Szelka – kundelek na kółkach, który podbija świat i serca

Czytaj dalej
Fot. Rehabilitacja z Psitupem
Mirela Mazurkiewicz

Szelka – kundelek na kółkach, który podbija świat i serca

Mirela Mazurkiewicz

Gdy była szczeniakiem, wpadła pod samochód. Jej pani nie było stać na kosztowne leczenie. Historia maleńkiej suni poruszyła serca zwierzolubów nie tylko z Opolszczyzny. To oni zebrali ponad 20 tys. złotych i sfinansowali leczenie oraz rehabilitację, dzięki którym dziś Szelka cieszy się życiem. I robi furorę, gdzie tylko się pojawi, m.in. na górskich wyprawach czy w… smażalni ryb.

- Szczeniak z niedowładem kończyn to właściwie pies z wyrokiem. Wielu weterynarzy uznałoby, że nie ma co jej męczyć i trzeba uśpić – mówi Aleksandra Czechowska z opolskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Szelka miała szczęście. Dzięki wyjątkowym ludziom ma barwne i wyjątkowe na tle innych czworonogów życie.

Beztroskie dzieciństwo Shelly, bo tak nazwała ją pierwsza pani, przerwał wypadek. Suczka, mając trzy miesiące, wpadła pod samochód. Właścicielka zabrała ją do gabinetu weterynaryjnego, ale nie było jej stać na kosztowne leczenie. Tak o sprawie dowiedzieli się działacze opolskiego TOZ-u.

– Pani, chcąc ratować malutką, zrzekła się pieska, a my postanowiliśmy zawalczyć – wspomina Aleksandra Czechowska. – Suczka miała połamane żebra i uszkodzony kręgosłup. Bardzo cierpiała. Nie wiedzieliśmy, czy to będzie historia z happy endem. Ale przecież nie mogliśmy skazać jej na śmierć.

Jest koniec lata 2019 roku. Shelly ma wykonany tomograf komputerowy, który potwierdza uszkodzenie rdzenia kręgowego. Zaczyna się rozpaczliwe szukanie neurochirurga, który podejmie się operacji. Rokowania są wątpliwe. Nie wiadomo, czy suczka kiedykolwiek stanie na cztery łapy. Wolontariusze TOZ-u i dr Patrycja Krawiec z Przychodni na Wiejskiej w Opolu stają na głowie, by pomóc suni. Specjalisty szukają w całej Polsce. Wiadomo, że zabieg będzie kosztowny, więc równocześnie rusza zbiórka pieniędzy.

- W sumie leczenie kosztowało około 23 tys. złotych. Dla organizacji, która utrzymuje się głownie z darowizn, to niewyobrażalna kwota, za którą bylibyśmy w stanie uratować pewnie 20 innych zwierząt – mówi Aleksandra Czechowska. – Zawzięliśmy się. Pomogło mnóstwo ludzi, których poruszyła historia szczeniaka-inwalidy. Wolontariusze zorganizowali też bazarek, z którego dochód był przeznaczony na rzecz Shelly. Determinacja była ogromna.

Po operacji suczka wymagała intensywnej rehabilitacji. Ośrodek w Gliwicach odmówił. Tak trafiła do Krakowa. – Nie prowadziłyśmy rehabilitacji stacjonarnej, ale działaczki TOZ-u wybłagały nas, żeby pomóc Shelly. Sunia ważyła 2,5 kilo. Była wiotka i chudziutka – wspomina Natalia van Vlerken, która prowadzi w Krakowie Rehabilitację z Psitupem. – Była skomplikowanym neurologicznie przypadkiem, bo w wyniku urazu, rdzeń kręgowy zawinął się, tak że zrobiła się na nim pętelka. Początki były bardzo obiecujące, dlatego chciałyśmy postawimy ją na nogi i przekazać do adopcji – wtóruje jej wspólniczka Kamila Zajdel.

Miesięczna rehabilitacja kosztowała 3 tys. złotych. Shelly miała już wtedy wierne grono fanów, którzy trzymali za nią kciuki i wspierali finansowo walkę o to, by mogła stanąć na nogi.

Na ćwiczeniach spędzała ponad pięć godzin dziennie. Najpierw były dwie godziny na bieżni wodnej. Później kolejne 3-4 na bieżni suchej. Do tego zabiegi fizykoterapetyczne. Dlatego dziś suczka jest w doskonałej formie, a jej panie śmieją się, że swoją atletyczną sylwetką mogłaby zawstydzić niejednego rasowego psa.

