Szkoła już uwolniona od agentów

Czytaj dalej
Fot. Sławomir Kowalski
Justyna Wojciechowska-Narloch

Szkoła już uwolniona od agentów

Justyna Wojciechowska-Narloch

Złamana ręka, rozbita głowa, wybity ząb - m.in. takich kontuzji doznają uczniowie w szkołach. W tym roku wielu z nich w Toruniu może nie mieć ubezpieczenia.

Na stronach internetowych niektórych toruńskich placówek oświatowych już w sierpniu pojawiły się informacje, że w roku szkolnym 2017/2018 nie będzie grupowego ubezpieczenia uczniów od następstw nieszczęśliwych wypadków.

Pytani przez nas dyrektorzy tłumaczą, że to Ministerstwo Edukacji Narodowej wydało takie zalecenia, kuratorium je powtórzyło, a władze miasta zrobiły z nich użytek. Nieoficjalnie mówiło się o okólniku, który miał trafić do szkół.

- Prezydent Torunia nie wydawał takiego okólnika. To, że dyrektor nie jest uprawniony do zawierania zbiorowych polis w szkołach, wynika ze stanowiska ministerstwa otrzymanego na nasz wniosek w 2016 roku. Właśnie to stanowisko rozesłaliśmy w 2016 roku do dyrektorów szkół - wyjaśnia Anna Kulbicka-Tondel, rzeczniczka prezydenta Torunia.

Z ubezpieczycielami udawało się zawsze wynegocjować polisy również dla tych uczniów, których rodzice nie płacili składek na ubezpieczenie. Byli oni objęci polisą jakby w ramach bonusu. Teraz to się skończy

Niezdrowe emocje
- Tłumaczono nam, że zawieranie umów z ubezpieczycielami, nawet gdy wybierała ich rada rodziców, było nie do końca etyczne - mówi Adam Orgacki, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 31 na Rubinkowie. - Krążyły opowieści, że szkoły i nauczyciele dostają prezenty od agentów za podpisanie umów. Nie miało to nic wspólnego z prawdą, ale budziło niezdrowe emocje. Postępując zgodnie z wytycznymi, od tego roku wycofujemy się ze zbiorowych polis dla uczniów.

Ewa Wronkowska, dyrektorka SP nr 24 przy ul. Ogrodowej także odcina się od kwestii grupowego ubezpieczenia uczniów.

- W tej chwili leży to po stronie rodziców, a my nie mamy prawa się do tych spraw mieszać - mówi „Nowościom”. - Z własnego doświadczenia wiem, że rodzice zawsze chcieli jak najniższej składki i takie oferty wybierali. Kiedy potem coś się działo, to mieli pretensje, że za złamaną rękę ubezpieczyciel wypłacił tylko 100 zł. Teraz sami będą mogli dokonać wyboru. Myślę, że tak jest lepiej.

Rodzic nigdy nie wynegocjuje z ubezpieczycielem takiej stawki, jaką negocjowano na przykład dla 300 uczniów

Nie wszyscy są jednak zadowoleni z wprowadzonych od września rozwiązań.

- Z ubezpieczycielami udawało się zawsze wynegocjować polisy również dla tych uczniów, których rodzice nie płacili składek na ubezpieczenie. Byli oni objęci polisą jakby w ramach bonusu. Teraz to się skończy - usłyszeliśmy od jednego z dyrektorów.

Fala ostrej krytyki
Nowa praktyka bardzo nie podoba się rodzicom, a i wśród nauczycieli budzi spore obawy.

- Chodzi podobno o tzw. transparentność, a tak naprawdę to bzdura. Ten krok jest wymierzony przeciwko dzieciom i ich rodzicom - mówi Roma, mama 12-letniej Marysi i o dwa lata starszego Franka. - Rodzic nigdy nie wynegocjuje z

ubezpieczycielem takiej stawki, jaką negocjowano na przykład dla 300 uczniów. Będzie znacznie drożej i w efekcie wiele dzieci zostanie bez żadnego ubezpieczenia.

Zajęcia wychowania Fizycznego czy zawody sportowe to sytuacje, gdzie łatwo o kontuzję. Nauczyciele mają mnóstwo wątpliwości. Co będzie, gdy dziecko nie
Sławomir Kowalski Zajęcia wychowania Fizycznego czy zawody sportowe to sytuacje, gdzie łatwo o kontuzję. Nauczyciele mają mnóstwo wątpliwości. Co będzie, gdy dziecko nie będzie miało ubezpieczenia?

Tym słowom trudno odmówić racji, a prawdziwy problem pojawi się wówczas, gdy trzeba będzie pojechać na szkolne zawody sportowe. Zabieranie na nie nieubezpieczonych uczniów to spore ryzyko. Tak samo w przypadku wycieczek czy wyjść do kina.

- Kto przy zdrowych zmysłach porwie się na coś takiego - pyta Anna, wuefistka z 20-letnim stażem w jednej z toruńskich podstawówek. - Przecież to będzie strach prowadzić z dziećmi normalne zajęcia na sali czy boisku, a co dopiero wyprowadzać je poza szkołę na jakieś zawody.

Nauczyciele już szukają dla siebie ratunku. Jak się dowiedzieliśmy, w wielu placówkach skrzykują się i wykupują zbiorowe polisy OC. Chcą uniknąć ewentualnych komplikacji.

A rzeczywistość może być taka, że za chwilę połowa uczniów zostanie bez ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych wypadków.

Jeśli agenci chcą, mogą przyjść i wystawić swoje stoiska, przedstawić ofertę

- Takie niebezpieczeństwo niestety istnieje. Rodzice są różni, bywa, że nieodpowiedzialni i niezainteresowani. Może być tak, że zwyczajnie nie będzie im się chciało szukać agenta ubezpieczeniowego i podpisywać umów - nie kryją obaw toruńscy dyrektorzy.

Było nieobowiązkowe
Ewa Wronkowska z „dwudziestej czwartej” chce wyjść naprzeciw rodzicom i ułatwić im dostęp do ubezpieczycieli. Na pierwsze wrześniowe zebrania zamierza zaprosić przedstawicieli towarzystw, które składały swoje propozycje w jej szkole.

- Jeśli agenci chcą, mogą przyjść i wystawić swoje stoiska, przedstawić ofertę. Rodzice będą mogli sobie z nimi porozmawiać. Co z tego wyjdzie, zobaczymy - mówi.

Tu warto dodać, że ubezpieczenia grupowe uczniów w szkołach nigdy nie były obowiązkowe. Mimo to większość rodziców i tak decydowała się na zapłacenie składek. Te nie były wysokie: zależnie od szkoły wahały się od 35 do 50 zł rocznie.

Trzeba przyznać, że w zamian za to uczniowie też dostawali niewiele. Złamaną rękę czy nogę wyceniano na 100-200 zł. Zwykle nie było też opcji płacenia za każdy dzień hospitalizacji. Te polisy jednak dawały większe poczucie bezpieczeństwa zarówno rodzicom, jak i nauczycielom.

Justyna Wojciechowska-Narloch

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.