Syndyk wystawił na sprzedaż domy z całym życiem lokatorów
Patrycja Piontek założyła stowarzyszenie „Pro domo sua”, żeby bronić prawa lokatorów do dachu nad głową. Jak twierdzi: mamy XXI wiek, ćwierć wieku po transformacji ustrojowej, ustawę o ochronie praw lokatorów, a do Zabrza i tak wrócił dziki kapitalizm. Ludzie nie są ważni, liczy się gotówka na stole.
Mieszkania zakładowe w Zabrzu, należały kiedyś do „Linodrutu”, potężnej fabryki z ponaddwustuletnią historią. Jeśli lokatorzy sami nie pracowali przy produkcji lin i drutu, to pewnie ich rodzice. Od lat 90. ten mieszkaniowy majątek był w gestii spółki Renatrans-Linodrut, która upadła. Wcale o ten majątek nie dbała, to widać na każdym kroku. Teraz idzie pod młotek 17 wielorodzinnych budynków, w tym 134 lokale, które zajmuje 320 mieszkańców. Propozycja syndyka, by lokatorzy kupili te swoje mieszkania za - plus minus - 100 tys. zł, bo tak wyszacował je rzeczoznawca, należy potraktować w formie żartu. To była cena zaporowa.
Wycena budzi wątpliwości
We wrześniu br. syndyk sprzedał na wolnym rynku pierwszych sześć domów wielorodzinnych przy ulicy Armii Krajowej w Zabrzu, w sumie 50 mieszkań. Tu cena wywoławcza tych sześciu nieruchomości wynosiła w sumie ponad 786 tys. zł.
Trzymając się szacunków, którym powinien przyjrzeć się samorząd rzeczoznawców majątkowych, statystycznie jedno mieszkanie było warte na wolnym rynku, przy tej transakcji, syndyka niespełna 16 tys. zł. A nie plus minus - 100 tys. zł, jak zaproponowano lokatorom, też na wolnym rynku. Skąd takie różnice w szacowaniu tych samych domów i mieszkań? I dlaczego to nie zaniepokoiło sądu, przed którym toczy się postępowanie upadłościowe?
Trzy domy przy ulicy Armii Krajowej kupił Andrzej Buczek, a trzy kolejne Bartosz Buczek, syn. To ta sama rodzina Buczków, która od lat skupuje mieszkania w regionie i co jakiś czas jest o niej bardzo głośno, jak nie w kontekście prawnym, to społecznym. Zaczęli od drastycznej podwyżki czynszów. Wpadli w porze obiadowej w sobotę i niedzielę w połowie listopada, jak przypominają lokatorzy, podtykając pod nos nowe umowy najmu, z nową stawką czynszu.
- Straszyli ludzi, że jak nie podpiszą, czeka ich eksmisja. I ludzie podpisywali z tego strachu - dodaje Patrycja Piontek.
Ktoś płacił wcześniej 360 zł czynszu, dostał rachunek na 650 zł, a jak płacił niecałe 200 zł - nowy czynsz wzrósł za kawalerkę do 550 zł. - Pani kochana, jak miałbym zapłacić takie pieniądze, żyję z renty - żali się 62-letni Zygmunt Klonc. W „Linodrucie” przepracował ponad 35 lat. - Płaciłem czynsz w wysokości 360 zł, a dostałem umowę na 850 zł. My tu żyjemy biednie, tu dużo starszych mieszka.
Domy są skandalicznie zaniedbane. Klatki schodowe nie widziały farby latami, stolarka drzwiowa, schody pożal się boże, rynny dziurawe, między domami klepisko. W niektórych domach ubikacje są wciąż na korytarzu. Lokalizacja, owszem, ciekawa, bo blisko centrum przy ulicy Armii Krajowej, ale pośród zieleni. Raj to nie jest, bynajmniej.
Syndyk Lucjan Libura tłumaczy, że nieruchomości sprzedano za cenę wyższą od ceny oszacowania. O ile wyższą, sto złotych, tysiąc? Nie wiadomo, bo to tajemnica handlowa.
- Wartość oszacowania, przez rzeczoznawcę majątkowego, posesji nie jest sumą wartości lokali, co niektórzy lokatorzy błędnie interpretują, zarzucając nierzetelność wyceny - tłumaczy syndyk Libura. - Wyceniano budynki z lokalami mieszkalnymi obciążonymi umowami najmu. Sumowanie więc wartości lokali w tej sytuacji jest zasadniczym błędem.