Nie wszystko jednak poszło zgodnie z życzeniami tych, którzy kibicowali czworonożnej wojowniczce. Okazało się, że Shelly, która później została przechrzczona na Szelkę, nie czuje ciała od połowy klatki piersiowej w dół. - Starałyśmy się wypracować tzw. chód rdzeniowy, ale do tego potrzebne są zdrowe stawy. A Szelka miała złamane lewe biodro i kość źle się zrosła – mówi Natalia van Vlerken. – Ona jest w stanie poruszać się bez wózka. Zrobi kilka kilometrów takim pajęczym, pijanym krokiem, ale lewa łapa podcina jej prawą. Suczka szybko się męczy i nie może biegać tak szybko, jak by chciała. A trzeba powiedzieć, że jest szatanem prędkości.

Wtedy pojawił się pomysł, aby sprawić Szelce wózek. Darczyńca znalazł się błyskawicznie. Później rehabilitantki z Krakowa dostosowały go do potrzeb małej suczki, aby maksymalnie poprawić jej komfort życia. – Ona miała w sobie ogromny apetyt na życie, dlatego chciałyśmy, żeby funkcjonowała jak każdy inny pies. Żeby mogła szaleć w ogrodzie, ale też żeby mogła pójść z nami na wyprawę w góry – mówi Kamila Zajdel. - Pierwsze kilka kroków na wózku było niepewnych, sunia rozpoznawała sytuację. Ale kiedy odkryła, jakie on jej daje możliwości, pokochała go.

W Krakowie Szelka spędziła kilka bardzo intensywnych miesięcy. Rehabilitantki zorientowały się, że niepełnosprawna suczka stała się dla nich kimś więcej, niż tylko pacjentem. Nie wyobrażały sobie, że przyjdzie taki dzień, gdy sunia pójdzie do nowego domu i na zawsze zniknie z ich życia.

- Ona robiła furorę wśród pacjentów. Zżyła się też z naszymi rodzinami i w stwierdziłyśmy, że nie ma co dalej udawać, że łączy nas wyłącznie relacja zawodowa – mówi pani Natalia. – Adoptowałyśmy Szelkę na pół. Nie mamy sztywnego grafiku, u kogo śpi, dlatego czasami zdarzało się nam spierać, która danego dnia zabierze ją do domu. Jeśli u jednej z nas spędza ona dwa dni z rzędu, to druga upomina się, że to za długo - wtóruje jej Kamila.

Szelka jest towarzyskim psem. Uwielbia inne czworonogi - małe, duże, średnie. Nie ma to znaczenia. Jej opiekunki szybko zorientowały się, że jest też nieocenionym wsparciem podczas rehabilitacji innych zwierząt. - Trafia do nas sporo psów z problemami neurologicznymi. Niektóre ciągną za sobą łapki i są w naprawdę dramatycznych stanach. Właściciele tracą wiarę, że one mogą być szczęśliwe – mówi Kamila Zajdel. - A wtedy na wózku wjeżdża Szelka, która zachowuje się tak, jakby niepełnosprawność nie istniała. To podnosi na duchu.

Adopcyjne opiekunki założyły facebookowy fanpage „Szelka Niepełnosprytek- szczęśliwy pies na kółkach”. Po to, by pokazać, że dla czworonoga na wózku świat się nie kończy. – Pies, który został sparaliżowany, to dla właścicieli tragedia. Ludzie rozważają uśpienie pupila, bo chcą mu skrócić cierpienie. A tymczasem Szelka jest doskonałym przykładem tego, że eutanazja byłaby niewybaczalnym błędem – mówi pani Natalia. – Pomimo niepełnosprawności, ona bawi się z innymi psami, chodzi z nami na zajęcia z tropienia, towarzyszy mi w konnych wyprawach, a nawet jeździ z nami w góry… Oczywiście, że niektóre podejścia musimy jej pomóc pokonać. Na szczęście waży siedem kilo - z wózkiem osiem - więc nie jest to żaden kłopot.

Pies na kółkach wzbudza sensację, gdziekolwiek się pojawi. Czasami zdrową, czasami – wręcz przeciwnie. – Zdarza się, że przechodnie patrzą na nas jak na świrnięte. Wytykają palcami i szepczą „ojej, jaki biedny piesek” – opowiada Kamila Zajdel. - To nie tak. Ona jest szczęśliwsza niż kanapowce z nadwagą, nudzące się w czterech ścianach mieszkania. Energia ją rozpiera i nie ma dla niej żadnych ograniczeń.

Niepełnosprawności sprawiła, że suczka jest wyjątkowa. I już niejeden raz ta wyjątkowość jej się opłaciła. – Szelka miała połamane żebra, dlatego szczeka przeponowo, co przypomina takie „oł, oł, oł” – śmieje się Natalia. – Byłyśmy ostatnio w słynnej na całą Małopolskę smażalni pstrągów w Ojcowie. No i Szelka za jedno szczeknięcie dostała na obiad wędzonego pstrąga.

Pozostało jeszcze 13% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Mirela Mazurkiewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.