Szczypiorniak kobiet? Czarna dziura
Mając 15 lat opuściła Gorzów, bo nie miała się gdzie rozwijać. - Nie afiszuję się tym, że gram dla Polski - stwierdziła Małgorzata Stasiak, z domu Kucińska.
Urodziłaś się w Skwierzynie...
Tak. Potem przez trzy lata mieszkałam w Starym Polichnie, ale za namową mamy przeprowadziliśmy się na gorzowski Manhattan, na ulicę Grota-Roweckiego. Tam rodzice żyją do dziś.
Marzyłaś o szczypiorniaku?
Nie, trenowałam siedmiobój na stadionie przy ulicy Mickiewicza. Myślałam, że będę gwiazdą lekkiej atletyki. Chodziłam do szkoły nr 20, gdzie pani Ewa Gałat prowadziła klasę sportową o profilu piłki ręcznej. Nauczyciele zwrócili uwagę na mój wzrost i zabrali mnie na turniej do Gubina. To było w ostatniej klasie gimnazjum. Nie wiedziałam, jak tam grać, a mimo to wyróżniałam się. Dostrzegł mnie Andrzej Wójcik, pracujący w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Zaproponował mi przejście testów sprawnościowych na Śląsku. Tak to się zaczęło. Ubolewam, że w Gorzowie młode dziewczyny nie mają gdzie grać i muszą wyjechać miasta, jak ja mając 15 lat.
Odważnie. Jak sobie poradziłaś?
Byłam nieopierzonym ptakiem. Nie wiedziałem, co to jest klub i treningi, bo sama chodziłam na SKS-y i więcej grałam w nogę z chłopakami. W Gliwicach wszystkiego się nauczyłam. To była prawdziwa lekcja życia. Będąc tam zadebiutowałam w kadrze narodowej seniorek w wieku 21 lat. Przecierałam oczy ze zdumienia, że można tak szybko biegać, być tak silnym. Teraz wiem, że to jest do zrobienia.
W SMS-ie byłaś rozgrywającą?
Zaczynałam jako obrotowa. Na rozegraniu miałam Kingę Pielesz i Monikę Aleksandrowicz, więc trudno mi było się przebić. Dziś na żadnej pozycji nie odczuwam stresu. Uniwersalność jest moim atutem.
Jak potoczyły się twoje losy?
Wydawało mi się, że po trzech latach spędzonych w SMS-ie wrócę w swoje strony. Mogłam do Szczecina, ale bardziej zabiegał o mnie Koszalin. Już w pierwszej klasie liceum mogłam się z nim związać, ale moja mama zawsze mi powtarzała: Gosia, Ty się cały czas rozwijasz, oferty jeszcze napłyną. Mama czuwała, ale ja... zakochałam się. Mojego obecnego męża poznałam w Gliwicach w klasie maturalnej i zaczęłam szukać klubu na Śląsku. Chciałam sprawdzić, czy to jest miłość na lata i okazało się, że tak. Cieszę się, że po odejściu z SMS-u trafiłam do ekstraklasy w Rudzie Śląskiej. Było tam kilka twardych babek ze Śląska. Dzięki nim bardzo szybko nauczyłam się grać w ręczną. Bardzo chciałam tam zostać, ale w okresie świątecznym klub się rozpadł. Wybierałam między Gdynią a Lublinem. Byłam bardziej skłonna iść do Gdyni, która była bliżej Gorzowa, ale tam zrobili mnie w konia. Moje sumienie nie pozwoliło mi podpisać kontrakt i przeszłam do Lublina. Zdobyłam tam wszystko, co mogłam. Mistrzostwo Polski i inne trofea. Co roku Lublin chce mnie ściągnąć do siebie, ale ja pragnę być bliżej domu. Kolejny raz kierowałam się sercem, a nie rozumem.
Będąc w Pogoni Baltice Szczecin grałaś na mistrzostwach świata. Osiągnęłyście tam sukces?
