Okazało się, że ponad sześć tysięcy srebrnych monet znalezionych przez leśniczego z Guzowa pochodzi z XV wieku. Kto je zakopał przy trakcie? To był kupiec czy może poborca podatków?
Gdy z leśniczym z Guzowa rozmawialiśmy o okolicznościach, w których znalazł ponad sześć tysięcy srebrnych monet, ten nie krył emocji. I jak mówił, ma nadzieję, że po pierwsze poznamy kiedyś historię tych dwóch garnców ze skarbem i dzięki temu będziemy wiedzieli więcej o przeszłości i o ludziach, którzy żyli tutaj przed wiekami... Wówczas archeolodzy ze świdnickiego muzeum archeologicznego mogli powiedzieć jedynie, że monet jest 6.159, pochodzą prawdopodobnie z okresu od połowy XV wieku do połowy wieku XVII. Wśród nich najwięcej jest tych saksońskich i nic w tym dziwnego, gdyż te tereny znajdowały się wówczas w granicach lub w strefie wpływów saskiego państwa...
Kilka dni temu z archeolog Marleną Nawrocką przeglądaliśmy skarb jeszcze raz. Niektóre z monet błyszczały, jakby przed chwilą opuściły sakiewkę średniowiecznego kupca. Jednak, aby wszystkie były w takim stanie, potrzeba kilkadziesiąt tysięcy złotych. Czy wiemy o nich coś więcej?
- Przede wszystkim są starsze niż sądziliśmy, wszystkie pochodzą z XV wieku - tłumaczy M. Nawrocka. - Żadna z monet nie jest datowana. Zdecydowaną większość stanowią halerze, i to bite w mennicach w Zgorzelcu. Czyli można przypuszczać, że właściciel skarbu albo stamtąd pochodził, albo prowadził handel z tamtymi terenami. Trafił się również, na przykład, grosz miśnieński. Niestety mamy jeszcze problem z odczytaniem części numizmatów, czyli nie znamy dokładnego grawerunku, ikonografii.
Kim był człowiek, który w dwóch glinianych garnkach ukrył tyle monet? Może to był kupiec, może ktoś, kto miał na oku kupno nieruchomości, a może wreszcie poborca podatków, który wiózł "utarg". Zgodnie z ustaleniami garnki ukryto na poboczu traktu między dwoma miejscowościami, które już nie istnieją. Były to tereny puszczańskie, a drogi w tamtych czasach nie należały do bezpiecznych. Skarb został płytko zakopany, widać, że miało być to tymczasowe schronienie. Czy jego właściciel zginął chwilę później? Na te pytania zapewne nigdy nie odpowiemy.
Skarby, czyli celowo ukryte - w różnej intencji - przedmioty o znacznej wartości dla właściciela, odnajdywane są stosunkowo często. Jednak na wyobraźnię znalazców zawsze najbardziej działały właśnie te z monetami. To drugi skarb monet, o którym wiadomo, że był zamknięty w jakimś pojemniku. Garnek przykryty płytą odnaleziono w drugiej połowie XIX wieku w Łagowie Lubuskim. Na inne natrafiono w Mostach koło Przewozu oraz w Świdnicy. Również w XIX stuleciu skarb monet z okresu rzymskiego odnaleziono w okolicy dawnego zielonogórskiego browaru. Naliczono w ciągu ostatnich dwóch stuleciach 61 skarbów monet znalezionych w naszym regionie. I jeszcze jedno. Aby uznać znalezisko za skarb monet, musi być ich co najmniej pięć. W największym z nich, wykopanym w okolicy Myśliborza, monet było około 20 tys. Do naukowców dotarło... 11 tys. I jeszcze jeden element statystyczny. Tylko pięć z tych skarbów znaleziono w lesie.
12 halerzy składało się na grosz. Za osiem groszy można było kupić świnię, za 14 krowę, topór kosztował 4,5 grosza, para butów 6 - 18 groszy. Czeladnik za tydzień pracy otrzymywał od jednego do czterech groszy. Z tym, że halerz, jako drobna moneta był w powszechniejszym użyciu. Skąd wiadomo, że były bite w Zgorzelcu? Mają inskrypcję "GOR" od niemieckiej nazwy tego miasta (Görlitz). Niektóre monety mają wybity specjalny znak, który potwierdzał ich ważność.
