod kontrolą rzymską. Oczywiście, nie wszędzie tak było - w Chinach trwała wojna domowa, a sami Rzymianie byli na pograniczu wojny z imperium partyjskim. Nie wspominając o całym świecie barbarzyńskim, gdzie różne plemiona ze sobą wojowały. Wojna była czymś oczywistym i powszechnym, choć nie w środku Imperium Rzymskiego.
My uznajemy, że Rzym był kolebką nowoczesnej cywilizacji, że był na najwyższym poziomie, a cała reszta świata - za nim. Rzeczywiście tak było?
Tak. Trzeba wprawdzie pamiętać o wysokim poziomie cywilizacji technicznej w Chinach. Ale jedynie w Rzymie było spisane prawo - i jakie by ono nie było, bo sankcjonowało różne okrucieństwa, to jednak precyzowało odpowiedzialność za pewne czyny. A w Chinach wola panującego była wszystkim i przez to zachowanie Chińczyków było znacznie bardziej chaotyczne, częściej dochodziło do buntów chłopskich, do rozlewów krwi, nieposzanowania życia. W Rzymie było inaczej. Oczywiście, niewolnicy byli traktowani źle, krzyżowano ludzi - to był okrutny świat i nie można Imperium Rzymskiego idealizować. Ale prawo dawało to minimum orientacji w świecie; z grubsza było wiadomo, z czym można się liczyć. W stosunku do innych regionów świata Rzym był względnie stabilny.
Myślałam, że Pan powie, że Rzym jednak tak stabilny nie był. Że to był czas zmian. No bo przecież dopiero co, z dawnej republiki, powstało Cesarstwo Rzymskie. I ono cały czas zmieniało swoje granice.
Egipt został zdobyty przez Rzymian w 30 roku przed naszą erą. Palestyna była pod wpływem rzymskim od 63 roku przed naszą erą. Cesarz August, który był władcą Imperium, kiedy urodził się Chrystus, rzeczywiście zakończył jeszcze podbój Hiszpanii i myślał o zdobyciu Germanii - pożegnał się z tym pomysłem dopiero po klęsce w Lesie Teutoburskim w roku 9. Ale ogólnie schyłek rządów Augusta to było zaprzestanie ekspansji, czasy stabilizacji.
A w samej Palestynie? Było stabilnie?
Dopóki żył Herod - a więc do 4 roku przed naszą erą - raczej tak. Herod był lojalnym wasalem Rzymu, nawet wprowadzał pewne, bulwersujące Żydów, rzymskie zwyczaje. Natomiast następca Heroda, Arche-alos, po jego śmierci nadużywał władzy, doprowadził do buntów i upadku swoich rządów. Rzymianie odwołali go, a Palestynę podzielili na różne twory, jeszcze bardziej uzależnione od Rzymu. Natomiast mówiąc „Palestyna”, pamiętajmy, że to pojęcie geograficzne. Jeśli chodzi o etniczność, to na tych terenach była duża mozaika: Żydzi, wyznawcy Jahwe, mieszkali przede wszystkim w Judei i Galilei, ale oprócz tego w Palestynie było dużo Greków, no i Rzymian, którzy nad tym wszystkim panowali.
Herod nie był takim złym władcą? Choć my go kojarzymy głównie z rzezią niewiniątek, z bez-względnością, z dochodzeniem do celów po trupach.
I to prawda. Ale nie cała. Herod panował kilkadziesiąt lat i nie można odmówić mu tego, że doprowadził swoje królestwo do rozkwitu ekonomicznego. Żydzi bardzo docenili również to, że odbudował świątynię, ostatni raz zniszczoną (bo niszczona była wielokrotnie) przez Greków. Pamiętamy mu okrucieństwa, ale one dotyczyły przede wszystkim jego dworu i rodziny, wynikały z chorobliwej zazdrości o władzę. Więc Herod na dworze rządził w sposób okrutny. August powiedział: „Lepiej być świnią Heroda niż jego synem”. Bo Herod, jako Żyd, nie tykał wieprzowiny. Ale już kilku swoich synów zamordował. Więc rzeź niewiniątek, jak znamy jego stosunek do władzy, nie dziwi. Obawiał się, że mógł się narodzić jakiś król, który pozbawi go władzy.
