Szlachetna paczka - dla tych, którzy potrzebują, ale się nie poddają
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - tak brzmi motto Szlachetnej Paczki. W ramach tego projektu wolontariusze pomagają rodzinom znajdującym się w trudnej sytuacji. Celem jest mądra pomoc - taka, która daje szansę na zmianę.
Po raz pierwszy akcja ruszyła w 2001 roku. - To był taki czas w Polsce, kiedy po recesji w latach 90. cztery miliony Polaków żyło w skrajnej biedzie - mówił na naszych łamach ks. Jacek Stryczek, twórca projektu Szlachetna Paczka. - A ja pomyślałem, że na pewno jest też parę milionów osób, które się dorobiły i mogą pomóc.
Prze 16 lat Szlachetna Paczka objęła całą Polskę. Ostatnio do udziału w niej zgłosiły się siostry Urszula i Agnieszka Radwańskie. W telewizji można oglądać reklamę, w której do akcji zachęca - kolejny już rok - piłkarz Jerzy Dudek. Swoją paczkę przygotowała nawet para prezydencka.
Ale dzisiaj opowiemy o innych ludziach. O zwykłych niezwykłych wolontariuszach, którzy sens życia widzą w pomocy innym. Nie czekają na oklaski, a radość w oczach obdarowanych to największa radość. Za to dbają o to, żeby każda rodzina znalazła odpowiedniego darczyńcę, żeby dla nikogo nie zabrakło prezentu pod bożonarodzeniowym drzewkiem.
- W tym roku finał odbędzie się 10-11 grudnia. Właśnie wtedy wszyscy darczyńcy zwożą paczki do magazynów, a my - wolontariusze - często korzystając z własnych samochodów albo z życzliwości straży pożarnej, policji czy nawet pogotowia rozwozimy je do poszczególnych rodzin. Czasem rodziny otrzymują nawet trzydzieści - czterdzieści paczek. Gdyby nie pomoc służb, długo zastanawialibyśmy się nad tym, jak je przewieźć - opowiada pochodząca z Bytowa Dorota Lewandowska. W Szlachetnej Paczce działa od trzech lat. I uważa to za swój największy życiowy sukces.
Dorota Wiśniewska z Gdańska z ekipą Paczki związana jest już od sześciu lat.
- Jestem wolontariuszką, bo uwielbiam chodzić do ludzi, rozmawiać z nimi. Ale innych wolontariuszy uczulam, że nie można pomagać za wszelką cenę. Dana rodzina musi coś robić, dążyć do zmian, stawiać sobie jakieś cele. Inaczej to nie ma sensu.
Na swoich darczyńców wciąż czeka około 60 rodzin z naszego województwa. Pomagają im wolontariusze tacy jak Dorota, Janina czy Artur. Na całym Pomorzu jest tysiąc wolontariuszy Szlachetnej Paczki!
Opowieść Doroty
Dorota Lewandowska pochodzi z Bytowa, ale aktualnie mieszka w Gdańsku. Pracuje w hotelu. Z ekipą Szlachetnej Paczki związała się trzy lata temu.
- Pewnego dnia weszłam do kawiarni, a tam jakieś dziewczyny roznosiły ulotki. Wzięłam jedną, zadzwoniłam, zapisałam się, no i jestem! To jedna z lepszych decyzji, jakie podjęłam - mówi energiczna, uśmiechnięta dziewczyna. - Chociaż czasami bywa trudno. Wchodzimy do domów tych rodzin i nie możemy udawać, że po wyjściu stamtąd nie widzieliśmy tego, jak tam wygląda i nie słyszeliśmy tego, co tam zostało powiedziane. Robi się nieswojo, kiedy wiesz, że ta rodzina dalej będzie się borykała ze swoimi problemami, a ty wracasz wieczorem do domu i zakładasz ulubioną piżamę.
Historia, która najbardziej zapadła Dorocie w pamięć? Jest ich mnóstwo, ale jedna okazuje szczególna.