- Jeśli ktoś chce się o ten majątek otrzeć, zapraszamy 16 września do domu kultury w Nowogrodzie Bobrzańskim, gdzie wraz z Nadleśnictwem Krzystkowice oraz miejscowym gimnazjum organizujemy wystawę - mówi Nawrocka. - Znajdą się na niej wszystkie monety znalezione w Guzowie. To akcja edukacyjna, gdyż chcemy uczulić mieszkańców, aby zwracali uwagę na to, co można znaleźć na ich terenie i żebyśmy nie dali się ograbić ze naszego regionalnego dziedzictwa, które pozwoli nam szczycić się tym, co mamy.
Archeolog dodaje także, że martwi ją teraz to całe polowanie z wykrywaczami metalu i "wyciąganie" z ziemi wszystkiego, czego archeolodzy nie wyciągną. A stopniowe odsłanianie, przez chociażby przypadkowe odkrycie tych skarbów przeszłości, pozwala nam we właściwym czasie, z wykorzystaniem doświadczenia i umiejętności naukowców, pochylić się i wydobyć w miarę możliwości najwięcej informacji.
- Pośpiech grozi bezładem i bałaganem, gdzie można zgubić istotne, a i całkiem oczywiste wątki. I tego już nie odzyskamy - mówi.
Bo i znaczna część najcenniejszych odkryć jest dziełem przypadku i ludzi, którzy z archeologią nie mają wiele wspólnego. O ostatnich znaleziskach z okresu kultury łużyckiej i unietyckiej pisaliśmy już wielokrotnie. Nawiasem mówiąc znalazcy otrzymali całkiem pokaźne nagrody. Dziełem przypadku jest również najsłynniejsze bodajże znalezisko na naszym terenie. Mowa o złotym skarbie z Witaszkowa. W 1882 roku miejscowy wieśniak o nazwisku Leuschke (wówczas wieś nazywała się Vettersfelde) znalazł na swoim polu złoty skarb. W sumie uzbierało się 4,5 kg złotych przedmiotów. Chłop zawiadomił miejscowego wielmożę - księcia Henryka Schoenaicha-Carolatha, a ten berlińskich historyków. Natychmiast odkrycie uznano za sensację. Znalezisko scytyjskich wyrobów uznano za porównywalne z tymi pochodzącymi ze stepów Ukrainy. Zwłaszcza wspaniałą złotą rybę. Według wstępnej interpretacji skarb miał pochodzić z kurhanu scytyjskiego wodza, który rozmyły gwałtowne deszcze. Historycy śmieją się z podobnej historii. W Polsce nie znaleziono żadnego scytyjskiego pochówku, ponieważ Scytowie zabierali zwłoki poległych. Ryba i inne złote przedmioty pochodziły prawdopodobnie z wyposażenia scytyjskiego bogatego wojownika. Niedawno nieco zweryfikowano informacje o tym, skąd te przedmioty wzięły się w Witaszkowie. Może był to prezent dla lokalnego wodza? A może to był skarb wotywny?
Ze skarbami bywa tak, że z reguły są odnajdywano przez czysty przypadek. Gdyż o ile przy pomocy rozmaitych sposobów, dziś chociażby archeologii lotniczej, można zlokalizować gród czy osadę, o tyle miejsce ukrycia skarbu nie rządzi się żadnymi regułami. Sporo ich znajdowali przed wojną niemieccy archeolodzy, gdyż wtedy na gwałt budowano drogi, a wówczas nie trudno o przypadek. Na dodatek Niemcy mieli doskonale zorganizowany system poszukiwań. Przede wszystkim ogromną rzeszę archeologów - amatorów, zazwyczaj pastorów i nauczycieli, którzy penetrowali okolicę, jak chociażby pastor Felix Hobus, który znalazł słynnego bożka z Deszczna. I jak dodają archeolodzy, Niemcy mieli także bardzo dużą świadomość historyczną, chociaż w dużej mierze budowaną przez system szukający "germańskich korzeni" już w epoce brązu. Szanowali znaleziska, co nie zawsze można powiedzieć o naszych współczesnych znalazcach... Stąd też słowa pochwały pod adresem leśnika z Guzowa. W końcu monety mogły pojawić się na którymś z portali aukcyjnych...