Miał też pomysł, żeby po jego śmierci zebrano w świątyni jego podwładnych i spalono.
Pisze o tym Flawiusz, utrzymując, że to był testament Heroda. I że chodziło mu o to, żeby ludzie po nim płakali. No rzeczywiście, to był pomysł na granicy psychopatii. Przecież ludzie nie płakaliby po nim - jego by przeklinali, a opłakiwaliby swoich krewnych. Testament Heroda potwierdza przypuszczenia, że on pod koniec życia był niespełna rozumu. Zresztą, wyniszczała go potworna choroba - nie wiadomo jaka, ale wiązała się z rozkładem, gniciem całego ciała.
Herod nawet, by ukrócić swoje cierpienia, próbował popełnić samobójstwo. Nożykiem do owoców.
No więc tak, jest to postać ciekawa, ale też przerażająca.
Jaki Żydzi mieli stosunek do zwierzchnictwa Rzymu?
Bardzo różny. Było kilka opcji, nazwijmy to, politycznych: herodiańska, czyli zwolennicy Heroda, którzy byli lojalnymi obywatelami, podporządkowali się Rzymianom bez większego sprzeciwu. Byli saduceusze, czyli przede wszystkim Sanhedryn (inaczej Wysoka Rada, najwyższa żydowska instytucja religijna i sądownicza) i Świątynia - oni też raczej nie byli nastawieni buntowniczo, przyjmowali status quo, twierdząc, że tej sytuacji nie da się zmienić, więc trzeba się z nią pogodzić, aczkolwiek dbać o to, by Rzymianie nie mieszali się w sprawy religijne (bo oni w sensie religijnym byli dość surowi). Byli wreszcie ich najwięksi rywale - faryzeusze: więksi ortodoksi i więksi patrioci. Byli również zeloci, gotowi podnosić broń przeciw Rzymianom. Czyli porywać się z motyką na słońce.
Nam, Polakom, też się to zdarzało.
No więc czasem jesteśmy w stanie ich zrozumieć.
Żydzi byli dość wyjątkowi i chyba wyjątkowymi się czuli. Tylko oni w ówczesnym świecie wierzyli w jednego Boga?
Rzeczywiście, Żydzi od czasów Abrahama byli jedynym narodem (użyjmy tego słowa, bo tak chyba trzeba powiedzieć) wyznającym monoteizm. Były pewne przebłyski wiary w jednego Boga w Egipcie, w dwóch - w Persji. Ale w tamtejszym świecie - mówimy o czasach sprzed dwóch tysięcy lat - Żydzi byli jedynymi monoteistami. A ich narodowość była w gruncie rzeczy zdefiniowana przez monoteizm, przez wiarę w Boga Abrahama, Izaaka, Jakuba. Natomiast doktrynalnie trochę się różnili. Saduceusze na przykład powątpiewali w życie pozagrobowe. Faryzeusze byli bardziej ortodoksyjni. A esseńczycy byli takimi mnichami ówczesnymi, którzy zakładali, że Mesjasz, który przyjdzie na świat, będzie duchowym przywódcą Żydów i oświeci inne narody.
Samo pojęcie i rolę Mesjasza Żydzi chyba też rozumieli różnie?
Tak. Niektórzy spodziewali się, że Mesjasz będzie wodzem politycznym, który poprowadzi Izrael do wyzwolenia, inni uważali, że to będzie przywódca duchowy, który będzie potrafił przekonać inne narody do słuszności wiary w jednego Boga. Najbliżsi przeświadczeniu, że Mesjasz będzie synem Boga, który przyjdzie do Izraela, ale z misją dla całego świata, byli chyba esseńczycy. To dla większości Żydów było nie do pojęcia, bo oni zamykali się w kręgu swojej religii i etniczności, a kontakty z poganami uważali wręcz za nieczyste. Mesjasz, jaki by nie przyszedł, był więc trudny dla przyjęcia dla przeciętnego Żyda. A zwłaszcza dla Świątyni.
