Swój sukces zbudowałam od zera [rozmowa]
Rozmowa z JOANNĄ JĘDRZEJCZYK, byłą mistrzyni świata w muay thai, dziś gwiazdą UFC - o książce, planach sportowych i prywatnych marzeniach.
- W środę ukazała się „Wojowniczka”, pani biografia spisana przez dziennikarza „Przeglądu Sportowego” Przemysława Osiaka. Skąd pomysł na tę książkę? Podobno wyszedł od pani menedżera i kuzyna, Karola?
- Tak, całą winę zwalam na Karola. (śmiech) A poważnie, jestem mile zaskoczona zainteresowaniem, jakim cieszyła się premiera książki. Myślałam, że na spotkanie przyjdzie garstka ludzi. A odpowiadaliśmy na pytania i podpisywaliśmy książki przez trzy godziny. Nakład się wyczerpał, żeby dla wszystkich wystarczyło kolejne egzemplarze trzeba było ściągnąć z innych Empików. Mam nadzieję, że książka będzie podobała się czytelnikom. A jeśli chodzi o pomysł, to tak naprawdę zrodził się w głowach grupy osób. Sugerowali to fani, w pewnym momencie wyszli z tym ludzie z „Przeglądu”. Zastanawiałam się, czy to odpowiedni czas na taką publikację. I czy uda się nam stworzyć coś fajnego. Spotkanie autorskie rozwiało wątpliwości. Książka sprzedaje się świetnie. To cieszy, bo ciężko nad nią pracowaliśmy.
- Kibice zobaczą na łamach książki trochę inną twarz Joanny Jędrzejczyk niż ta, którą widzą podczas walk?
- Myślę, że tak. Wyjaśniłam historie, które nurtowały wiele osób. Jest też trochę mojego życia prywatnego, wspinanie się po szczeblach kariery sportowej i inne smaczki. Ta książka ma pokazać, że w życiu warto marzyć. Jeśli chce się zajść wysoko, nie wolno się poddawać. Wielu może patrzeć na to przez pryzmat moich zarobków, szacunku, z jakim traktuje mnie UFC czy udziału w kampaniach reklamowych. Ale moja droga nie była usłana różami. Sukces zbudowałam od zera, osiągnęłam go tylko dzięki ciężkiej pracy i poświęceniu. Miałam momenty zwątpienia, ale nigdy się nie poddałam. To
pokazuje, że warto wierzyć w siebie.
- To książka nie tylko o sporcie, ale przede wszystkim o człowieku i pokonywaniu własnych słabości?
- „Wojowniczka” ma wiele znaczeń. Polacy to naród wojowników. Przez wiele lat byliśmy tłamszeni z każdej strony. Przeżyliśmy wiele cierpienia, wojen i powstań. Walkę mamy w charakterze. Nie odpuszczamy i ciężko pracujemy. Ja też walczę. Nie tylko w Oktagonie jako zawodniczka UFC. Również w życiu. Wszystko jest w naszych głowach i chęciach. Trzeba tylko z tego skorzystać.
- Zachowała pani materiał na kontynuację książki?
- Pewne rzeczy wypadły, bo nie pasowały do tej książki albo gryzły się z innymi. Może znajdą się w drugiej części „Wojowniczki”? Zamierzam kontynuować karierę. Mam na siebie wiele pomysłów. Jesteśmy w trakcie otwierania fundacji charytatywnej. Zbliża się też moja kolejna obrona pasa UFC, dojdzie do niej 13 maja w Dallas. Na pewno będzie sporo kolejnych historii do opowiedzenia. W przyszłości chciałabym zająć się też poradnikami związanymi z żywieniem i treningiem. Ale póki co skupiam się na tym, co mam. Przede wszystkim na przygotowaniach do kolejnych walk.
- Kolejny rozdział swojej historii napisze pani na wspomnianej gali UFC 211. Jessica Andrade, z którą się pani zmierzy, to najtrudniejsza z możliwych rywalek?
- Przede wszystkim bardzo cieszę się z tego, że tytułu będę broniła w Dallas, gdzie wywalczyłam go w marcu 2015 roku. Jessica jest takim małym brazylijskim czołgiem.
Jej styl jest dziki, nieprzewidywalny. Wcześniej występowała w wyższej kategorii
wagowej, po przejściu do słomkowej czuje się bardzo dobrze. Wygrała trzy walki z rzędu i moim zdaniem zasłużenie została pretendentką do tytułu.
- Na co będzie trzeba szczególnie uważać?
- Poza niebezpieczną stójką Jessica ma też dobre zapasy. Na pewno będę musiała wysoko trzymać gardę. Utrzymywać dystans i kontrować ją mocnymi ciosami. Z Andrade trzeba bardzo uważać. Brazylijka nie ma nic do stracenia. A ja stawiam na szali mistrzowski pas, miano niepokonanej i całą karierę. Jasne, to sport, w którym raz się wygrywa, raz przegrywa. Ale ja nie zamierzam schodzić z mojego tronu.
- Andrade od dawna zaczepia panią w mediach. Mówi, że pani najsłabszy punkt to odporność na ciosy, zapowiadała, że panią znokautuje...
