Szkolny ład, a "ideologia" halloween
Byłem niedawno świadkiem tworzenia przez młodą uczennicę programu wyborczego w wyborach do samorządu szkolnego. To był dobry plan, główne hasło kampanii „Szkoła bez doła” na sztandarach powinien nieść każdy minister edukacji bez względu na orientację. Polityczną, ale w sumie każdą inną też.
Pierwszy punkt nie był może najbardziej oryginalny, ale najmocniej skrojony pod ogół potencjalnych wyborców: więcej szkolnych imprez (dyskotek etc). Wymyślony w dobrej wierze, ale w obliczu czwartej fali pandemii okazał się trikiem z wyższej szkoły spin doktorów. Obiecaj coś, czego - przynajmniej w najbliższych kilku miesiącach - nie będziesz w stanie zrealizować, ale przecież nie z własnej winy. Z ostatnich sztuczek politycznego marketingu lepszy jest już tylko „Polski Ład”. Samorządy chwalą się pieniędzmi na inwestycje, choć w perspektywie stracą: i pieniądze (duże miasta po kilkaset milionów, deklarowane rekompensaty nie pokryją tego nawet w połowie), i niezależność.
Nie od razu jednak stało się to dla mnie jasne (z tymi szkolnymi potańcówkami), na swoją obronę mam tylko to, że liczba zakażeń nie przyrastała wówczas lawinowo, covid nie dziesiątkował jeszcze niezaszczepionego wschodu kraju i udzielała mi się ogólna beztroska. Mówię więc do uczennicy: uczennico, a może dorzucisz do programu imprezę halloweenową!
Uczennica zmroziła mnie wzrokiem i szybko sprowadziła na ziemię. „Halloween nie można organizować w szkołach” - wycedziła. To mnie, nie ukrywam, zaskoczyło, przysiągłbym, że jeszcze wczoraj przebierałem któreś z własnych dzieci w czarownicę na szkolny bal halloweenowy. Ponieważ jednak zawsze był to temat wzbudzający społeczne emocje, mogło mi coś po drodze i przez pandemię umknąć. I rzeczywiście - nie istnieje wprawdzie rozporządzenie wprost zakazujące organizacji halloween w placówkach edukacyjnych, ale od trzech lat funkcjonują ogólne wytyczne, które sugerują, by tego nie robić. Tu dochodzimy do kwestii autonomii szkoły. Nie tylko w sprawie tego konkretnego przypadku, ale każdego dowolnego, dodatkowo organizowanego w niej wydarzenia.
Otóż jeśli dana inicjatywa ma poparcie rady rodziców i dyrekcji, nie ma przeciwwskazań do jej organizacji. Może to być również zabawa halloweenowa. Przynajmniej w teorii. Praktykę właśnie przerobiono w jednej z krakowskich szkół, gdzie kuratorium oświaty (tak, to najsłynniejsze w Polsce) miało interweniować w sprawie halloween w jednej(!) klasie. Tu był placet dyrekcji, trójki klasowej i wychowawcy. I nie chodziło wcale o wywoływanie przez dzieci ducha wokalisty Motörhead Lemmy’ego Kilmistera i słuchanie jego piosenek, lecz o przebranie się i zjedzenie muffinka. Zaplanowaną na godzinę wychowawczą zabawę odwołano po skardze - prawdopodobnie - jednego z rodziców, choć na dobrą sprawę wnieść mógł ją każdy. Tyle z autonomii nawet w sprawach absurdalnie błahych.
Lekcja dla uczniów płynie z tego taka: za „ideologię” można dziś uznać wszystko, nawet drążenie dyni. A szkoła (bez doła) powinna uczyć, żeby jednak nigdy tak płytko nie myśleć i zawsze drążyć głębiej.