Trzy lata temu każda z nas wyśmiałaby kogoś, kto by powiedział, że możemy być czwarte na świecie. 15 lat temu nie istniałyśmy. Pierwsze mistrzostwa świata w Serbii to był spory szok, ale te grudniowe w Danii to delikatne rozczarowanie. Sport okazał się brutalny. To jest jego piękno. Nigdy nie wiesz, co cię czeka. Kariery sportowe tak długo, bo zawodnicy chcą przeżywać te emocje. Nie wiem, jak się odnajdę w życiu, kiedy będę musiał powiedzieć sobie dojść. Granie na najwyższym poziomie planuje przez najbliższych pięć lat.
Niektórzy mówią, że to miejsce tuż za podium jest ponad stan...
Mogę wejść w taką dyskusję z osobą, która była kiedyś na moim miejscu. Jeśli mówią to osoby, które spędzają całe dnie za biurkiem, to niech się pohamują. Pobiegają trzy kilometry na czas albo podźwigają ciężary na siłowni. My poświęcamy całe życie sportowi.
Nie pojedziecie na igrzyska olimpijskie do Rio de Janeiro w tym roku. Formuła z Kimem Rasmussenem wyczerpała się?
Zacznijmy, od tego, że trener zasługuje na pochwały. Gdy obejmował nas, to był nikim, tak jak i my. To on osiągnął z nami najwięcej spośród wszystkich, miał na nas pomysł. Mistrzostwa Europy w Szwecji mamy na 95 procent w kieszeni, zostały nam starcia o pietruszkę. To kolejny nasz sukces. Kim ma ze związkiem umowę do czerwca tego roku. Wiem też, że dostał wiele ofert. Jeśli związek będzie chciał go zatrzymać, to musi stoczyć wielki bój, ale wiele zależy od Kima. Pracował z nami 6 lat, a to bardzo dużo. Jeśli trener będzie chciał wyjechać, to ze względów finansowych. Duńska mentalność to są w sporej mierze pieniądze. My odwrotnie. W kadrze nie zarabiamy, kwoty, jakie otrzymujemy, są śmieszne. Gramy dla naszego kraju, o honor i dumę.
Wychowanka UKS 20 Gorzów: - Byłyśmy nikim. Kim Rasmussen zrobił z nas kogoś
Nowym prowadzącym kadrę narodową mógłby być Polak?
Trudno powiedzieć. Debiutowałam u selekcjonera Krzysztofa Przybylskiego. Z nim nic nie zdobyłyśmy. Z góry było wiadomo, że niczego nie wygramy, mimo że walczyłyśmy. Kim wpoił nam, że nasze umiejętności są równie wysokie jak innych gwiazd, z którymi pracuje w klubie z Bukaresztu, z którym może może zwyciężyć w Lidze Mistrzyń. Bywało, że przekonywał, że jesteśmy lepsze od nich. Miał u nas duży autorytet. My się go też bałyśmy. Mówiliśmy do niego na ty, a on do nas po nazwisku. Prosił, żebyśmy się nie obrażały, bo dowodził, że u niego w kraju każdy tak mówi. Na początku mnie to raziło. Jest powiedzenie, że po nazwisku, to po pysku. Nóż mi się w kieszeni otwierał. To minęło. Jednak to, że jesteśmy z nim na ty, nic nie znaczy. Dostajemy od niego niesamowity opieprz. Mamy trenować tak, jak gramy. To spory wysiłek. Wiem, że jakiś trener puka do reprezentacyjnych drzwi. Jeśli nada charakteru temu zespołowi, a ja zdobędę uznanie w oczach nowego selekcjonera, to będę reprezentować Polskę. Niemniej nie zapominajmy, że trener jest odpowiedzialny jedynie za taktykę. To my gramy.
Jesteś popularna w Gorzowie?