Wyjaśnienie syndyka wcale nie rozwiewa wątpliwości, czy przy wycenach nie popełniono błędu, zwłaszcza w kontekście tego, że Bartosz Buczek odsprzedał zakupione od syndyka domy niemal natychmiast po cenie prawie trzykrotnie wyższej od ich wyceny!
Poprosiliśmy o opinię dotyczącą zasad szacowania tego typu nieruchomości Marka Wiśniewskiego rzeczoznawcę majątkowego z Katowic.
- Na rynku łatwiej sprzedać jedno mieszkanie niż jedną kamienicę wielorodzinną. Mieszkanie zawsze będzie droższe, także dlatego, że w jego cenie ujęte są części wspólne - klatka schodowa, kotłownia itp. - mówi Marek Wiśniewski. - Suma wartości kamienicy i suma wartości poszczególnych lokali nie może jednak różnić się w sposób drastyczny, na przykład o 300 procent. Z moich doświadczeń i z mojej analizy rynku mieszkań z okresu międzywojennego wnika, że cena metra kwadratowego kształtuje się między 800 a 1500 zł. Nad całością wyceny nieruchomości do sprzedaży przez syndyka zawsze czuwa sędzia komisarz.
Jest całkiem prawdopodobne, że mieszkania po „Linodrucie” zostały przeszacowane, a podana przez rzeczoznawcę wartość całych budynków mieszkalnych - niedoszacowana. Co o tym świadczy?
Domy sprzedane po raz drugi
Trzy budynki z 24 mieszkaniami przy ulicy Armii Krajowej o numerach: 35, 37 i 39, które syndyk upadłej spółki Renatrans-Linodrut wystawił do sprzedaży za 340.887,30 zł i które kupił Bartosz Buczek już mają nowego właściciela. 14 listopada Buczek biegał z nowym czynszem po lokatorach, a 19 listopada - sprzedał je Sebastianowi Michalskiemu z firmy Polswat S ze Świerklańca.
- Kupiłem te domy za kwotę prawie trzykrotnie wyższą od ceny oszacowania - przyznaje zdziwiony Sebastian Michalski. - Do tego wpuściłem się w kanał, bo zapewniano mnie, że wszyscy lokatorzy regularnie płacą czynsz, a to nie jest prawda.
Michalski nie planuje specjalnych remontów, bo liczy najpierw na jakiś zwrot nakładów. Zmniejszył zdecydowanie stawkę czynszu, jaką wprowadził Buczek, podnosząc ją nieznacznie w stosunku do umowy, jaką najemcy mieli z Renatransem. Ludzie odetchnęli z ulgą.
Powie ktoś, przecież mieszkańcy mogli sami wziąć sprawy w swoje ręce.
- Powiadomiłem lokatorów, w marcu 2014 roku, o możliwości zakupu lokali mieszkalnych, za cenę oszacowania przez rzeczoznawcę od 1788 zł do 2490 zł za m kw. Żaden nie złożył zamiaru zakupu - powtarza syndyk Lucjan Libura.
- Oferty nie złożyłem, choć byłem zainteresowany kupnem, bo było zbyt dużo niewiadomych, a nikt w Renatrans nie udzielił mi odpowiedzi - mówi Emil Szewczyk. Nie było wiadomo, co z dachem, z którego spadają dachówki, kto zajmie się kotłownią, czy Renatrans w upadłości będzie partycypował w remoncie, skoro zajmuje część budynku? Za swoje 53 m mieszkanie musiałby zapłacić ponad 111 tys. zł. To dużo, jeśli doliczyć niezbędne remonty.
Interesował się kupnem mieszkania już w latach 90. Złożył nawet wniosek licząc na upusty. - Wtedy usłyszałem, że kupno jest niemożliwe, bo spółka właśnie pod ten budynek zaciągnęła kredyt - przypomina Szewczyk. - Którejś zimy nie mieliśmy ogrzewania, bo się okazało, że Renatrans od nas pieniądze wziął, ale za usługę nie zapłacił. Sprawę wygraliśmy w sądzie. Jak się czasem o coś upominaliśmy, dyrektor Andrzej Kadulski miał tylko jedno do powiedzenia; jak nam się nie podoba, możemy się wyprowadzić.