A dla skonfliktowanych z saduceuszami faryzeuszy? Oni przecież byli bardziej ortodoksyjni religijnie.
Owszem, byli ortodoksami, tyle że bardziej teoretykami niż praktykami. To znaczy nie praktykowali cnót, które wynikały z wiary, przede wszystkim z miłości do Boga i do bliźniego. Oni postrzegali wiarę w jednego Boga bardziej jako obowiązek kultu, przestrzeganie przepisów - jakby to miało wystarczyć. I to było dla Jezusa nie do przyjęcia, dlatego tak ich krytykował. Nie dlatego, że byli niewierni, tylko że nie praktykowali przykazań.
Faryzeusze to dziś synonim obłudy. Ale czy politycznie to nie było całkiem wyważone stronnictwo?
Byli religijnymi, wierzącymi Żydami, jednocześnie niezbyt gorliwymi w walce z Rzymianami. Pragmatycy. Ortodoksyjni. Ale była w tym obłuda. Chrystus zarzucał faryzeuszom, że nie praktykują cnót i - co gorsze - traktują lud (często niepiśmienny, nieznający dobrze prawa) pogardliwie. I Chrystus znalazł słuchaczy i swoich naśladowców właśnie wśród takiego ludu.
Bo za rewolucjonistami idą zwykle najprostsi i najbiedniejsi, ci, którzy nie mają nic do stracenia. A Chrystus chyba był rewolucjonistą?
Niezupełnie. Po pierwsze: słowo „rewolucja” chyba w ogóle nie pasuje mi do tamtych czasów. Po drugie, nie pasuje do Chrystusa. Chyba że mamy na myśli głębokość przemiany, której dokonał. Ale w sensie środków, których użył - nie. Rewolucja kojarzy nam się z szybką zmianą, która wiąże się z gwałtem. To nie był Chrystus. Chrystus dokonał przemiany słowem, przykładem, śmiercią na krzyżu i zmartwychwstaniem. Ale nie buntem. Przecież jest nawet taki cytat, że on wcale nie chce być sędzią między ludźmi. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga dlatego, że dostał wolę. Wolną wolę. I to jest w nauczaniu Chrystusa niezwykle ważne.
Tak samo Chrystus podkreśla: moje królestwo nie jest z tego świata. Czyli nie chciał być przywódcą politycznym, choć - sam Pan o tym mówił - takie było zapotrzebowanie.
Ogromne. Jest taka scena nad jeziorem Genezaret: masa ludzi, być może pięć tysięcy, chce Chrystusa okrzyknąć królem. I on nagle znika w tajemniczy sposób, żeby pojawić się po drugiej stronie jeziora - właśnie dlatego, żeby nie brać udziału w wiecu politycznym. Bo nie o to mu chodziło. Tak przynajmniej wynika z Ewangelii - ale ja nie jestem teologiem, choć jestem oczywiście (na pewno czytelnik zdążył się zorientować) człowiekiem wierzącym i przyjmuję ortodoksję kościelną. Natomiast pisząc „Świat Chrystusa”, przede wszystkim chciałem pokazać tło historyczne tych czasów. Jak był zorganizowany świat i jak żyli współcześni Chrystusowi ludzie, głównie, ale nie tylko, w Imperium Rzymskim.
Jak więc żyli ludzie w Imperium Rzymskim?
Różnie. Bo to były społeczeństwa warstwowe czy kastowe - kim innym byli senatorowie, kim innym ekwici (rzymska klasa średnia). Inne prawa miał obywatel rzymski, inne człowiek, który obywatelstwa nie miał, a jeszcze inne - niewolnik. A jak ktoś był tym ostatnim, to mógł liczyć tylko na to, że pan go doceni i wyzwoli za jakieś zasługi.
