Metody polityczne Radosława Sikorskiego nigdy nie budziły mojej sympatii. Wśród dawnych i obecnych kompanów politycznych ma opinię człowieka, który nie potrafi budować wokół siebie zaplecza wiernych współpracowników, gra agresywnie, a piłką nie lubi dzielić się z drużyną. Ma też Sikorski tendencję do nieładnych fauli.
Tak jak z Macierewiczem. Antoni Macierewicz jaki jest, każdy widzi, ale gdy były szef polskiej dyplomacji nazywa go publicznie „świrem”, aż trudno uwierzyć, że kiedyś poważnie traktowano kandydaturę bydgoskiego polityka na urząd prezydencki.
Głupimi złośliwościami Sikorski zawęża i tak niewielką przestrzeń dialogu i nie pierwszy raz występuje w tej roli trolla. Szkoda, bo za sprawą swojej żony Radek Sikorski nadal ma przełożenie na opiniotwórcze środowiska w Stanach Zjednoczonych i sposób, w jaki postrzegana jest Polska. A próbkę tej waszyngtońskiej optyki mieliśmy podczas wystąpienie Billa Clintona. Idiotyzmy wygadywane przez Clintona na temat Polski i Węgier można byłoby puścić mimo uszu, gdyby nie to, że Clinton powtarza zapewne stereotypowe formułki, krążące w otoczeniu Hillary Clinton - być może przyszłej prezydent Stanów Zjednoczonych.
Uciąłem sobie niedawno pogawędkę ze znajomym mieszkającym od lat w Stanach Zjednoczonych.
- Od paru miesięcy nie natrafiłem w żadnych amerykańskich mediach na wzmiankę o Polsce - usłyszałem.
Pogrążona w kryzysie politycznym Europa coraz mniej interesuje Amerykanów. Polska pozostanie jednak dla Amerykanów ważnym punktem na mapie, bo za kilka miesięcy Unia być może pożegna Wielką Brytanię, a wówczas Polska pozostanie amerykańskim przyczółkiem. Można ciągnąć z tego zyski, ale tym bardziej trzeba uważać na słowa. Im więcej epitetów wypływa w świat, tym słabsze karty mamy w ręku.