- Ja mam dwadzieścia sześć lat. Moja koleżanka odwiedziła dziewczynę, która ma jakieś trzydzieści lat. Kiedyś studiowała na Politechnice Gdańskiej, była zdolna. Pracowała w salonie samochodowym. Poznała mężczyznę, wzięli ślub, urodziła dziecko - opowiada Dorota.- W wieku dwudziestu sześciu lat dostała pierwszego udaru. Miała tyle lat, co ja teraz! W wieku dwudziestu ośmiu lat przyszedł drugi udar. Mąż zażądał rozwodu, odebrał dziecko. Tą dziewczyną teraz opiekuje się jej mama. Kiedy idziemy do tych rodzin, zawsze oczywiście pytamy o najważniejsze potrzeby. Ale w formularzu znajduje się także rubryka dotycząca marzeń. Pytamy: o czym pan, pani marzy? Chodzi o taki niewielki upominek, drobną rzecz, która ma sprawić przyjemność, taki mini-list do świętego Mikołaja. Ta dziewczyna odpowiedziała, że marzy jej się piękna, różowa albo czerwona wieczorowa sukienka. Kiedyś ta dziewczyna czerpała z życia pełnymi garściami, myślę, że ta sukienka to sposób, żeby znowu poczuć sie tak, jak kiedyś.
Opowieść Janiny
Janina Wiśniewska od urodzenia mieszka w Gdańsku Wrzeszczu, od dwudziestu pięciu lat zajmuje się wolontariatem, jest też radną dzielnicy Wrzeszcz Górny. W Szlachetnej Paczce działa od sześciu lat.
- Uwielbiam rodziny, które sama wyszukuję. Mam panią, która sama wychowuje wnuczkę, bo matka tej dziewczynki uciekła, a ojciec popadł w alkoholizm. Ta pani nie chodziła nigdzie po pomoc, bo bała się, że odbiorą jej wnuczkę. To cudowna kobieta, włączyłam ją w tym roku do projektu - mówi Janina. - Ona jeszcze nie wie, jaką będzie miała paczkę, niech to będzie tajemnica.
Największe emocje są oczywiście podczas rozwożenia paczek do potrzebujących rodzin.
- Mam trzynastoletnią córkę, która zawsze miała wszystko, o czym sobie zamarzyła. Dwa lata temu już była na tyle duża, że postanowiłam, że ją wprowadzę w ten zupełnie inny świat - mówi Janina. - Skutek jest taki, że moje dziecko działa charytatywnie i nie wyobraża sobie życia bez wolontariatu. Widziała radość dzieci, które cieszyły się z makaronu. Nagle jest makaron, jest dżem, pięcioletnia dziewczynka siada na podłodze, segreguje żywność i cieszy się, że będzie miała obiad na kilka dni. „Jejku, dziś zrobimy makaron z dżemem, a jutro makaron z pasztetem”. Wszyscy wolontariusze wtedy mieli łzy w oczach.
Jest też pewna rodzina z Postołowa, która zawładnęła sercem Janiny: - To mama z dwunastoletnim synkiem i jej rodzice. Tam pracuje tylko mama, jej rodzice są niepełnosprawni. Mieszkają w domu, który dosłownie wali się im na głowę. A przy tym wszystkim są tak pogodni, tak życzliwi, tacy otwarci na ludzi. Dla nich moja i mojej koleżanki wizyta to było największe wydarzenie w roku -w końcu ktoś do nich przyszedł, ktoś się nimi zainteresował...
Opowieść Artura
- Wszystko zaczęło się od tego, że Paczka trafiła do mojej rodziny - mówi Atur Siedziński, który ze Szlachetną Paczką związany jest od pięciu lat. Teraz pełni tam rolę wojewódzkiego specjalisty ds. mediów. No i oczywiście jest też wolontariuszem.
- Moja nieżyjąca już mama potwarzała, że trzeba dawać innym cząstkę siebie. Staram się tę dewizę wprowadzić w życie.
Artur odwiedził już niejednych ludzi w potrzebie. - Ostatnio byłem u rodziny, której bardzo przydałby się węgiel. Byłem też u pani, która spodziewa się dziecka i byłaby wdzięczna za artykuły dla niemowląt. No i żywność. Potrzeb jest dużo, można by wymieniać i wymieniać. Różne rzeczy się przewijają na tej liście, to głównie przedmioty codziennego użytku.
Historia, która wywarła na Arturze szczególne wrażenie? - Pamiętam pana, który opiekował się swoją niepełnosprawną córką. Otrzymali 48 kartonów z podarunkami! Ten pan następnego dnia wziął samochód od kolegi i dzielił się tymi paczkami z innymi. Jeździł tak aż do samego wieczora.