Szkoła ma uczyć myślenia. To jest ważne [rozmowa]
Rozmowa z dr Marzeną Żylińską, metodykiem i współtwórcą ruchu „Budząca się szkoła”, o zmianach w edukacji i o perspektywach na przyszłość.
- Zamiast 6-klasowej podstawówki i gimnazjum mamy mieć 8-letnią szkołę powszechną. Które rozwiązanie jest lepsze?
- Struktura systemu to rzecz drugo-, a nawet trzeciorzędna, która nie decyduje o tym, czy szkoły pracują dobrze. Kierując uwagę i energię na przebudowę struktury, stracimy z oczu to, co najważniejsze: czego i jak uczą się nasze dzieci. Wielu uczniów nudzi się w szkole. To nie powinno dziwić, bo obecny model powstał na potrzeby świata, którego już nie ma. Powinniśmy dostosować szkołę do potrzeb XXI wieku, stworzyć nauczycielom warunki do wprowadzania innowacji. Teraz usłyszeliśmy, że znów będziemy zajmować się opakowaniem, a nie zawartością. Czeka nas kilka lat chaosu.
- W jakim kierunku powinna pójść polska szkoła?
- Powinna uczyć myślenia, rozwiązywania problemów, argumentowania, a nie reprodukowania podanej przez nauczyciela wiedzy. Uczniowie powinni uczyć się nie tylko z książek, ale również przeprowadzając obserwacje i eksperymenty. Do tego potrzebne są sale warsztatowe, przyszkolne ogrody czy stacje pogody. To fundamentalne pytanie, czy chcemy mieć uczniów biernych słuchaczy, czy aktywnych eksperymentatorów i badaczy. Równie ważne jest to, czy szkoły wspierają postawę współpracy czy rywalizacji, czy uczą szacunku dla drugiego człowieka i przyrody, czy przygotowują do życia w demokracji.
- Minister Zalewska mówi, że jest dużo pieniędzy na edukację.
- Bardzo bym chciała, by pieniądze zostały przeznaczone na doposażenie szkół. Wtedy beneficjentami byliby uczniowie. Społeczności szkolne mogłyby wspólnie decydować o tym, na co przeznaczyć środki. Dziś do dobrze wyposażonych szkół chodzą dzieci, których rodziców stać na płacenie czesnego. Dlaczego zwykłe szkoły publiczne nie mogą stosować pedagogiki Montessori czy Freineta? To wymaga doposażenia szkół, ale słyszymy, że pieniędzy jest dużo. Szkoły powinny mieć więcej autonomii, a nauczyciele większą przestrzeń wolności, która umożliwiłaby wprowadzanie efektywniejszych metod pracy.
- Trudno wzbudzić zapał w nauczycielach, jeśli mogą stracić pracę.
- To prawda. Nastroje w szkołach są dziś bardzo złe. Wśród nauczycieli panuje poczucie bezradności, przestali wierzyć, że cokolwiek od nich zależy. Aby myśleć o innowacjach, trzeba mieć poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, a tych dziś w szkołach dramatycznie brakuje. Rewolucyjne zmiany są bardzo drogie i obciążone ogromnym ryzykiem. Dużo lepsze są oddolne zmiany ewolucyjne. Aby tak zmieniać system, szkoły i nauczyciele potrzebują autonomii i pieniędzy. Do tego potrzebny jest bardziej elastyczny system. Mamy teraz iść w odwrotnym kierunku.
- Kto skorzysta na zmianach proponowanych przez MEN?
- Na pewno nie uczniowie. Zmiany struktury to punkt widzenia dorosłych. Gdyby punktem odniesienia były potrzeby uczniów, to skupilibyśmy się na tym, co zrobić, by szkoły były dla nich bardziej atrakcyjne i by każde dziecko mogło rozwijać swój potencjał. Ale jeśli stworzenie warunków do indywidualnego rozwoju nie jest dla kogoś przekonującym argumentem, to można użyć drugiego: Nie ma innowacyjnej gospodarki bez innowacyjnej szkoły. Jednak w sytuacji rewolucyjnej przebudowy systemu myślenie o innowacjach na kilka lat zejdzie na drugi plan. Pojawia się tu pytanie, co nas czeka, jeśli za kilka lat politycy zafundują nam kolejną rewolucję?