To się często zdarzało?
Zdarzało się. Choćby kadra urzędnicza na dworze Augusta składała się z wyzwoleńców. Wyzwolenia, zwłaszcza przy kryzysie rodziny rzymskiej, zdarzały się coraz częściej, bo wyzwolenie bardzo dobrze wykształconego i lojalnego niewolnika poszerzało możliwości działania. Wyzwoleniec zresztą był zobowiązany do lojalności i posłuszeństwa wobec swojego dawnego pana.
To co to za wyzwolenie? Podarowanie komuś wolności powinno oznaczać zarazem podarowanie komuś możliwości wyboru.
Bo to było wyzwolenie z pewnych prawnych więzów, ze statusu, ale taki człowiek zwyczajowo dalej był zobowiązany do lojalności. To było wyzwolenie z narzędzia. Niewolnik, można powiedzieć, był narzędziem, któremu można było nie tylko kazać coś robić, ale też ukarać w dowolny sposób, a nawet zabić - i za to właściciel nie był sądzony.
A my dzisiaj sądzimy ludzi, którzy zabiją psa.
Niewolnik był bardziej jak bydło. Bydło robocze. Chyba że zasłużył się panu. Albo pani domu spodobał. Albo dziewczyna spodobała się panu domu. O, wtedy mogła uzyskać wyzwolenie. Pamiętajmy, że rodzina rzymska w czasach Chrystusa przeżywała kryzys. Wcześniej, w czasach republiki, panowały inne zwyczaje: głową rodziny był mężczyzna, a kobiety i dzieci były mu podporządkowanie. Do tego stopnia, że ojciec dysponował życiem swoich dzieci. Panowały okrutne zwyczaje. Natomiast już w czasie pryncypatu nastąpiła emancypacja kobiet. Co zaczęło się od złego zachowania panów domów. Nadużywali swoich uprawnień wobec niewolnic, w podróżach sobie folgowali. Żony zaczęły się więc coraz bardziej wyzwalać. Najpierw ekonomicznie. Od tego się zaczęło.
Jak im się to udało?
Kobiety coraz częściej dysponowały majątkiem: na przykład wdowy czy córki, gdy głowa rodziny nie miała potomstwa męskiego. To zjawisko było oczywiście powolnym procesem; ustępowanie głowy rodziny z roli pana, władcy i króla domu nie następowało z dnia na dzień. A jak kobiety uzyskiwały samodzielność ekonomiczną, to pozwalały sobie na coraz więcej, stawiając warunki panu domu i wdając się w romanse. Owidiusz o tym pisał w „Amores”.
Jeżeli już jesteśmy przy sferze erotycznej...
Obyczajowej.
Czy to prawda, że w Rzymie niezwykle częste były stosunki homoseksualne, szczególnie między panami (strona aktywna) a ich niewolnikami (strona pasywna)?
To, co się dzisiaj o tym mówi, to przesada. W Rzymie stosunki homoseksualne nie były specjalnie piętnowane ani karane, natomiast nie były też promowane, uważane za powód do dumy. To była raczej taka tajemnica poliszynela. Upadek rodziny rzymskiej miał swoje źródło nie w tym zjawisku, a raczej w rozwiązłości obydwu stron. Upadek obyczajów postępował stopniowo, a za Augusta był już daleko posunięty. Oktawian August zresztą wygłosił na ten temat żarliwe przemówienie do senatorów, negatywnie oceniając bezdzietność rodzin senatorskich.
Sam miał tylko córkę. I wiernością też nie grzeszył.
Właśnie, sam nie dawał lepszego przykładu. Można by zapytać: I kto to mówi? On miał córkę Julię z pierwszego małżeństwa, natomiast pierwszą żonę oddalił, porwał żonę senatora i uczynił ją swoją drugą małżonką, z którą nie miał dzieci. Rodzina Augusta składała się więc przede wszystkich z dzieci jego dwóch żon. Nic dziwnego, że oni rywalizowali ze sobą o władzę, nie znosili się, knuli intrygi - straszne rzeczy w tej rodzinie się działy.
