Szkoda, że prezydent Andrzej Duda nie dostaje dopłat do hektara [FELIETON SŁAWOMIRA SOWY]
Gdyby prezydent Andrzej Duda żył z dopłat do hektara, albo pił wodę z wodociagów wybudowanych za unijne dotacje, może zrozumiałby, że Unia nie jest jakąś wyimaginowaną wspólnotą, z której dla nas niewiele wynika
Kiedy prezydent Andrzej Duda przemawia, ktoś powinien od razu tłumaczyć, co naprawdę miał na myśli. Trzy dni temu w Leżajsku na Podkarpaciu prezydent z pasją oznajmił, że chce, aby obywatele mieli przekonanie, iż ktoś myśli o nich, „a nie o jakiejś wyimaginowanej wspólnocie, z której dla nas niewiele wynika”.
- Wspólnota jest potrzebna tutaj, w Polsce, dla nas - własna, skupiająca się na naszych sprawach, bo one są dla nas sprawami najważniejszymi. Kiedy nasze sprawy zostaną rozwiązane, będziemy się zajmować sprawami europejskimi. A na razie niech nas zostawią w spokoju i pozwolą nam naprawić Polskę, bo to jest najważniejsze - dodał zadowolony.
Prawie wszyscy zrozumieli, że prezydentowi chodzi o Unię Europejską, może nawet o Polexit, ale na przykład była premier Beata Szydło wcale takiego wrażenia nie odniosła.
Krzysztof Szczerski z Kancelarii Prezydenta - przeciwnie - nie tylko takie wrażenie odniósł, ale i szerzej rozwinął myśl prezydenta: - Nie da się budować Europy od góry do dołu, bo takie próby były podejmowane, zawsze kończyły się fiaskiem. Nie można tworzyć sztucznej wspólnoty, którą narzuca się państwom, tylko trzeba ją budować na realnej woli i autentycznym zaangażowaniu obywateli UE we wspólnoty.
Bardzo ładnie, trudno się z ministrem Szczerskim nie zgodzić. Ale wróćmy do prezydenta. Warto zauważyć, że choć prezydent mówi o „jakiejś wyimaginowanej wspólnocie”, to pieniądze z niej płynące nie są już takie wyimaginowane. Ale może prezydent tego nie widzi, bo nie bierze z Unii dopłat bezpośrednich do hektara, które są ważną częścią budżetów wielu rolników. Prezydent nie jest też wójtem ani burmistrzem i nie wypełnia pracowicie wniosków o unijne dofinansowanie do budowy gminnych dróg i wodociągów. Może dlatego tak łatwo porusza się na orbicie ogólników o Polsce „pięknej, wolnej, cały czas niepodległej, coraz silniejszej, zamożnej, takiej, która broni swoich obywateli. Takiej, w której zwycięża prawda i sprawiedliwość”. Koniec cytatu.
Ta wolna, zamożna i bezpieczna Polska nie narodziła się wraz z prezydenturą Andrzeja Dudy - jest w dużej mierze efektem wejścia do Unii Europejskiej, otwarcia granic, otwarcia gospodarek. Nawet jeśli odejmiemy z tego bilansu frycowe za urynkowienie i rozmaite przekręty.
To nie jest tak, że „kiedy nasze sprawy zostaną rozwiązane, będziemy się zajmować sprawami europejskimi”. Ważny polityk dużego europejskiego państwa nie może deklarować, że na razie bierzemy urlop i będziemy sobie naprawiać Polskę. Polityka europejska cały czas się toczy, ale jak bardzo chcemy, to będzie toczyć się bez nas. A dzieją się ważne rzeczy. Kiedy Brexit dojdzie do skutku, znikną brytyjskie składki i będzie mniej pieniędzy do podziału. Cały czas powraca pomysł Unii dwóch prędkości i osobnego budżetu strefy euro. Cały czas Rosja stara się wbijać klin między nas a Unię, bo ze słabszym łatwiej sobie poradzić. A my co? Jedziemy do Leżajska i kładziemy się pod gruszą?