Świnia minus. Przekaz władzy: sędziowie to leniwe świnie kradnące wiertarki, a nauczyciele to leniwe świnie mające gdzieś dobro dzieci
Nauczyciel to nie zawód. To diagnoza – mawiał mój profesor filozofii, prywatnie właściciel czeredki czarnych kotów, dziś zawiedziony brakiem dopłat do futrzaków. Można jego powiedzonko rozwinąć na dwa sposoby, zależne od tego, po której stronie polskiej barykady znajduje się ten, kto rozwija.
Ujęcie pierwsze nawiązuje wprost do przekleństwa „Obyś cudze dzieci uczył”; zgodnie z nim nauczyciele są ciężko harującą grupą zawodową, narażoną na niewyobrażalne stresy, zawaloną klasówkami (dotyczy to nawet wuefistów), a wynagradzaną gorzej od kopaczy rowów i kasjerek, a ostatnio także krów i świń.
Zwolennicy przeciwnego ujęcia mają na podorędziu masę dowcipów, np.: - Maćku, kto jest najbardziej leniwy w twojej klasie? - pyta ojciec. - A co to znaczy leniwy? – pyta dzieciak. - No, jak ktoś przez cały dzień kompletnie nic nie robi, tylko się gapi, jak harują inni – precyzuje ojciec. - Aaaa, to nasz nauczyciel…
Taka jest teraz narracja polityków PiS i ich mediów. Główne wydania rządowych dzienników ocierają się już nawet o inny żart (?): - Czym różni się pedagog od pedofila? Tym, że pedofil lubi dzieci.
Piewcy władzy szukają na poparcie tej narracji wszelkich dowodów i „dowodów”. W sumie – bardzo o nie łatwo. Kiedy zacząłem chodzić na wywiadówki, najpierw do przedszkola, napotkałem pokaźną grupę rodziców mających wieczne pretensje do nauczycieli. Dzieciak czegoś nie umiał lub, nie daj Bóg, nie zdał? Wina nauczyciela – bo nie nauczył. Dzieciak coś zbroił? Wina nauczyciela – bo źle wychował.
Razu pewnego, wobec zbiorowej napaści rodziców dzieci na matematyczkę, w którą rozhasani uczniowie rzucali „dla beki” gąbkami podczas lekcji, nie wytrzymałem i wrzasnąłem: - Ludzie, przecież wasze pociechy są tu, w szkole, góra siedem godzin dziennie, a pod okiem tej akurat nauczycielki – trzy w tygodniu. Co robicie ze swymi dziećmi w pozostałym czasie?!
Wtedy naskoczyli także na mnie. Przywódcy grupki wyrwało się nawet: „- Ty kujonie, p…!”. Wtedy sobie przypomniałem, że dwie dekady temu chodził ze mną do podstawówki. I, delikatnie rzecz ujmując, nie był orłem. Zdaje się, że w czwartej klasie zaczął popalać, chyba nawet pić, w piątej wąchał klej. Fakt, w domu nie miał lekko. Potem jednak „wyszedł na ludzi”. Dzięki cierpliwości… wychowawcy końcowych klas, a potem belfra-idealisty z budowlanki. Ale język polski, historia, geografia, matematyka… - to była dla kolegi Golgota. Ba, gdy tak patrzę w przeszłość, to większość moich kolegów i koleżanek opuszczało szkoły z ulgą. Ludzi ponadprzeciętnych było niewielu, co wynika z definicji ponadprzeciętności. Wybitnych spotkałem kilku.
No więc – to łatwe. Zagrać na dość powszechnych szkolnych traumach. Obwinić o nie szkołę i nauczycieli. A potem rozciągnąć tę w winę na dzisiejsze czasy. Zwalić wszystko na „wredne świnie”. Ale wzbudzanie takich nastrojów jest podłe i zabójcze dla społeczeństwa, by nie rzec górnolotnie – Narodu. Niszczy kruche międzyludzkie relacje, tworzy podziały: na „Naród” i „zdradzieckie elity”. Dojmująco fałszywe. Bo naród, ani tym bardziej Naród bez elit – ludzi wykształconych, rozumnych i wrażliwych, pomysłowych i inspirujących - istnieć nie może.
Przekaz władzy, że sędziowie to leniwe świnie kradnące wiertarki, a nauczyciele to leniwe świnie mające gdzieś dobro dzieci, osłabia państwo i jest w swej istocie antypolski.