A jak wyglądało życie Rzymian w warstwie, nazwijmy ją, fizjologicznej: co jedli, co pili, gdzie się leczyli, jak i z czego? Jak długo żyli?
W dużych miastach, zwłaszcza w Rzymie - i zwłaszcza dotyczyło to senatorów - było to życie luksusowe. Sprowadzano tak wyszukaną żywność, jak języczki skowronków i inne cuda. Dla plebsu sprowadzano, głównie z Egiptu, zboże - coraz częściej plebs utrzymywał się z rozdawnictwa władzy. Oprócz tego niższe warstwy jadły też groch, fasolę, o mięsie raczej nie miały co marzyć, choć o rybach - owszem. Rybołówstwo, zwłaszcza na wybrzeżu, było też jednym z ważniejszych źródeł utrzymania. Kolejnym było oczywiście rolnictwo, choć statki pełne zboża prujące z Egiptu znacznie tę gałąź w Italii osłabiły. Rzymianie uprawiali też handel i rzemiosło, choć technicznie to wyglądało zupełnie inaczej niż w średniowieczu czy w czasach nam bliższych.
A gdzie Rzymianie się leczyli?
Znamy podręczniki z tego okresu: o funkcjonowaniu ciała ówcześni ludzie wiedzieli całkiem sporo. Oczywiście fachowcy, bo większość „lekarzy” to byli hochsztaplerzy. Szanowani lekarze przestrzegali przysięgi Hipokratesa, w której - pamiętajmy - jest zakaz aborcji. Przeciętna długość życia wynosiła 30-35 lat, ale ona była znacznie zaniżana przez krócej żyjących niewolników i plebs oraz przez to, że niektórych chorób nie potrafiono leczyć. Natomiast w warstwie wyższej, senatorskiej, nie były rzadkością sędziwe postacie mające po 60-70 lat. Niektórzy nawet dożywali dziewięćdziesiątki.
Jakby Chrystus zjawił się w dzisiejszej Polsce - jak zostałby przyjęty? Czy ludzie by go słuchali?
Do końca nie wiem, bo odruchy wiary są bardzo trudne do zdefiniowania. Pewnie, tak jak w Imperium Rzymskim, byłby lepiej przyjęty przez ludzi biednych niż wykształconych, przez elitę intelektualną. Bo dzisiejsza elita jest opatrzona w sporej mierze grzechem pychy - tak zresztą, jak było za czasów Chrystusa.
A odnajduje Pan jeszcze inne analogie pomiędzy światem Chrystusa a dzisiejszym?
Bardzo dużo. Kryzys rodziny. Sposób myślenia. Prości ludzie wierzyli dalej w swoje lokalne bóstwa: greckie, rzymskie, perskie, z Azji Mniejszej - byli nawet dość pobożni, przestrzegali zasad, jakie wynikały z ich politeistycznych religii. Natomiast w warstwach wykształconych panowała filozofia grecka (Cyceron, owszem, był pisarzem wybitnym, ale nie oryginalnym). Główne prądy myślowe to były: sceptycyzm, stoicyzm i hedonizm. Na marginesie tego byli Platon i Arystoteles, u których można by znaleźć przebłyski myśli o jednym stwórcy, z tym że ich pisma nie były najbardziej popularne. Najbardziej popularny był Epikur - czyli hedonizm (jak wam coś sprawia przyjemność, to róbcie to - przecież nic innego, jak filozofia hipisów), stoicy i sofiści, czyli: wszystko jest względne, należy się z tym światem pogodzić, ale dlaczego i jak, nie bardzo wiadomo. Nie ma pani wrażenia, że cywilizacja Zachodu wróciła teraz do tego galimatiasu i bezradności myślowej?