- Teorię o mojej słabej szczęce wysnuła chyba po walce z Karoliną Kowalkiewicz. W pełni kontrolowałam pojedynek, ale w pewnym momencie przyjęłam potężny cios na twarz. Trochę wytrąciło mnie to z równowagi, ale przecież nie dałam się znokautować i szybko wróciłam do siebie. Mocne uderzenia przyjmowałam też choćby od Claudii Gadelhi. Mój styl opiera się na zadawaniu dużej liczby ciosów w kombinacjach. Kiedy rywalka skontruje, mogę stracić równowagę. Ale to nie znaczy, że mam słabą szczękę. Kiedyś miałam okazję sparować z Jessicą. Na pewno dobrze pamięta, ile ważą moje ciosy. I jak kręciłam nią w parterze. Może mieć wiele teorii i pomysłów na naszą walkę. Wszystko rozstrzygnie się jednak w oktagonie. Każdy pojedynek jest inny. Moim zdaniem damy dobrą walkę. Ale pas zostaje u mnie.
- Przygotowywać do walki będzie się pani w American Top Team, do którego przeniosła się pani przed walką z Kowalkiewicz. Ta decyzja była strzałem w dziesiątkę?
- Pewnie, nie żałuję tego kroku. Czas spędzony na Florydzie utwierdził mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam. Otoczyłam się wspaniałymi ludźmi. ATT to wielki klub ze świetnymi zawodnikami i sztabem trenerskim. Mam swój team, który nie tylko pomaga mi w byciu lepszą zawodniczką, ale też człowiekiem. Wzmacniają mnie psychicznie, dużo rozmawiamy. Na treningach wykonujemy ogromną pracę. Ale wciąż znajdujemy coś, co jeszcze można poprawić. Wprowadzamy nowe elementy. Chcemy, żebym była coraz bardziej pewna w parterze. Być może w kolejnych walkach będę sprowadzała i poddawała przeciwniczki.
- Na UFC 212 zmierzą się Kowalkiewicz i Gadelha. Obie przegrywały tylko z panią. To pojedynek o tytuł wicekrólowej wagi słomkowej UFC?
- Zestawienie jest mocne. Obie są ambitne i silne, wiem to z autopsji. Będzie ciekawie.
- Gadelha jest pierwsza w rankingu, Kowalkiewicz druga. Ta, która wygra, będzie kolejną pretendentką do pasa?
- Myślę, że nie. Niżej w rankingu są dziewczyny mające kilka zwycięstw z rzędu. One również zasługują na szansę na zdobycie tytułu. Claudia i Karolina miały je niedawno. Gdyby nasze walki były wyrównane, jak choćby Tyrona Woodleya ze Stephenem Thompsonem w pojedynku o mistrzostwo wagi półśredniej, można od razu robić rewanż. W ich przypadku tak nie było. Po jednej wygranej nie powinny od razu żądać walki o pas. Widać, że UFC próbuje przetrzymać Gadelhę. Jeśli chce kolejnej walki o pas, musi się wykazać. Nie sądzę, żeby zwyciężczyni tej walki dostała od razu szansę na zdobycie tytułu. Nie zawsze broniłam pasa przed pretendentkami numer jeden czy dwa.
- Jakie ma pani plany sportowe na ten rok?
- Chciałabym zawalczyć trzy razy. Miałam wrócić w kwietniu, ale przesunęliśmy to na maj. Chcę dłużej się przygotować, żeby w walce z Andrade być inną, jeszcze lepszą zawodniczką. Póki co skupiam się na UFC 211. Mam nadzieję, że przebiegnie bez kontuzji i wyjdę z niej zwycięsko. A później stoczę kolejne obrony tytułu w wakacje i pod koniec roku. Bardzo chciałabym znów zawalczyć w Madison Square Garden, gdzie pokonałam Karolinę. To było niesamowite doświadczenie. Po długiej przerwie do walk wraca George St. Pierre. Być może zawalczę na tej samej karcie co on?
- Jest szansa na to, że pani ostatnia walka w roku odbędzie się w Polsce?
- Być może, tego jeszcze nie wiemy. UFC ma wciąż kilka zarezerwowanych terminów gal, które czekają na ogłoszenie ich miejsca. Chciałabym, żeby jednym z nich była właśnie Polska.
- Zdradzi pani coś na temat fundacji, którą zakładacie?
- Mam taki zwyczaj, że po każdej walce czy bonusie od UFC pomagam w jakiś sposób dzieciakom. Czy to chorym, czy utalentowanym, którym brakuje środków na rozwijanie swoich talentów. Nie mówię komu i jak, bo nie o to w tym chodzi. Wpadliśmy na pomysł, żeby utworzyć własną fundację i pomagać regularnie. Mam wielu sponsorów i firm partnerskich, którzy chcą współpracować w tym kierunku. Chcę dzielić się tym, co mam. Doskonale pamiętam czasy, kiedy sama miałam niewiele poza marzeniami i chęcią do ciężkiej pracy. Fajnie będzie pomagać osobom w podobnej sytuacji. Procedura otwierania fundacji jest czasochłonna, trzeba załatwić wiele formalności. Mam wiele innych obowiązków, ale liczę na to, że do wakacji uda się nam wystartować z fundacją i będziemy mogli działać pod własnym szyldem.