Nie, bo o to nie dbam. Nie afiszuje się, że występuję w reprezentacji Polski. Jak studiowałam, to dziewczyny mówiły do mnie: powiedz wykładowcy, że grasz w ręczną, to cię przepuści. Ja nigdy na swoją korzyść nie wykorzystywałam tego, że jestem w oczach innych rozpoznawalna. W Gorzowie mam grono swoich znajomych i z nimi się trzymam. Z osobami mi zaufanymi. Wiem, że moi starsi sąsiedzi złoszczą się, że w lokalnych mediach nic o mnie nie ma. Ja im mówię, że dzięki spokojowi, który mam na co dzień, zaszłam tak daleko. Kto ma mnie znać, ten mnie zna. Zawsze też udzielam wywiadów tym, których znam i coś wiedzą na mój temat. Nie lubię dziennikarzy, którzy podstawiają mi mikrofon i pytają się, jak się nazywam. Jak ktoś decyduje się ze mną porozmawiać, to musi cokolwiek o mnie wiedzieć. Takie wyznaje zasady.
Kiedy ostatni raz byłaś w domu?
W marcu po nieudanych kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Wcześniej przyjechałam w grudniu na świętach. Jak jadę do domu, to czas spędzam z rodziną. Siedzę na swoim osiedlu lub na działce rodziców. Jestem fanką Stali. Gdy mam wolne, to pije z mężem piwko, dłubię słonecznik na bulwarze i stamtąd idę na żużel. Tam czasami ktoś mnie rozpozna. To jest bardzo sympatyczne. Ja od tego nie uciekam, żeby ktoś sobie nie pomyślał, że jestem zamkniętą osobą. Jestem normalną dziewczyną, spójrz: mam na sobie zwykłe dżinsy i koszulkę z sieciówki. To jest mój styl i nie chce tego zmieniać.
Mówisz, że jesteś kibicem żużla?
Tak, dostawałam kieszonkowe od taty jedynie wtedy, gdy szliśmy na żużel. Miasto żyje Stalą, to jest nasza wizytówka. Jeżdżę na nią, jak tylko mogę.
Co roku bierzesz udział w charytatywnym turnieju w Gorzowie?
Tak, w mojej szkole. Występuje tam jako gość, co mi nie odpowiada. Fajnie dostać kwiaty i czekoladki, ale bycie honorowym obywatelem miasta mnie nie kręci. Dlatego w tym roku mogę zapewnić, że stworzę drużynę, która będzie składała z mojej rodziny. Muszę zmusić braci, bo się trochę roztyli, kuzynów oraz męża.
W reprezentacji Polski obok ciebie grają dwie inne Lubuszanki...
Z Anety Łabudy i Moniki Kobylińskiej jestem bardzo dumna. Po pierwsze, że są z Żar, a po drugie, to perełki naszej dyscypliny. Jak już będę siedziała na tapczanie z pilotem, to będziesz mógł o nich jeszcze pisać, bo one są ode mnie o osiem lat młodsze. Przed nimi jest wiele grania. Za osiem lat będą w moim wieku. Oby były w formie.
Region nie stawia na ręczną...
Przykre. Nie ukrywajmy, sport to są pieniądze. Jeśli miasto czy województwo postawi na daną dyscyplinę, to musi wyłożyć nią wszystko, co ma.
Co trzeba zrobić, by to zmienić?
Naciskałabym na sekcję żeńską. Męska jest bardziej popularna, nie wiem, z czego to się bierze. Więcej kobiet chce oglądać mężczyzn? Przecież to my jesteśmy płcią piękną. Powiedz mi, co mam zrobić, żeby ta piłka ręczna była w Gorzowie, a ja to zrobię...
Gorzowianin Jakub Głuszak, opiekun Chemika Police w rozmowie z „GL” mówił, że może kiedyś sam założy sekcję siatkówki kobiet, której też nie ma...
Szkoleniowiec ma papiery trenerskie, ja ukończyłam fizjoterapię, więc mogę być w zespole fizjoterapeutką. Chciałabym, żeby coś ruszyło się w naszym mieście, ale jesteśmy w czarnej dziurze. Może jak męska ekipa awansuje do pierwszej ligi, to ktoś stworzy żeńską? Deklaruję, że na koniec kariery mogę zagrać w Gorzowie. Byleby był klub w najwyższej klasie.